Koniec czerwonych sesji na parkietach

Po pięciu spadkowych sesjach z rzędu S&P500 zakończył czwartkową sesję na plusie. Był to dzień z prawie pustym kalendarium makroekonomicznym i korporacyjnym. Teraz Wall Street wejdzie w tryb oczekiwania na przyszłotygodniową decyzję Rezerwy Federalnej. S&P500 zanotował wzrost o 0,75% i zakończył dzień na poziomie 3 963,51 pkt. Była to pierwsza wzrostowa sesja po pięciu dniach spadków. To także dopiero druga biała dzienna świeczka w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Wyraźnie lepiej spisał się Nasdaq, który zyskawszy 1,13 % finiszował z wynikiem 11 082 pkt. Dow Jones urósł o 0,55% i na zamknięciu osiągnął wartość 33 781,48 pkt
Przez ostatnie dwa tygodnie na Wall Street dominowały spadki. Prawdopodobnie dlatego, że coraz więcej inwestorów pozycjonuje swoje portfele na oczekiwaną recesję w gospodarce USA. Świadczy o tym wzmożony popyt na amerykańskie Treasuries, co można wnioskować z silnego spadku rentowności tych papierów – w miesiąc obniżyła się ona o 74 pb. Przed recesją ostrzega najgłębsza od 1981 roku inwersja krzywej terminowej w USA. Tzn. różnica między rentownością 10-letnich obligacji rządu USA a 3-miesięcznymi bonami skarbowymi wynosi obecnie 78 pb. (kilka dni temu było to nawet 88 pb.) i jest większa, niż była w roku 2019, 2007 czy nawet 2000. Każdy z tych epizodów poprzedzał recesję w gospodarce Stanów Zjednoczonych.

Sam czwartek nie przyniósł nowych istotnych informacji. Jedyną publikacją makroekonomiczną w USA był cotygodniowy raport o liczbie wniosków o zasiłek dla bezrobotnych. Wynik to zgodne z oczekiwaniami 230 tysięcy, a więc prawie tyle samo co tydzień wcześniej (226 tys.). W dalszym ciągu są to liczby świadczące o silne rynku pracy i niewielkim popycie na „kuroniówkę”. Zakończył się także sezon publikacji wyników za III kwartał. Zyski spółek przypadające na indeks S&P500 (czyli EPS) były nominalnie tylko o 2,5% wyższe niż rok temu, co przy przeszło 7-procentowej inflacji oznacza ich realny spadek. To także najniższa dynamika EPS-u od dwóch lat, gdy gospodarka Stanów Zjednoczonych dopiero dźwigała się z covidowych lockdonów.

 

Amerykańska inflacja wciąż wisi nad gospodarką

Listopadowe statystyki cen producentów (PPI) w Stanach Zjednoczonych okazały się wyższe od oczekiwań większości ekonomistów. Takie dane nie podważają dezinflacyjnej narracji, ale wskazują, że presja inflacyjna wciąż pozostaje silna. Indeks cen producentów (PPI) był w listopadzie 2022 roku o 7,4% wyższy niż rok wcześniej – podało Biuro Statystyki Pracy. W ujęciu miesięcznym zaraportowano wzrost o 0,3% mdm po wzroście o 0,2% mdm odnotowanym w październiku. Rekord amerykańskiej inflacji producenckiej padł w marcu, kiedy PPI był o 11,7% wyższy niż w analogicznym okresie roku poprzedniego. Od tego czasu inflacja PPI nieco się obniżyła, lecz wciąż pozostaje na bardzo wysokim poziomie. Dodajmy do tego, że inflacja bazowa – czyli wskaźnik bez uwzględnienia energii, paliw i żywności – w listopadzie wyniosła 0,4% mdm i 6,2% rdr.

Opublikowane dziś dane okazały się gorsze od oczekiwań ekonomistów, którzy spodziewali się dynamiki PPI rzędu 0,2% mdm i 7,2% rdr. Wyraźnie wyższa od oczekiwań była bazowa PPI, po której oczekiwano wzrostu o 0,2% mdm i 5,9% rdr. We wtorek poznamy listopadowe statystyki inflacji konsumenckiej (CPI). Szacuje się, że obniżyła się ona do 7,3% w skali roku wobec 7,7% w październiku.  Roczna dynamika CPI w Stanach Zjednoczonych obniża się od lipca. Tyle tylko, że nieco niższym odczytom „szerokiego” CPI towarzyszy uporczywie wysoka inflacja bazowa. Oznacza to, że amerykańska inflacja CPI w ostatnich miesiącach obniżała się głównie za sprawą nieco tańszych paliw i energii.

W dalszym ciągu roczna dynamika zarówno cen dóbr konsumpcyjnych, jak i przemysłowych pozostaje niemal 4-krotnie wyższa od 2-procentowego celu inflacyjnego Rezerwy Federalnej. Warto też odnotować, że inflacja PPI hamuje znacznie szybciej niż CPI i w listopadzie roczne dynamiki obu wskaźników niemal się zrównały (tj. bazując na rynkowym konsensie względem CPI). Jest to sygnał, że wzrost kosztów produkcji powoli przestaje być głównym czynnikiem napędzającym podwyżki w sklepach.