Na Wall Street niewielkie, ale wzrosty

We wtorek rynki na Wall Street odnotowały wzrosty, dodając indeksowi S&P 500 0,95 proc. zaś technologicznemu Nasdaq 100 0,89 proc., czyli 112 punktów. Inwestorzy skupili się tego dnia nie tylko na danych zaplanowanych z kalendarza makroekonomicznego, ale również na przemówieniu sekretarz USA, Janet Yellen. Na Wall Street zapanował znów pozytywny sentyment, gdy główne indeksy giełdowe w Stanach Zjednoczonych wzrosły we wtorek. Powodem wzrostu było przemówienie sekretarz skarbu USA Janet Yellen, która oświadczyła, że Waszyngton jest gotowy podjąć odpowiednie kroki, w tym zezwolić na przesyłanie pewnych ilości rosyjskiej ropy do reszty świata, aby uniknąć globalnego kryzysu. “Chcemy, by rosyjska ropa nadal płynęła na światowe rynki, aby ograniczyć wzrost cen ropy na świecie i uniknąć skoku, który mógłby wywołać globalną recesję” – powiedziała Yellen w Senackiej Komisji Finansów. Wyjaśniła również, że istnieje kilka sposobów na ograniczenie zysków Rosji ze sprzedaży ropy, w tym ewentualne zjednoczenie się nabywców i ograniczenie cen ropy płaconych Moskwie.

Finalnie indeks Dow Jones Industrial Average wzrósł o 0,80 proc., co przekładało się na 265 punktów a technologiczny Nasdaq 100 wzrósł o 0,89 proc. Indeks S&P 500 wzrósł o 0,95 proc., a najsilniejsza  spółka w indeksie – APA Corporation odnotowała wzrost o 5,85 proc. Tego dnia Biuro Spisu Powszechnego (Census Bureau) ogłosiło, że deficyt w handlu międzynarodowym Stanów Zjednoczonych przekroczył szacunki analityków i wyniósł 87,1 mld dolarów w kwietniu, w porównaniu do zrewidowanej kwoty 107,7 mld dolarów w marcu. Ponadto, kwietniowy eksport z USA osiągnął poziom 252,6 mld dolarów, czyli o 8,5 mld dolarów więcej niż w marcu, podczas gdy import w tym samym okresie wyniósł 339,7 mld dolarów, o 12,1 mld dolarów mniej niż w poprzednim miesiącu.

 

Amerykanie toną w długach

Od kilku miesięcy amerykański konsument zadłuża się w rekordowym tempie, czemu towarzyszy gwałtowny wzrost kosztów życia i głębokie pogorszenie nastrojów gospodarstw domowych. Może to być sygnał, że wysoko oprocentowany dług zaciągany jest na pokrycie bieżących wydatków. W kwietniu długi konsumpcyjne mieszkańców Stanów Zjednoczonych zwiększyły się o 38 mld dolarów – poinformowała we wtorek Rezerwa Federalna. To o 3 mld więcej, niż oczekiwali ekonomiści. Był to także rezultat niższy od przyrostu o 47,4 mld USD odnotowanego w marcu. Majowy przyrost zadłużenia konsumpcyjnego w USA pod względem nominalnym był trzecim wynikiem w historii, jeśli wykluczyć dwie anomalię ze stycznia 2006 oraz grudnia 2010 roku. Większe miesięczne wzrosty zadłużenia zaobserwowano w lutym i marcu tego roku.

Na koniec kwietnia amerykański konsument był zadłużony na prawie 4,6 biliona dolarów. Za ok. ¾ tej kwoty odpowiadały kredyty studenckie (prawie 1,75 bln dolarów na koniec I kw. 2022 r.) oraz samochodowe (ponad 1,3 bln USD). Kredyt odnawialny – czyli w warunkach amerykańskich głównie zadłużenie na kartach kredytowych – wzrósł o 38 mld USD, co daje zannulizowane tempo wzrostu na poziomie niemal 20 proc. Statystyki kredytu konsumenckiego nie obejmują zadłużenia z tytułu kredytów hipotecznych, które na koniec 2011 roku sięgnęło rekordowych 11,18 bln dolarów. Łączne długi bankowe amerykańskich gospodarstw domowych zbliżyły się zatem do 16 bilionów dolarów.

Dane o zadłużeni konsumpcyjnym Amerykanów można interpretować na dwa sposoby. Dyżurni optymiści powiedzą, że to dobry znak sygnalizujący, że Amerykanie nie boją się kupować na kredyt i są pewni swojej pozycji na rynku pracy przy niemal rekordowo niskim bezrobociu. Problem w tym, że wszelkie dostępne statystyki przeczą tej teorii. Albowiem bardzo niskiemu bezrobociu i silnemu zapotrzebowaniu na pracowników towarzyszy najwyższa od 40 lat inflacja cenowa. W kwietniu oficjalna inflacja CPI wyniosła 8,3% proc. wobec 8,5 proc. w marcu. Równocześnie przeciętne wynagrodzenie godzinowe w Stanach Zjednoczonych rosło w tempie nieco ponad 5% proc., co po uwzględnieniu wysokiej inflacji oznacza realny spadek płac. W takiej sytuacji amerykańscy konsumenci uszczuplają oszczędności (stopa oszczędności spadła do poziomu sprzed covidowych lockdownów) lub ograniczają wydatki na dobra wyższego rzędu. Muszą też przeznaczać coraz większą część domowych budżetów na dobra podstawowe: żywność, energię i (rekordowo drogie) paliwa.

W rezultacie indeks nastroju konsumentów Uniwersytetu Michigan spadł w maju do najniższego poziomu od przeszło 10 lat. W przeszłości tak niskie odczyty zdarzały się w okresach recesji gospodarczej w USA.  W tym kontekście rosnące zadłużenie z tytułu kart kredytowych sugerowałoby, że Amerykanie muszą pożyczać coraz więcej pieniędzy, aby utrzymać poziom życia przy szybko rosnących kosztach utrzymania. Taka sytuacja jest raczej niemożliwa do utrzymania na dłuższą metę. Dodajmy przy tym, że kredyt zaciągany na bieżącą konsumpcję jest najgorszym rodzajem zadłużenia. Jest to najwyżej oprocentowany dług, w warunkach amerykańskich kosztujący średnio ok. 16 proc. w skali roku. Zaciąganie takich zobowiązań sprawia, że gospodarstwo domowe coraz więcej pieniędzy przeznacza na obsługę zadłużenia, wkraczając na drogę prowadzącą do finansowego zniewolenia.