Społeczeństwa się zmieniają, nie wierzymy władzy i mediom

Badania pokazują, że coraz mniej osób wierzy w sukces jako wynik ciężkiej pracy. W przypadku gospodarek rozwiniętych znacznie spada również zaufanie do rządu.  Barometr Edelman 2020 od dwudziestu lat mierzy zaufanie ludzi do systemu oraz organizacji rządowych.  Z okazji dwudziestu lat prowadzenia badań nad zaufaniem, przeprowadzono ankietę na 28 rynkach. W badaniu łącznie wzięło udział 34 tys. respondentów. Prace prowadzono w okresie od 19 października do 18 listopada 2019 roku. Według najnowszych wyników coraz mniej osób wierzy, że ciężka praca zapewni im lepsze życie. Nawet pomimo dobrych warunków gospodarczych w danym państwie, niewielu respondentów spodziewa się polepszenia warunków życia w ciągu najbliższych pięciu lat. Tym samym badanie wykazało, że wzrost gospodarczy nie jest tożsamy z zaufaniem do organizacji rządowych.

Na uwagę zasługuje coraz mniejsze zaufanie do mediów, które jeszcze dwie dekady temu były podstawowym źródłem informacji o świecie. Jednak w społeczeństwie coraz częściej pojawiają się obawy związane z rzetelnością i prawdziwością przekazu. Pomimo że badanie wykonywane było jeszcze przed wybuchem pandemii, sytuacja z ostatnich dwóch lat jeszcze bardziej naraziła grupy społeczne na dezinformację i napływ niesprawdzonych informacji (fake newsów), które poważnie zachwiały wizerunkiem mediów na świecie. Można zatem spodziewać się kolejnego spadku zaufania.

Sporo straciły również instytucje rządowe kosztem NGOsów. Według organizacji prowadzącej badania 56 proc. ankietowanych stwierdziło, że kapitalizm w obecnej formie wyrządza więcej szkód niż pożytku, szczególnie jeśli chodzi o rosnące nierówności w gospodarkach rozwiniętych. Co więcej, 83 proc. ludzi na świecie martwi się utratą pracy z powodu postępującej automatyzacji, recesji, imigracji czy niesprawnemu zarządzaniu przez rząd. 57 proc. obawia się utraty szacunku i godności, którymi kiedyś cieszyli się w swoim kraju, co dotyczy przede wszystkim krajów bogatych.

Oprócz znaczącego spadku zaufania do instytucji rządowych coraz mniej osób wierzy, że ciężka praca przyczyni się do podwyższenia standardu życia. Maksyma ta była przez lata stale obecna w powszechnym dyskursie społecznym. Okazuje się jednak, że wraz z upływem lat, coraz więcej ludzi uznaje ją za nieprawdziwą. Najnowsze wyniki świadczą o innym podejściu do pracy młodszych pokoleń. Pokolenie Z nie stara się osiągnąć sukcesu za wszelką cenę kosztem życia rodzinnego. Tym samym różni się od poprzednich generacji. W naszych oczach wiarygodni są zazwyczaj eksperci z danej dziedziny. Spadek zaufania dotyczy głównie dziennikarzy, przedsiębiorców, którzy osiągnęli sukces (lub na takich się kreują w mediach), instytucji rządowych oraz analityków. Wzrost zaufania odnotowali eksperci akademiccy oraz pracownicy.

Barometr zaufania pokazał, że społeczeństwo się zmienia. Coraz mniejszym zaufaniem darzymy rząd i instytucje od niego zależne, nawet jeśli w państwie panuje dobrobyt. Osoby reprezentujące młodsze pokolenie, które wychowały się wśród mediów masowych, nie mają pełnego zaufania do ich przekazu. Badanie ujawniło również klęskę powtarzanego od lat stwierdzenia, że tylko ciężka praca może skutkować sukcesem zawodowym i finansowym. Wyniki te zapewne związane są w dużej mierze z mediami społecznościowymi, które pozostają dla wielu młodych osób inspiracją. W social mediach codziennie pojawiają się osoby, które odniosły sukces pomimo młodego wieku i braku wykształcenia, działając w Internecie.

 

Wall Street jak święta krowa

Istnieje wiele dowodów na to, że hiperfinansjalizacja amerykańskiej gospodarki przyniosła odwrotne od zamierzonych skutki – pisze na blogu „Jacobin” Luke Savage. Według ustaleń Economic Policy Institute wzrost wydajności pracowników w ciągu ostatnich siedemdziesięciu lat nie znalazł odzwierciedlenia w proporcjonalnym wzroście płac. Chociaż realne dochody Amerykanów właściwie stoją od dekad w miejscu, premie finansistów wzrosły od 1985 roku (z uwzględnieniem inflacji) o astronomiczne 1743 proc.! Gdyby płaca minimalna rosła w takim samym tempie, to dziś wynosiłaby 61,75 dol., a nie obowiązujące 7,25 dol. – pisze Savage.

Średnia wartość premii wypłaconych pracownikom z Wall Street w 2021 roku wyniosła 257,5 tys. dol., czyli o 20 proc. więcej niż rok wcześniej. To zdecydowanie najwyższy poziom od 2008 roku, czyli wybuchu finansowego krachu. Dzięki gwałtownemu wzrostowi premie wyraźnie pokonały w zeszłym roku w USA 7-proc. inflację (ujęcie rok do roku), o czym zdecydowanie nie można powiedzieć w przypadku średniego wzrostu zarobków w sektorze prywatnym (zaledwie 2-proc.). Pomijając już bazowe wynagrodzenia finansistów z amerykańskiej giełdy, które wyniosły średnio ponad 250 tys. dol.

Stały dynamiczny wzrost premii w kontekście wieloletniego kryzysu finansowego, który miał miejsce po 2008 roku oraz pandemicznego załamania gospodarki, wskazuje zdaniem autora na fundamentalną nieefektywność gospodarki USA. Podczas gdy znaczący wzrost produktywności amerykańskich pracowników nie jest w zdecydowanej większości przypadków wynagradzany, finansowe elity szybko bogacą się, choć doprowadziły do gospodarczej wieloletniej zapaści. Savage podkreśla, że centralny rząd cementuje ten układ. Ustawa o Reformie Wall Street i Ochronie Konsumenta (zwana ustawą Dodda-Franka) , która miała zahamować szybki wzrost wynagrodzeń finansistów, nie została nadal w pełni wdrożona (została uchwalona już w 2010 roku) – głównie z powodu dużej lobbingowej aktywności Wall Street w Kongresie. Co z płacą minimalną? Demokratom nie udało się w zeszłym roku uchwalić obiecanej podwyżki, która od 2009 roku ani razu nie miała miejsca. Kryzys z 2008 roku i pandemia pokazały, że dominacja wolnego rynku i hiperfinansjalizacja gospodarki prowadzą do szybkiego bogacenia się wąskiej elity finansowej oraz gospodarczych kryzysów i niestabilności. USA potrzebują zdaniem autora regulacji systemu finansowego oraz zdecydowanie bardziej interwencyjnej niż obecnie polityki gospodarczej ze strony centralnej administracji. Tylko wtedy Amerykanie dostaną część bogactwa, na które codziennie pracują.

 

Banki uciekają z Rosji

Przez dziesięciolecia globalne firmy finansowe chętnie obsługiwały rosyjskie firmy, miliarderów i rząd. Kiedy rosyjskie czołgi zaczęły wjeżdżać na Ukrainę wszystko się zmieniło. Citigroup, który ma tysiące pracowników i miliardy dolarów aktywów w Rosji ogłosił, że ograniczy większość swojej działalności w tym kraju. Goldman Sachs Group, JPMorgan Chase & Co. i Deutsche Bank również zmierzają do wyjścia, a niektórzy finansiści przenoszą się do innych ośrodków, takich jak Dubaj. Jest to prawdopodobnie najostrzejsze i najszybsze wykluczenie, jakie miało miejsce w historii wielkiej uprzemysłowionej gospodarki. Ostatnie kilka tygodni było gorączkową próbą zrozumienia i wdrożenia sankcji, które są stale aktualizowane przez różne kraje, w tym USA, Wielką Brytanię i Unię Europejską.

Rezultatem jest to, że niegdyś tętniące życiem biura opustoszały, i to nie tylko w Moskwie. Handlowcy utknęli z rosyjskimi akcjami i obligacjami, z którymi nie mogą nic zrobić, podczas gdy powiązane z nimi instrumenty pochodne zostały pozostawione w stanie zawieszenia. Dla branży finansowej w grę wchodzą miliardy dolarów. Według danych zebranych przez Bloomberg, kilkunastu pożyczkodawców, w tym Raiffeisen Bank International, Citigroup i Deutsche Bank, mają około 100 miliardów dolarów łącznej ekspozycji na Rosję. Firmy podkreślają jednak, że ich bilanse mogą z łatwością wchłonąć każdy cios w ich rosyjskie biznesy.

Konsultanci, prawnicy i audytorzy również odgradzają się od Rosji, choć jest to skomplikowany proces. Cztery duże firmy konsultingowe – Deloitte, KPMG, PwC i Ernst & Young – będą musiały zerwać więzi z rosyjskimi i białoruskimi firmami, z którymi współpracują. Te rosyjskie podmioty mogą nadal współpracować ze swoimi klientami, ale nie mają już dostępu do globalnej sieci firmy. Proces odcięcia się nie będzie szybki, mówi Ashish Nanda starszy wykładowca Harvard Business School, i prawdopodobnie się skomplikuje. Co się stanie, jeśli rosyjski klient, obecnie objęty sankcjami, ma spółkę zależną w Meksyku, który nie nakłada sankcji? A jeśli rosyjscy księgowi zajmą się pracą w sąsiednim Kazachstanie? Konsultanci do spraw zarządzania i firmy prawnicze nie mogą tak łatwo zrezygnować z rosyjskich operacji. Firmy, takie jak McKinsey, Bain & Co., Linklaters, Freshfields Bruckhaus Deringer i DLA Piper muszą żonglować wsparciem dla swoich rosyjskich partnerów i personelu, istniejącymi zobowiązaniami klientów oraz ich relacjami z państwem.