Nieco ponad tydzień temu przyleciałem z Chicago do Krakowa. W sam końcowy okres przygotowań do świąt Wielkiej Nocy. W chwili gdy piszę ten tekst kończy się wielkanocna niedziela, Polska już zasypia by obudzić się jutro, w Lany Poniedziałek. 

W „Trójce” czaruje Piotr Kaczkowski i jego „Mini Max”, noc wiosenna i ciepła kusi parującą mgłą. W chicagowskim Domu Podhalan wybrano już najpiękniejszy koszyk wielkanocny i większość z Państwa jest po obfitym świątecznym śniadanio-obiedzie. Jutro w Stanach normalny dzień pracy. Zmęczeni długą i koszmarnie mroźną zimą Amerykanie oczekują wiosny. W Polsce zimy niemal nie było, tu spodziewają się kolejnego najdłuższego weekendu Europy czyli wielkiej majówki w letnim nastroju. Dwa światy.

Dla wielu z nas jakże bliskie, miliony „betweenerów” miotają się po świecie. Niekoniecznie rozdarci pomiędzy Atlantykiem, zjednoczona Europa to przecież także wielka włóczęga rodaków po wielu krajach. Z czterech moich bratanków trzech zaczęło dorosłe życie w Holandii. W rozmowach z nimi przebija niewiara, iż w Polsce da się normalnie żyć. Ja z kolei po ponad ćwierćwieczu za oceanem próbuję się odnaleźć w Starym Kraju. W święta Polacy wracają do domu, jak ptaki po zimie do swoich gniazd.

Jeszcze mi brzmi w uszach pytanie moich wieloletnich towarzyszy imigracyjnej doli i niedoli: „No i jak? Da się tam żyć?” Pewnie, że się da! Jednym lepiej, drugim pewnie gorzej. Zależy co robiliśmy przez ostatnie dekady, jak układaliśmy swoje kontakty z drugą stroną. Po kilkunastu miesiącach od powrotu widzę zmianę, która dokonała się w kraju nad Wisłą. Nie o widok coraz piękniejszych nota bene ulic mi chodzi, ale o ewolucję społeczeństwa. Giną niestety więzi rodzinne, społeczeństwo też dzieli jak mur graniczny sprawa wypadku pod Smoleńskiem. Mimo to w okresie Świąt bycie „tu” ma ogromne zalety.  To sprzątanie domostw, trzepanie dywanów i ganianina po sklepach! Bo przecież w Krakowie nie można zrobić zakupów w jednym, choćby największym sklepie. No bo i jak? Kiełbasa wiejska ze Wsi Szlacheckiej pod Liszkami rywalizuje z lisiecką, biała od Szubryta kusi walorami jak ta od Olejnika, wędzona szynka Szołdra z Bacówki dla wielu najwspanialsza choć osobiście wolę z „Kiszeczki”. Na Kleparz trzeba koniecznie po chrzan i warzywa na sałatkę, do „Pawlaka” na plac Wszystkich Świętych po chleb i wielkanocną „babę”. Jajka tylko z hurtowni i to z „zerem” bądź „jedynką” na przedzie pieczątki, bo to gwarantuje naturalną hodowlę kur. Kolejki maleją w sobotnie popołudnie. Do wtorku wszystko przechodzi na „stand by”, pracują tylko, którzy muszą, reszta odpoczywa.

Pierwszy raz poświęciłem pokarmy w kościele Mariackim, na krakowskim rynku było tysiące osób na świątecznym kiermaszu. Pełne stoliki przed lokalami, chyba pierwszy raz w tym roku. Restauratorzy zaczynają liczyć zyski po deficytowej dla większości zimie. W kościele tłum. Ale jakże inny niż ten w chicagowskich świątyniach! Bez przepychanek o wolne miejsce w ławce i zaciętego wyrazu twarzy. Czy my się za granicą zmieniamy czy diaspora to specyficzny świat? Ksiądz z estymą i humorem święci pokarmy nie żałując święconej wody. Uśmiechy na ładnych twarzach, sporo dzieci. Wnętrze bazyliki z XIV wieku też robi na mnie piorunujące wrażenie, a przecież i tak ołtarz Wita Stwosza zakryty. Piękny i skromny Grób Pański w bocznej nawie skupia uwagę wiernych. Jakże to miła odmiana po latach oglądania politycznych manifestacji, w które wplątywano ciało Tego, który zmarł za nas. Podczas wielkanocnej mszy świętej na Ruczaju kapłan również znakomicie i apolitycznie wprowadził nas  w nastrój radosnego powitania zmartwychwstałego Jezusa. Wracając do soboty zdziwiony byłem komentarzami wielu osób po przybyciu na Rynek kardynała Stanisława Dziwisza. Oj, nie wszyscy krakowianie kochają swojego włodarza, oj nie! Inteligenckie miasto ma inne oczekiwania co do pasterza tutejszej archidiecezji – tak mi się przynajmniej wydaje po wielu rozmowach prowadzonych na ten temat. Pełno też młodych par, Wielkanoc to wszak okres do zawierania małżeństw idealny.

Na małe polskie „co nieco”, czyli na amerykański lunch udaliśmy się więc z przyjaciółmi do… „Wesela” na rogu Grodzkiej i Rynku. Ślady słynnego bronowickiego związku poety Lucjana Rydla z chłopką u Tetmajerów są obecne, zwłaszcza piękny wiejski żyrandol wzbudza uznanie. A w Bronowicach teraz króluje Auchan i Ikea…

Jutro czyli za kilkanaście minut zacznie się piękna świąteczna noc, od rana Śmigus-dyngus, Dziady śmigustne, Emaus i kolędowanie po rodzinie. Jakże to wszystko piękne, aż gotować się chce. Przygotuję osobiście białą kiełbasę w piwie i warzywach, tradycyjne zrazy wołowe. Przyjedzie kuzynka ze Lwowa, opowiemy o sobie po latach niewidzenia. Może da się jeszcze tę rodzinę uratować, we Wrocławiu też mały zjazd najbliższych. I może dla tych chwil warto rozważyć powrót do domu? Bo jak w Chicago znaleźć Siuda Babę… A w Trójce leci właśnie Pink Floyd nie Weekend!

Tekst i zdjęcia

Sławomir Sobczak

meritum.us