Recesja w USA prawie pewna

Wyższa od oczekiwań inflacja CPI i katastrofalnie niskie nastroje amerykańskich konsumentów – to nie jest dobra mieszanka dla posiadaczy akcji. Oznacza to mocniejsze zacieśnienie polityki monetarnej w warunkach ostrego spowolnienia wzrostu gospodarczego. Na piątkowej sesji Nasdaq zaliczył spadek o 3,52 proc. i wycofał się na linię 11 340,02 punktów. S&P500 oddał 2,91 proc. i zakończył tydzień na poziomie 3 900,86 pkt. Dow Jones spadł o równe 800 punktów (czyli o 2,73 proc.), finiszując z wynikiem 31 392,79 pkt. W ten sposób S&P500 i Nasdaq znalazły się niebezpiecznie blisko majowych dołków, z których giełdowe byki miały nadzieję wyprowadzić poważniejsze kontruderzenie.

Tyle że na takie odreagowanie tegorocznych spadków nie za bardzo pozwala stan amerykańskiej gospodarki. Ekonomiści i wielu inwestorów liczyło, że majowe statystyki CPI potwierdzą, że w marcu odnotowaliśmy szczyt inflacji w USA. Tak jednak nie było. W maju koszty życia Amerykanów wzrosły aż o 8,6 proc. w relacji rocznej. Czyli najszybciej od grudnia 1981 roku, szybciej niż w marcu (8,5 proc.) i zdecydowanie szybciej, niż się tego spodziewali analitycy (rynkowy konsensus wynosił 8,25 proc.). Poziom oraz struktura danych o CPI (gdzie wzrost cen coraz bardziej „rozlewa się” na kolejne kategorie towarów i usług) pokazały, że Fed prawdopodobnie zostanie zmuszony zacieśnić politykę monetarną bardziej, niż się tego spodziewała większość inwestorów. Wyższe stopy procentowe to z kolei zła wiadomość zarówno dla wycen akcji jak i obligacji o stałym oprocentowaniu.

Rentowność 10-letnich Treasuries poszła w górę aż o 11 pb., osiągając poziom 3,16 proc. Wzrost rentowności sygnalizuje spadek ceny rynkowej obligacji. Papiery 2-letnie płacą już 3,06 proc. – najwięcej od 2007 roku. Równocześnie wzrost „stopy wolnej od ryzyka” w modelu wyceny akcji zmniejsza wartość przyszłych przepływów pieniężnych i tym samym negatywnie oddziałuje na rynkową wycenę giełdowych spółek. Rynek terminowy wycenia, że do końca roku stopa funduszy federalnych przekroczy 3 proc. W dodatku jest coraz bardziej prawdopodobne, że Fed zostanie zmuszony podnosić stopy procentowe w otoczeniu silnego spowolnienia gospodarczego. Amerykański konsument nie jest w stanie wytrzymać tak silnego wzrostu kosztów życia- a zwłaszcza skokowego wzrostu cen paliw, energii i mocno drożejącej żywności. Płace w USA rosną wolniej niż ceny w sklepach, covidowe oszczędności zostały roztrwonione, a karty kredytowe wymaksowane.

Potwierdzeniem fatalnego stanu amerykańskiego konsumenta było czerwcowe tąpnięcie indeksu Michigan Sentiment, który spadł do 50,2 pkt. (z 58,4pkt. w maju) i osiągnął najniższą wartość w swej blisko 70-letniej historii! Rynkowy konsensus zakładał stabilizację na poziomie 58,1 pkt. Co ważne, z 3,0 do 3,3 proc. wzrosły długoterminowe oczekiwania inflacyjne konsumentów, co może dodatkowo zdopingować do działania Powella i spółkę. W takiej sytuacji szanse na „miękkie lądowanie” w wykonaniu amerykańskiej gospodarki gwałtownie zmalały. Stany Zjednoczone prawdopodobnie czeka mniej lub bardziej łagodna recesja, które zapewne doprowadzi do spadku zysków giełdowych korporacji. A to jeszcze nie jest wliczone w ceny, ponieważ analitycy generalnie spodziewają się wzrostu kompanijnych zysków przypadających na S&P500.

 

Raport walutowy

Większość rynkowych analityków nie wierzy w jakiekolwiek umocnienie złotego w drugiej połowie 2022 roku. Utrzymująca się od ponad dwóch lat słabość polskiej waluty zaczyna wyglądać na stan permanentny. Złoty mocno oberwał po rosyjskiej agresji na Ukrainę. W ciągu dwóch pierwszych tygodni wojny kurs euro poszedł w górę z ok. 4,50 zł do rekordowych 5 zł, później sytuacja nieco się uspokoiła. Zdecydowane działania Rady Polityki Pieniężnej wsparte nadzwyczajnymi interwencjami walutowymi Narodowego Banku Polskiego w połączeniu z lekką poprawą sentymentu inwestorów do naszego regionu sprowadziły kurs euro z powrotem poniżej poziomu 4,60 zł. Większość rynkowych prognoz dla kursu euro na koniec 2022 roku mieści się w przedziale 4,50-4,70 zł, a więc blisko bieżących kwotowań.

Cały czas problemy analitykom sprawia dolar amerykański. Pół roku temu rynkowy konsensus zakładał dolara po ok. 4 złote oraz osłabienie „zielonego” względem euro. Tymczasem kurs EUR/USD spadł z 1,13 do niespełna 1,04 euro za dolara, wyrównując najniższe poziomy od 20 lat. Także obecne prognozy zakładają systematyczne osłabienie amerykańskiej waluty wobec euro. Patrząc na historyczną (nie)sprawdzalność tych projekcji, należy do nich podchodzić ze sporą dawką sceptycyzmu. Niemniej jednak nawet gdyby miały się one sprawdzić, to jeszcze przez dłuższy czas o dolarze za mniej niż 4 złote będziemy mogli tylko pomarzyć. Jedyną szansą na realizację antydolarowego scenariusza byłby „piwot” Rezerwy Federalnej, w ramach którego Powell i spółka szybko porzuciliby plany zacieśnienia polityki monetarnej zapowiadane na ten i przyszły rok. Na razie na to się jednak nie zanosi – rynek liczy, że do końca roku Rezerwa Federalna wyniesie stopy procentowe w rejon 2,50-3,00 proc. Tymczasem Europejski Bank Centralny przy sprzyjających wiatrach nawet nie oderwie stóp procentowych od zera, choć możliwe, że do III kwartału zerwie z ujemną stopą depozytową.

Równie problematyczne są prognozy dla franka szwajcarskiego. Helwecka waluta przez ostatni rok na przekór wszelkim prognozom umacniała się względem euro, w marcu przejściowo osiągając nawet parytet 1 do 1. Tymczasem większość rynkowych prognoz w dalszym ciągu zakłada osłabienie franka w relacji do euro. Emanacją tych oczekiwań jest prognozowane zejście kursu franka do poziomu ok. 4 złotych w perspektywie następnych 12 miesięcy.