Vademecum lotniczego turysty

Planujecie wylot samolotem na wakacje w 2023 r.? Ceny mogą was niemile zaskoczyć. — Gdy rosną ceny paliwa, ceny biletów też muszą wzrosnąć — otwarcie przyznaje Willie Walsh, dyrektor generalny Międzynarodowego Zrzeszenia Przewoźników Powietrznych. Nic nie wskazuje na to, żeby podróżowanie samolotami w 2023 r. mogło być tańsze niż w tym roku. Szef IATA Willie Walsh podczas spotkania z dziennikarzami przyznał, że dane są dla niego optymistyczne, jednak przed branżą wciąż stoi wyzwanie zwiększenia zyskowności. — Zyskowność linii lotniczych jest minimalna. Przewidujemy, że każdy przewieziony pasażer przyniesie w 2023 r. 1,11 dol. zysku netto. W większości miejsc na świecie to znacznie mniej niż kosztuje filiżanka kawy — powiedział i otwarcie przyznał, że jeśli sprawdzi się scenariusz założony przez analityków IATA, nie ma powodów, by ceny biletów mogły zacząć spadać. Problem z cenami paliwa to pokłosie rosyjskiej agresji przeciwko Ukrainie, które wywindowało notowania ropy naftowej. W ślad za nimi poszły ceny paliwa lotniczego, które od 24 lutego podrożało o ponad 50 proc. W dodatku jego cena “odkleiła” się od notowań surowca i różnica pomiędzy średnią ceną baryłki ropy a paliwa lotniczego jest zdecydowanie wyższa niż obserwowaliśmy to w poprzednich latach.

Sektor lotniczy w USA ma powrócić do rentowności w 2022 r. – jako jeden z niewielu sektorów. Odbędzie się to jednak w dużej mierze kosztem pasażerów, którzy musieli zapłacić wyższe ceny biletów lotniczych. Oczekuje się, że przewoźnicy z Ameryki Północnej osiągną zyski w wysokości 9,9 mld USD w 2022 r. i 11,4 mld USD w 2023 r. „Przewoźnicy w regionie odnieśli korzyści z mniejszej liczby i krótszych ograniczeń w podróżowaniu niż w wielu innych krajach lub regionach. Pobudziło to duży rynek krajowy w USA, a także podróże międzynarodowe, zwłaszcza przez Atlantyk” – napisano w najnowszych prognozach branżowych Międzynarodowego Zrzeszenia Przewoźników Powietrznych (IATA).  Stany Zjednoczone podlegają mniejszym ograniczeniom niż inne części świata, a popyt na podróże znacznie się ożywił — szczególnie w okresie letnim i w okresie wakacyjnym.

Jednak to gwałtowny wzrost cen biletów lotniczych, będący wynikiem tego popytu i ograniczeń przepustowości w całej branży, jest prawdopodobnie najważniejszym czynnikiem stojącym za oczekiwanym powrotem sektora do rentowności. Według danych internetowego biura podróży Hopper, średni bilet krajowy zarezerwowany w maju 2022 r. – najdroższym miesiącu pod względem rezerwacji – kosztował pasażerów 404 USD, co stanowi wzrost o 25% w porównaniu z tym samym miesiącem w 2019 r. Ceny w czerwcu były o 19% wyższe niż w 2019 r., podczas gdy bilety zarezerwowane w listopadzie kosztowały podróżnych 323 USD, czyli o 8% więcej niż trzy lata temu. Tylko w dwóch miesiącach tego roku – styczniu i lutym – ceny były niższe niż w 2019 roku. Hopper mówi, że bilety są zazwyczaj rezerwowane z miesięcznym lub dwumiesięcznym wyprzedzeniem, więc rezerwacje na maj i czerwiec będą dotyczyć głównie lotów letnich. Ceny lotów międzynarodowych wzrosły jeszcze bardziej, nabierając rozpędu w drugiej połowie roku. Bilety międzynarodowe zarezerwowane do tej pory w grudniu kosztowały średnio 1023 USD, co stanowi wzrost o 18% w porównaniu z tym samym miesiącem w 2019 r., wynika z danych Hoppera. To siódmy miesiąc z rzędu dwucyfrowego wzrostu, ponieważ ożywienie transatlantyckie nabrało tempa.

 

Deregulacja straszakiem na brytyjską finansierę

Ze słów sekretarza skarbu, Jeremiego Hunta wynika, że nadchodzi największa od czasów, kiedy premierem była Margaret Thatcher, deregulacja sektora finansowego w Wielkiej Brytanii. Prawa uchwalone w następstwie wielkiego kryzysu z 2008 roku mają niedługo zostać zniesione w celu zabezpieczenia pozycji kraju jako jednego z najdynamiczniejszych i najbardziej konkurencyjnych centrów usług finansowych na świecie. Przy czym, działanie to spotkało się z krytyką wielu organizacji, w tym tamtejszej Partii Pracy.  W dużym skrócie ze względu na nieodpowiednie działania banków te znalazły się w poważnym kryzysie w latach 2007-2009. Wiele z nich stanęło wręcz na krawędzi bankructwa. Biorąc pod uwagę, że upadek systemu finansowego wyrządziłby ogromne szkody całej gospodarce, ówczesne władze najpierw pod przewodnictwem Tonego Blaira, a następnie Gordona Browna postanowiły działać. Niektóre banki zostały znacjonalizowane, a inne otrzymały niskoprocentowe pożyczki, mające pomóc im się dokapitalizować. Jednakże na tym rządowe interwencje się nie skończyły. Władze uznały, że należy nie tylko leczyć, ale również przeciwdziałać. Z tego powodu zostały wdrożonych wiele regulacji często takich, które, łagodnie mówiąc, nie spotkały się z uznaniem bankierów.

W tamtych czasach za jedną z najważniejszych przyczyn wybuchu kryzysu uważano zniesienie bądź w ogóle nieustanowienie przepisów oddzielających działalności inwestycyjne banków od tych komercyjnych. Zdaniem ekspertów właśnie między innymi ten czynnik doprowadził do tego, że udzielono tylu złych kredytów. Z tego powodu nakazano bankom rozdzielić szczególnie ryzykowną działanosć inwestycją od tej komercyjnej. Przy czym co warto zaznaczyć, zastosowanie się do tego prawo było dla banków bardzo kosztownym procesem. Jak donosi BBC News, na rozdzielenie tych działalności największe banki musiały przeznaczyć miliardy funtów. Uznano też, że bankowcy mieli zbyt dużą pokusę do prowadzenia ryzykownej, ale niezwykle zyskownej w krótkim terminie działalności. Z tego powodu postanowiono ograniczyć bodźce, zachęcające do takiej aktywności. W 2014 roku na poziomie Unii Europejskiej wprowadzono ustawowy limit premii bankierów w wysokości 100 proc. wynagrodzenia. Przy czym, poziom ten mógł osiągnąć 200 proc., pod warunkiem że akcjonariusze spółki wyraziliby zgodę. Oznacza to, że na przykład bankier zarabiający 50 tys. funtów rocznie mógł liczyć, iż w najlepszym wypadku otrzyma pod koniec roku premię opiewającą na 100 tys. funtów.

Jednakże wiele wskazuje na to, że te oraz inne prawa przejdą niedługo do historii. Aktualny sekretarz Jeremy Hunt skarbu ogłosił reformy określone mianem edynburskich. W praktyce oznacza to, iż nadchodzi największa od przeprowadzonej przez Margaret Thatcher w 1986 roku, deregulacja sektora finansowego w Wielkiej Brytanii. Władzę już ogłosiły, że limit premii dla bankowców zostanie zniesiony. Co więcej, regulacje dotyczące tego, w jakie przedsięwzięcia mogą inwestować dane instytucje finansowe, zostaną mocno poluzowane. Ponadto przepisy regulujące kwestię zatrudniania, monitowania oraz w bardzo ograniczonej liczbie przypadków karania wysoko postawionych w hierarchii pracowników banku mają zostać przeanalizowane. Biorąc pod uwagę to, że wiele z tych praw zostało wdrożonych w celu upewnienia się, że kryzys z 2008 roku się nie powtórzy, czy nie oznacza to, że zapowiadana deregulacja systemu finansowego w Wielkiej Brytanii nie spowoduje, że jednak historia wydarzy się ponownie? Zdaniem Jeremiego Hunta, nic takiego nie będzie mieć miejsca. Co więcej, jego zdaniem reformy będą miały jedynie pozytywne skutki. Nie tylko przyspieszą one wzrost gospodarczy, ale również zabezpieczą pozycję Wielkiej Brytanii, jako dynamicznego, otwartego oraz konkurencyjnego centrum finansowego!  Innego zdania jest opozycja. Członkini Partii Pracy Tulip Siddiq, będąca obecnie sekretarzem skarbu w tzw. gabinecie cieni, stwierdziła, że zapowiedziane reformy, zwiększą prawdopodobieństwo wybuchu kryzysu w przyszłości. Do to jej zdaniem, zmiany przyniosą korzyści jedynie tym najbogatszym. Z kolei obecnie Wielka Brytania, jak wiele innych państw zmaga się z kryzysem rosnących kosztów życia.