Zazwyczaj jest tak, iż to co najsmaczniejsze raczej zdrowe do końca nie jest. Przynajmniej w wielu przypadkach, a już na pewno w obiegowej opinii. Dla tych jednak, którzy lubią zjeść zarówno dobrze (czytaj: smacznie) jak i zdrowo kilka podstawowych porad dotyczących preparowania przed i przyprawiania po sporządzeniu konkretnego dania.  

* Dla wszystkich panicznie bojących się ewentualnych zatruć smażonymi mięsami czy też mocno obczytanych w lekturach dotyczących szkodliwości dla zdrowia czerwonego mięsa i z tego powodu nadmiernie przewrażliwionych prosta rada z szalenie modnego ostatnimi czasy tematu MARYNATY. Należy podkreślić, iż peklowanie – jak to u nas się konkretnie nazywało tę czynność, bo i słowo marynowanie utożsamiane jest także z wekowaniem czy konserwowaniem – nie tylko czyści mięso z ewentualnych bakterii ale również znacząco wzbogaca jego smak. No i pozwalamy, aby skruszało przez co zrobiło się już przed samym smażeniem miękkie. Po tym prostym zabiegu wasze mięsiwo będzie absolutnie wyczyszczone z jakichkolwiek zarazków a i – gwarantuję – znacznie smaczniejsze. Skoncentrujmy się na wołowinie, jako że osobiście tylko ten rodzaj mięsa (poza baraniną, w tym wypadku zupełnie inna procedura) poddaję marynowaniu “przed”. Niesłusznie pogardza nieco wieprzowina raczej nie wymaga tego zabiegu. No, przynajmniej ja nie pekluję wcześniej schaboszczaków.

Wróćmy do konkretów, czyli prostej czynności wykonywanej dzień przed smażeniem wołowiny. Mianowicie musimy zalać nasze mięso octem, najlepiej czerwonym winnym lub balsamicznym (szklanka octu na od 4- do 6-funtowy kawał wołowiny, mniej więcej 2-3 kilogramy). Całość musimy posypać dokładnie rozdrobnionym świeżym rozmarynem lub w ostateczności suszonym. Ten ostatni zabieg stanowi działanie profilaktyczne przed tworzeniem się związków rakotwórczych podczas samego procesu smażenia, pieczenia, grillowania. Miskę lub gar z naszą peklowaną wołowiną umieszczamy na noc w lodówce. Nazajutrz czyścimy wołowinę z rozmarynu, ale nie płuczemy. Przyprawiamy podług własnych upodobań smakowych i… na ogień.

* Przyprawy dodają prawdziwego uroku daniom przez nas przygotowywanym, ale także – a może przede wszystkim, z czego nie wszyscy sobie zdają sprawę – stanowią swoistą powłokę ochronną. Czyli spełniają ogromną rolę zdrowotną. Nie tak dawno pisaliśmy o iście zbawiennym działaniu na nasze organizmy kurkumy, dzisiaj o – według profesora Jamesa A. Duke’a – innych wręcz cudotwórczych dla zdrowia przyprawach.

Czarny pieprz (black pepper) – stosowany razem z innymi przyprawami i ziołami pomaga na lepsze wchłanianie przez organizm np. wspomnianej kurkumy. Pieprz sprzyja także… utracie wagi. Może dziwne a jednak prawdziwe. Mianowicie wchodząca w jego skład piperyna blokuje powstawanie nowych komórek tłuszczowych oraz zwiększa przepływ soków trawiennych. Najlepiej tę pochodząca z Indii przyprawę w postaci ziarenek mielić przed samym spożyciem. Wtedy mamy gwarantowane doskonałe: smak, aromat i skuteczność działania.

Kardamon (cardamom) – to jedna z najstarszych przypraw w historii świata. Chociaż akurat suszone strąki tej rośliny pochodzącej także w Dalekiego Wschodu stanowiły w starożytności (Grecja, Rzym) również kosmetyk, coś w rodzaju perfum. Dzisiaj w krajach Bliskiego Wschodu traktowany jako afrodyzjak. Wedle badań naukowców, jego wspomagające przy igraszkach miłosnych działanie jest wielce prawdopodobne, jako że strąki i nasiona kardamonu ponad wszelką wątpliwość pobudzają centralny układ nerwowy. Na tych wiagropodobnych skutkach spożywania kardamonu nie koniec, wszak ma on inne – chyba ważniejsze – zdrowotne działanie: poprawia pamięć, czyści jelita, znacząco poprawia przemianę materii. Kardamon można także z dobrym skutkiem wdychać, a niekoniecznie spożywać, zalewając wrzątkiem dwie małe łyżeczki tej cudownej przyprawy.

(cdn)

Leszek Pieśniakiewicz

meritum.us

foto: foodcraveblog.blogspot.com