Świetny piątek na parkietach

Tym razem można śmiało powiedzieć, że Wall Street odnotowało całkiem ładną końcówkę tygodnia, mimo nadal niepewnej sytuacji. Inwestorzy mogli spotkać się jednak ze wzrostami we wszystkich trzech głównych obszarach, w tym i technologicznym, którego to benchmark wygenerował blisko 3,50 procent wzrostu. W piątek rynki amerykańskie zdecydowały się zamknąć na plusie, a obawy o dalsze agresywne podwyżki stóp procentowych przez Rezerwę Federalną prawdopodobnie ustąpiły po tym, jak Uniwersytet Michigan ujawnił w swoim końcowym raporcie o zaufaniu konsumentów za czerwiec, że pięcioletnie oczekiwania inflacyjne zostały skorygowane w dół z 3,3 do 3,1 proc. Tego dnia również inwestorzy wsłuchiwali się w wypowiedzi członków Fed. Gubernator Fed Michelle Bowman wskazała, że jej zdaniem podwyżka stóp procentowych o 75 pkt bazowych na następnym posiedzeniu jest “odpowiednia” – wynika z opublikowanych w czwartek przygotowanych uwag do wystąpienia na konferencji Massachusetts Bankers Association.

Inwestorzy najwyraźniej spodziewali się, że informacja opublikowana przez Uniwersytet Michigan może skłonić Fed do ponownego rozważenia preferowanego obecnie stanowiska podniesienia kluczowych stóp procentowych o trzy czwarte punktu procentowego na lipcowym posiedzeniu i obrania mniej drastycznej drogi. Finalnie na koniec dnia indeks Dow Jones wzrósł o 2,68 proc., co oznaczało wzrost rzędu 823 punktów. Najsilniejszą spółką w indeksie okazała się a Salesforce, która zyskała 7,44 proc. W tym samym czasie indeks S&P 500 wzrósł o 3,06 proc., a technologiczny indeks Nasdaq 100 podskoczył o 3,49 proc. co było równoznaczne z przekroczeniem 400 punktów wzrostu.

 

Zmarnowana amerykańska dekada

W kontekście amerykańskiej polityki minionej dekady coraz częściej pojawia się określenie „idea straconej szansy„. Stany Zjednoczone przez lata zbyt zachowawczo podchodziły do kwestii inwestycji publicznych, co pogarsza obecną sytuację.  Jak wiadomo, problemom gospodarczym lepiej zapobiegać, niż minimalizować ich wpływ na państwo. Inflacja w USA jest obecnie najwyższa od ponad czterech dekad. I o ile pandemii, zatorów portowych, niedostępności półprzewodników czy ataku Rosji na Ukrainę nie dało się przewidzieć dekadę temu (lub wydawały się mało prawdopodobne), istnieją kwestie, które mogły zaważyć na obecnej sytuacji. Nie bez przyczyny historycy oceniają amerykańską politykę gospodarczą w latach 10-tych jako dekadę straconej szansy. Biorąc pod uwagę debaty publiczne z ubiegłej dekady, wydaje się, że niektórych problemów można było uniknąć. Mowa przede wszystkim o spadku inwestycji publicznych. Nakłady przeznaczane na inwestycje publiczne w latach 2014-2020 były najniższymi od czasów wojny. Co więcej, tzw. bezrobotne ożywienie sprawiło, że po kryzysie finansowym z 2008 roku Fed utrzymywała stopy procentowe na poziomie zbliżonym do zera przez pięć lat, zanim zaczęła się powolna podwyżka. Niskie stopy mogły stanowić zachętę dla inwestycji, jednak po latach wiadomo, że nie wykorzystano ich w odpowiedni sposób.

Nie wszyscy w USA podzielali prowadzoną wówczas politykę gospodarczą. Ben Bernanke, ówczesny przewodniczący Rezerwy Federalnej kilkukrotnie nakłaniał Kongres do zwiększenia nakładów na inwestycje publiczne. Znamienną wypowiedzią w 2013 roku wezwał do mniejszej powściągliwości. Zarzucał wówczas federalnej polityce fiskalnej, że generuje liczne przeszkody, które powstrzymują potencjał gospodarczy. Zdanie to również podzielał Larry Summers, wielokrotnie wspominając o konieczności walki z tzw. świecką stagnacją, czyli sytuacją, kiedy firmy nie chcą inwestować, ponieważ mają przed sobą niewielkie perspektywy wzrostu.  Znamienne było odrzucenie propozycji inwestycyjnych administracji Obamy przez Republikanów. Jak wskazuje Tim Fernholz, jako zagrożenie wymieniano wówczas, o ironio, widmo inflacji. Zbagatelizowano szanse, które miała przed sobą amerykańska gospodarka po kryzysie. Teoretycznie mogłoby dojść do realizacji wielu cennych projektów, w tym rozbudowy i pogłębienia portów oraz terminali, poprawy jakości transportu publicznego oraz uregulowania rynku nieruchomości. Obecnie mówi się dużo o niezbędnej infrastrukturze do ładowania pojazdów elektrycznych. Boom na elektryki rozpoczął się przecież w USA, które przez lata pozostawały na czele rodzącej się transformacji. Nie poczyniono jednak żadnych kroków zmierzających do wykorzystania potencjału rodzącego się rynku i aktualnie popularność elektryków w Europie  jest dużo wyższa. W gospodarce przez lata panował zastój, a potencjalni pracownicy i kapitał czekali z boku na mobilizację. Niestety z uwagi na niskie inwestycje publiczne i decyzje polityków, nie doczekali się. Oczywiście budowa infrastruktury nadal pozostaje ważną kwestią i realizacja planów inwestycyjnych zaprocentuje w przyszłości. Jednak większość tych projektów można było wykonać kilka lat wstecz, gdyż obecnie będą kosztować więcej z uwagi na m.in. wyższe ceny towarów.

Decyzje związane z inwestycjami publicznymi są analizowane przez sektor prywatny. Na przykładzie pokryzysowego rynku nieruchomości można wytłumaczyć inwestycje w innych sektorach. Gdy w 2008 roku wybuchł kryzys o globalnym zasięgu, część firm zmuszona była odejść z rynku, a na ich miejscu nie pojawiły się nowe. Przedsiębiorstwa wolały nie ryzykować i inwestycje prowadziły niezwykle zachowawczo. Podobnie ograniczyli się dostawcy materiałów, w tym w branży drzewnej. Jednak kilka lat później popyt na domy wzrósł, a rynek nie był w stanie go zaspokoić. Obecnie w USA brakuje domów, co dodatkowo winduje ceny, pogarszając i tak złą sytuację. Podobna dynamika dotyczy sektora naftowego czy OZE. Idea straconej szansy nie oznacza jednak, że Stany aktualnie nie powinny realizować kolejnych projektów inwestycyjnych. Wraz z upływem lat można stwierdzić, że zbyt zachowawcza polityka poprzedniej dekady pogorszyła obecną sytuację, na którą wpływają czynniki niezależne (pandemia, atak Rosji). Trudna sytuacja gospodarcza nie może być jednak wymówką dla ograniczenia inwestycji, gdyż to one stanowią siłę napędową i mogą realnie odmienić warunki ekonomiczne w danym państwie. Poprzednia dekada, określana mianem „straconej” powinna być traktowana raczej jako nauczka.