Droższy gaz, mniejsze zakupy…

W ostatnich miesiącach ceny gazu poszybowały w górę. Według ankiety 4 na 10 mieszkańców USA  za wzrost cen gazu obwinia politykę prowadzoną przez obecnego prezydenta. Sondaż w dniach 24 do 28 marca przeprowadził Uniwersytet Quinnipiac.  Jak się okazało, Amerykanie za wzrost cen gazu obwiniają politykę administracji Bidena. Według sondażu 41 proc. mieszkańców USA stanowczo twierdzi, że sytuacja na rynku wynika z niewłaściwej polityki prowadzonej przez prezydenta. Jedynie 24 proc. twierdzi, że sankcje wobec Rosji przyczyniły się do wzrostu cen paliw, kolejne 24 proc.  obwinia za obecną sytuację korporacje naftowe, natomiast 5 proc.  badanych przyznało, że wysokie ceny obserwowane obecnie na rynkach wynikają ze wzrostu popytu po złagodzeniu ograniczeń związanych z pandemią. Sondaż w dniach 24 do 28 marca przeprowadził Uniwersytet Quinnipiac.

Demokraci i administracja Bidena za obecną sytuacją obwiniają przede wszystkim firmy naftowe (41 proc.) oraz sankcje nałożone na Rosję (41  proc.). W ostatniej wypowiedzi zapowiadającej uwolnienie rekordowych rezerw ropy, prezydent zapowiedział, że na korporacje, które nie będą w pełni realizować przydzielonej koncesji, zostaną nałożone wysokie kary. Ma to przestrzec firmy z sektora wydobywczego przed ograniczaniem podaży, co jest kolejnym czynnikiem windującym ceny w USA. Prezydent przekonywał również, że jeśli doszło do spadku cen ropy, gaz również wkrótce powinien stanieć. W przeciwieństwie do Demokratów Republikanie są raczej zgodni i utrzymują, że obecna sytuacja wynika przede wszystkim z niewłaściwej polityki Joe Bidena (82 proc.). Gubernator Glenn Youngkin naciska na tymczasowe wstrzymanie państwowego podatku gazowego. W przypadku osób nieopowiadających się za żadną stroną polityczną 39 proc. badanych obwinia politykę prezydenta.

Ceny energii w ostatnich miesiącach w Stanach Zjednoczonych rosły w szybkim tempie. Według badania 35 proc. Amerykanów przyznało, że w związku z dynamicznym wzrostem cen, postanowiono zdecydować się na ograniczenie zakupu produktów spożywczych, aby móc pozwolić sobie na kupno gazu.

 

Amerykańskie nierówności dochodowe jak w Afryce

Nierówności dochodowe w USA narastają, czego przykładem jest analiza American Community Survey przeprowadzona jeszcze przed pandemią. Zdaniem autorów badania struktura społeczeństwa w Stanach Zjednoczonych ulega zmianom. Co prawda, według PKB na mieszkańca, Stany Zjednoczone wydają się najbogatszym państwem na świecie (65 000 dolarów). Jednak analizując indeks Giniego w poszczególnych miastach, ukazuje się obraz silnie zróżnicowanego społeczeństwa. Według danych Banku Światowego wskaźnik Giniego dla USA wynosi 0,42, co planuje amerykańskie nierówności dochodowe niemalże na równi z krajami takimi jak Wybrzeże Kości Słoniowej czy Haiti. Dla porównania wskaźnik Giniego dla Kanady wynosi 0,34, natomiast dla Danii – 0,28. Wskaźnik Giniego to stosowana w statystyce miara nierówności rozkładu dochodów. Przybiera wartość między 0 a 1. Jeśli wynosi 0, oznacza to, że wszyscy ludzie uzyskują takie same dochody.

Z badania American Community Survey z 2019 r., a więc przeprowadzonego jeszcze przed pandemią, wynika, że największe nierówności zaobserwowano w San Juan (Portoryko ma status terytorium zorganizowanego nieinkorporowanego USA o statusie „wspólnoty”). Nierówności są widoczne również w Atlancie, Miami czy Nowym Orleanie.  W większości przypadków indeks Giniego jest skorelowany z szerszymi danymi ekonomicznymi. W przypadku Miami inne dane pokazują, że w mieście obserwuje się również wysoki wskaźnik segregacji rasowej, a znaczny odsetek mieszkańców jest obciążony czynszami. W USA również Atlanta znana jest z postępujących nierówności społecznych. Jedno z badań pokazało, że ​​mieszkańcy o najwyższych dochodach w mieście zarabiali co najmniej 18 razy więcej niż ci z dolnych partii. Jak wskazują analitycy, w przypadku ośmiu z dziesięciu wskazanych miast nierówności narastają niemalże w ekspresowym tempie, wzrastając w latach 2010-2018. Przykładowo w Cleveland wskaźnik wzrósł w tym okresie z 0,47 do 0,55. Według analizy najmniejsze nierówności występują w Santa Ana w Kalifornii (0,4), Virginia Beach w Wirginii (0,42) i w mieście Columbus w Ohio (0,44).

Naukowcy podkreślają, że asymetria społeczna narasta w USA od dziesięcioleci. Sytuacja ta związana jest ze wzbogacaniem się największych spółek, powstawaniem nowych tendencji majątkowych (Stany Zjednoczone dały początek branży Big Tech) oraz z rosnącą skalą migracji. Jednak wskaźnik Giniego nie jest miarą idealną. Przykładowo w Santa Ana, kalifornijskim mieście, które uzyskało najkorzystniejsze wyniki, dochód na mieszkańca wynosi poniżej 20 000 dolarów rocznie, co jest znacznie poniżej średniej dla całego kraju. Pomimo że miasto wypadło dobrze w rankingu nierówności, w innych badaniach analizujących integrację rasową czy ekonomiczną, uzyskuje słabe wyniki. W przypadku USA kluczowe jest jednoczesne analizowanie kilku wskaźników, uwzględniających dywersyfikację społeczeństwa oraz skalę migracji i rzeczywiste zmiany związane z siłą nabywczą pieniądza.