Nie wszyscy tracą na wojnie w Ukrainie, Demokraci proponują nowy podatek

Chór głosów próbuje przekonać konsumentów, że płacenie wyższych cen za gaz to patriotyczny akt. Wielkie koncerny surowcowe mogą się jednak obejść bez dodatkowych zysków – powinniśmy je opodatkować – pisze na blogu „Jacobin” Luke Savage. Ceny gazu po inwazji na Ukrainę osiągnęły w USA najwyższy poziom od 14 lat. Wzrosty były gwałtowne. Jednak już przed rozpoczęciem inwazji koncerny naftowe zarabiały krocie, a ich zyski pod koniec 2021 roku wynosiły prawie 200 mld dol. Savage pisze, że najwięksi potentaci z branży wykorzystują wojnę w Ukrainie jako pretekst, do rozwijania swojej działalności. American Petroleum Institute zaczęło na przykład ponownie promować rurociąg Keystone XL i lobbować za nowymi odwiertami. Skrajnie prawicowy ekspert Ezra Levant postrzega natomiast aktualną sytuację geopolityczną jako szansę na umocnienie się w USA przemysłu naftowego. Rośnie chociażby ostatnio popularność jego koncepcji „etycznej ropy”.

Naftowi giganci zdaniem autora wykorzystują cynicznie do swoich celów konsumencki patriotyzm, przekonując, że wzrost cen jest nieunikniony, a poświęcenie kupujących jest konieczne, by zatrzymać reżim Putina. Narrację tę promują nie tylko lobbyści przemysłu naftowego, ale też liberalni artyści. Przerażające jest, że w ogóle trzeba o tym przypominać, ale w korporacyjnym pompowaniu cen nie ma niczego patriotycznego ani promującego wolność – pisze Savage. Tym bardziej, że chodzi o brudne paliwa, które należy wycofywać. Aktualna sytuacja nie jest niczym innym jak „zamachem stanu” w wykonaniu już i tak wcześniej dochodowego przemysłu oraz ciosem dla kieszeni obywateli. Istnieją mocne argumenty za kontrolą cen i opodatkowaniem zysków firm zgodnie z pomysłami Berniego Sandersa czy Elizabeth Warren. Takie rozwiązanie zniechęciłoby firmy do sztucznego zawyżania cen i chroniło konsumentów. Zyskałoby też zapewne szerokie społeczne poparcie i skutecznie uspołeczniłoby zyski osiągane przez udziałowców i właścicieli dzięki trwającej wojnie.

W związku z sytuacją w Ukrainie cena ropy ulega fluktuacjom. Pomimo że w ostatnich dniach cena za baryłkę spadła, sytuacja na rynku zależy od sytuacji geopolitycznej. Demokraci zaproponowali w Kongresie nałożenie nowego podatku, który minimalizowałby spekulacje i wpływałby na ceny, gdyby te znowu przekroczyły pułap 120 dolarów za baryłkę. Podatek miałby objąć czołowych amerykańskich producentów i importerów ropy. Pozyskane pieniądze trafią do Amerykanów, co pozwoliłoby na ograniczenie spekulacji w erze wysokich cen surowców. Demokraci zaproponowali nałożenie 50 proc. podatku na różnicę w cenie pomiędzy obecnymi kosztami baryłki ropy a średnim koszt baryłki w latach 2015-2019. Według osób stojących za tą propozycją, przy cenie ok. 120 USD za baryłkę, przyniosłoby to ok. 45 miliardów dolarów rocznie. Przychód uzyskany z opodatkowania zostałby podzielony na rabaty dla podatników w wysokości 240 dolarów (dla zarabiających mniej niż 75 000 USD rocznie) i 360 dolarów (dla zarabiających mniej niż 150 000 USD rocznie). Nawet jeśli ceny spadały w ostatnich dniach, trudno przewidzieć sytuację na rynku w najbliższych tygodniach. Zdaniem autorów rozwiązania propozycja zachęci firmy energetyczne do ograniczenia cen, które już rosły przed inwazją Rosji na Ukrainę i dalszym ograniczaniem globalnej podaży.

Pod pomysłem podatku od nieoczekiwanych zysków z ropy naftowej nie podpisał się jednak żaden Republikanin. Zdaniem American Petroleum Institute kluczowe jest znalezienie rozwiązania, które przyczyni się do wzrostu podaży, a nie zniechęcającego do inwestycji. Eksperci twierdzą, że propozycja przyczyni się do wzrostu cen energii, gdyż produkcja okaże się mniej opłacalna, a import droższy, to możliwe jest, że gospodarstwa domowe będą w lepszej sytuacji z płatnościami rocznymi. Podobne rozwiązanie wprowadzono w 1980 roku na okres ośmiu lat. Został uchylony, gdy ceny spadły. Podatek od nieoczekiwanych zysków z ropy naftowej był rozważany w 2008 roku, jednak ostatecznie nie został wprowadzony.

 

Wartość big techów spada drastycznie

Technologiczne olbrzymy takie jak Apple i Microsoft przez lata dominowały listę największych firm na świecie. W grupie spółek z tego sektora zaczęły się jednak pojawiać pęknięcia. Aż 8 z 10 firm o najwyższej wartości rynkowej to spółki technologiczne (jeżeli zastosujemy szeroką definicję i za taką uznamy producenta pojazdów elektrycznych – Teslę). Pozycja lidera, którą dzierży Apple, jest jednakże zagrożona przez naftowego potentata Saudi Aramco, który mocno korzysta na gwałtownym wzroście cen ropy naftowej, a Tesla wypadła z klubu „bilionerów” – jej wartość spadła do 822 mld dol. Meta, czyli właściciel Facebooka, w ogóle zagrożona jest wypadnięciem z pierwszej dziesiątki zestawienia. Z elity wypadło chińskie Alibaba Group.  Co jest powodem tych zmian? Przede wszystkim cykliczność rynków. Spółki technologiczne i telekomunikacyjne dominowały w późnych latach 90. w okresie internetowej bańki, dekadę temu przewagę nad mini uzyskały natomiast koncerny naftowe – Exxon Mobil oraz Chevron. Ostatnie lata to po raz kolejny czas bardzo szybkiego wzrostu wartości big techów, jednak inwestorzy zaczynają zdawać sobie sprawę, że mogli mieć po prostu zbyt wysokie oczekiwania wobec nich.

To fatalny rok dla firm z tego sektora: wartość akcji technologicznych spółek z pierwszej dziesiątki największych firm spadła łącznie o 2 bln. dol., a napakowany firmami z tego obszaru indeks Nasdaq stracił już 18 proc. Wypadnięciem z czołówki zagrożone są więc Nvidia oraz Meta, od których odwracają się inwestorzy. Ich miejsce zajmą zapewne firmy powiązane z sektorem ochrony zdrowia, czyli ubezpieczyciel UnitedHealth Group oraz koncern farmaceutyczny Johnson & Johnson. Jeszcze na początku tego stulecia wydawało się, że osiągnięcie przez firmy wartości 1 bln dol. będzie niemożliwe. Pierwszą spółką, która osiągnęła ten cel, była na krótko PetroChina pod koniec 2007 roku. Apple i Amazon osiągnęły to w 2018 roku. Obecnie aż 5 firm może się pochwalić tak wysoką wyceną. Poza wspomnianą dwójką to Saudi Aramco, Microsoft oraz Alphabet.