Powstańcy w imię umiłowania wolności i ojczyzny złożyli najwyższą ofiarę. A to, że decyzja Armii Krajowej była oparta na fatalnych iluzjach, to zupełnie inna sprawa – podkreśla autor książki „Obłęd ’44” w rozmowie z Agnieszką Kalinowską.

Czy Polacy są ogłupieni polityką historyczną?

Piotr Zychowicz: Nie mogą być ogłupieni czymś, czego nie ma. Polska nie ma polityki historycznej.

A przez martyrologię?

Niewątpliwie Polacy traktują swoją historię w sposób nieco infantylny. Zgodnie z nim ich przodkowie nigdy nie popełniali żadnych błędów. Dotyczy to szczególnie okresu II wojny światowej. Wszystkie decyzje podejmowane przez ówczesnych przywódców są traktowane jako jedynie możliwe i jedynie słuszne. Tymczasem II wojna światowa skończyła się największą katastrofą w naszych długich dziejach. Odebrano nam połowę terytorium, z ukochanymi miastami Wilnem i Lwowem, wymordowano nam kilka milionów obywateli, w tym nasze elity, zburzono miasta na czele z Warszawą, okaleczono nas na zawsze. Niestety, część z tych straszliwych strat wynikała z naszych błędów.

I dlatego książką „Obłęd 44” chce pan obalić mit Powstania Warszawskiego?

Nic nie jest w stanie obalić legendy Powstania Warszawskiego, żadna książka, żaden historyk czy publicysta. Bo legenda Powstania Warszawskiego jest nieśmiertelna. Tę legendę tworzą ludzie, żołnierze Armii Krajowej. Jestem głęboko przekonany, że Rzeczpospolita nigdy nie miała tak wspaniałego wojska jak powstańcy warszawscy. Ta młodzież to najwięksi bohaterowie naszej historii. Podczas bitwy o Warszawę w 1944 roku nie tylko wspaniale wypełniła swój obowiązek, ale też wykazała się nieprawdopodobnym wręcz hartem ducha i odwagą, idąc z niemalże gołymi rękami na czołgi. Nie mam więc zamiaru obalać legendy powstania, bo sam ją czczę. Jednak zupełnie czym innym jest analiza samego procesu podejmowania decyzji powstańczej, która zapadła w Komendzie Głównej Armii Krajowej w końcu lipca 1944 roku. Analiza taka pokazuje, że oficerowie, którzy tę decyzję podjęli, popełnili błąd.

Ale czy taka ocena ówczesnych wydarzeń nie sprzyja osobom, które nie czczą ani Powstania Warszawskiego, ani pamięci o nim i które z chęcią sam zryw i jego uczestników oczernią?

Jeżeli założymy, że „Gazeta Wyborcza” i inne podobne media prowadzą pedagogikę wstydu wobec Polaków i zohydzają nam własną historię, to jest to rzecz, którą na pewno trzeba potępić. Natomiast nie może być tak, że skoro „Gazeta Wyborcza” obrzydza nam naszą historię, to my mamy w odpowiedzi przechodzić na skrajne pozycje i ją bezrefleksyjnie gloryfikować. „Gazeta Wyborcza” nie może nam wyznaczać pola do dyskusji na temat naszej historii.

Użył pan niedawno sformułowania „poprawność patriotyczna”, mówiąc, że jest to zakłamywanie historii. Czy legenda powstania to jest „poprawność patriotyczna”?

Józef Mackiewicz, który jest mistrzem mojego politycznego myślenia, nazywał to „polrealizmem”, w nawiązaniu do socrealizmu. Chodzi o myślenie w sposób sztampowy, powielanie mitów. Gloryfikowanie naszych porażek i błędów. Konserwatyści polscy zawsze walczyli z takim podejściem, widząc w nim samobójcze tendencje na przyszłość. Staram się taki typ myślenia kontynuować.

Łatwo jest krytykować i oceniać, siedząc w fotelu w 2013 roku i przeglądając dokumenty.

Jeżeli ktokolwiek odbiera mi dzisiaj prawo do nazywania się polskim patriotą, to należy uznać, że patriotą nie był też Naczelny Wódz Kazimierz Sosnkowski, który był zdecydowanym przeciwnikiem Powstania Warszawskiego. Mało tego, zakazywał tego powstania, ale jego depesze i instrukcje zostały zignorowane przez Komendę Główną Armii Krajowej. Należałoby odebrać prawo do miana patrioty generałowi Władysławowi Andersowi, który kiedy dowiedział się o powstaniu, uznał je za zbrodnię i powiedział, że Bora-Komorowskiego i resztę oficerów Komendy Głównej trzeba postawić przed sądem. Należałoby odebrać takie miano Narodowym Siłom Zbrojnym, które uznały powstanie za absurd i szaleństwo, obu organizacjom piłsudczykowskiej konspiracji Konwentowi Organizacji Niepodległościowych i Obozowi Polski Walczącej. A wreszcie wielu oficerom Armii Krajowej, na czele z pułkownikiem Januszem Bokszczaninem, z generałem Albinem Skroczyńskim „Łaszczem” i podpułkownikiem Ludwikiem Muzyczką. Wszyscy ci ludzie, wcale nie z perspektywy prawie 70 lat, ale już wówczas w lipcu 1944 roku, mówili o tym, że powstanie skończy się klęską i rzezią, a liczenie na pomoc bolszewików jest mrzonką i iluzją. Mówili, że Polska zostanie ujarzmiona przez zalewającą nas Armię Czerwoną i żadne – nawet najbardziej krwawe całopalenia narodowe – nie są w stanie tego wyroku odwrócić. W swojej książce niczego więc sobie nie wymyślam, tylko opowiadam się po stronie tych ludzi, którzy już wówczas opierali się na zimnej kalkulacji, a nie na emocjach.

Twierdzi pan więc, że „Obłęd ’44” nie uderza w legendę powstania?

Gdy sobie uzmysłowimy, jak fatalną pomyłkę popełniła Komenda Główna Armii Krajowej, posyłając bezbronne dzieci, nasze najlepsze pokolenie na pewną rzeź, to dopiero na tym tle widać prawdziwy heroizm młodych ludzi. Jest jedna żelazna zasada w wojsku, o czym wielokrotnie mówił generał Anders. Nie wolno podejmować działań, które nie mają szans powodzenia.

I takim działaniem było powstanie?

Przed młodymi żołnierzami Armii Krajowej postawiono zadanie nie do wykonania. 1 sierpnia 1944 roku o godzinie 17 kilka tysięcy słabo uzbrojonych młodych ludzi, dla których była to pierwsza akcja bojowa, słabo wyszkolonych, z fatalną bronią ruszyło na kilkaset znakomicie umocnionych punktów w Warszawie, za którymi siedzieli dorośli, świetnie przeszkoleni, zaprawieni w bojach, mężczyźni. Żołnierze i policjanci niemieccy. Uzbrojeni po zęby w broń maszynową, granatniki, moździerze i miliony sztuk amunicji. Niemcy doskonale wiedzieli o powstaniu, nie udało się utrzymać projektu w tajemnicy. Nie było mowy o elemencie zaskoczenia. I ci młodzi Polacy, atakując często na otwartej przestrzeni, w biały dzień, zostali zmasakrowani. Nie zdobyto ani jednego strategicznego punktu. Już pierwszego dnia przed zmrokiem w Komendzie Głównej zdano sobie sprawę, że powstanie jest klęską. Że nie da się osiągnąć stawianych celów, czyli wyzwolić miasta własnymi siłami. Pozostało czekać na pomoc bolszewików, którzy – o czym ostrzegali realiści z AK – oczywiście żadnej pomocy nie chcieli udzielić. Przez kolejne 62 dni to była walka o przetrwanie, Niemcy regularnie niszczyli Warszawę.

Jak pan godzi tę sprzeczność? Jak można czcić heroizm akowców przy jednoczesnej krytyce podjętych wówczas decyzji?

Oczywiście, że można, ponieważ ci ludzie wspaniale wypełnili swój obowiązek żołnierski. Bili się jak lwy. W imię umiłowania wolności i ojczyzny złożyli najwyższą ofiarę. A to, że decyzja Armii Krajowej była oparta na fatalnych iluzjach, to zupełnie inna sprawa. Nie ma nic zdrożnego w tym, żeby czcić bohaterów i pamiętać o poległych, a krytycznie oceniać ich dowódców. Potworność strat, jakie przyniosło nam Powstanie Warszawskie – zniszczenie naszej stolicy, wyrżnięcie dwustu tysięcy Polaków, w tym młodego pokolenia AK – było gwoździem do trumny polskiej niepodległości.

Skoro forsuje pan tezę, że decyzja o wybuchu powstania była błędem, to znaczy, że spełnieniem obowiązku patriotycznego byłaby bierność?

Jeżeli uważamy za obowiązek patriotyczny doprowadzenie do zniszczenia własnej stolicy i wymordowania 200 tysięcy obywateli, to zgoda – decyzja o wybuchu powstania była spełnieniem tego obowiązku. Ja patriotyzm rozumiem w inny sposób. Obowiązkiem patriotycznym przywódcy, czy politycznego czy wojskowego, jest walka o niepodległość Rzeczypospolitej. Jeżeli ta walka jest niemożliwa, tak jak to było w 1944 roku, gdy już nic nie mogło odmienić naszego losu, to równie ważnym zadaniem jest zachowanie substancji biologicznej narodu. Chronienie cywilów przed niebezpieczeństwem, a nie sprowadzanie na nich tego niebezpieczeństwa.

Jednak stawiając sprawę w ten sposób, godzi pan w bohaterów tamtych czasów. Ma pan tego świadomość?

Zależy, kogo uważamy za bohatera. Młodego chłopaka, któremu Armia Krajowa obiecała szybkie i łatwe zwycięstwo nad „zdemoralizowanymi szkopami”, ludzi, którzy polegli śmiercią żołnierską za Polskę? Czy też uważamy za bohatera generała sztabowego, a więc zawodowca, który w podejmowaniu decyzji powinien kierować się chłodną kalkulacją, a zamiast tego prowadzi niezwykle ryzykowne działania, sprowadzające na Polskę wielkie nieszczęście? Wszystko sprowadza się do tego, co uważamy za prawdziwy patriotyzm.

Piotr Zychowicz jest historykiem i publicystą, redaktorem naczelnym miesięcznika „Historia Do Rzeczy”. Wcześniej pracował m.in. w „Rzeczpospolitej”. Autor książki „Pakt Ribbentrop-Beck”

Rzeczpospolita

foto: pch24.pl

O bohaterstwie powstańców warszawskich śpiewa szwedzka grupa Sabaton – kliknij tutaj