Na Wall Street bez szaleństw, światowe giełdy też na remis

Dow Jones nie zmienił prawie wartości w poniedziałek. S&P500 kończył sesję stratą 0,7 proc., a Nasdaq spadł o 2 proc. Optymizm wywołany doniesieniami o postępie w rozmowach ukraińsko-rosyjskich wyczerpał się na amerykańskich rynkach akcji po 90 minutach poniedziałkowej sesji. Zjazd głównych indeksów zatrzymał się dopiero po minięciu półmetka notowań. Potem nastąpiła stabilizacja, ale „pod kreską”. Nastroje psuły informacje dotyczące Chin: o nasileniu pandemii i wprowadzaniu kwarantanny w Shenzhen, a także gotowości Pekinu do wsparcia wojskowego i gospodarczego Rosji. Inwestorzy nie śpieszą się także z zakupami przed głównym wydarzeniem tego tygodnia, czyli środową decyzją FOMC w sprawie stóp procentowych w USA. Rentowność obligacji rosła w poniedziałek, w przypadku „dziesięciolatek” dochodząc najwyżej od prawie 3 lat. To popsuło nastroje na rynku złota i znalazło odbicie w zniżce indeksu PHLX Gold/Silver o 4,4 proc. Osłabienie obaw o podaż spowodowało dużą przecenę ropy. Skutkiem był spadek indeksu PHLX Oil Service o 5,2 proc.

Na rynkach akcji w większości wypadków mamy do czynienia z niewielkimi zmianami. Kontrakty na indeks DAX znajdują się w okolicy 13800 pkt. Nadal strefa 13800-14000 pkt. działa jako opór. W przypadku kontraktów na indeksy amerykańskie także doszło do wyciszenia zmienności. Problem w tym, że mamy stabilizację raczej blisko lokalnych dołków, co może sugerować, że popyt jest bierny.

W przeciwieństwie do wczorajszego dnia dziś wydarzeń w kalendarzu jest nieco więcej. Za nami choćby dane z Chin. Pojawiła się bowiem informacja o dynamice sprzedaży detalicznej i produkcji przemysłowej w lutym. W obu przypadkach wzrost był wyraźnie wyższy od oczekiwań. Sprzedaż wzrosła o 6.7 proc., choć zakładano poprawę o 3 proc. W przypadku produkcji przemysłowej odnotowano wzrost o 7.5 proc. przy prognozach na poziomie 4 proc. Także dane o inwestycjach w aglomeracjach okazały się lepsze od prognoz. Wzrosły one o 12.2 proc., choć zakładano, że zmiana wyniesie 5.1 proc. Marne to pocieszenie dla uczestników chińskiego rynku, który znajduje się pod presją podaży. Powyższe pozytywne niespodzianki nie zmieniły tego stanu rzeczy.

Pod koniec wtorkowej sesji na azjatyckich giełdach ich indeksy zaczęły odrabiać straty. Części z nich udało się wyjść nad kreskę, ale potencjał odbicia wydaje się ograniczony. Relatywnie najlepiej prezentuje się dzisiaj tokijski parkiet. Poprawę nastrojów na finiszu notowań inwestorzy zawdzięczają przede wszystkim lepszym danym makroekonomicznym z chińskiej gospodarki. Pozwoliło to wskaźnikom odbić od dziennych minimów.

Wtorek przynosi kontynuację nieznacznego osłabienia dolara, które obserwowaliśmy wczoraj. Nadal słabe pozostają waluty azjatyckie, co ma związek z niepokojącymi doniesieniami z Chin- inwestorzy obawiają się, że rosnąca liczba przypadków zakażeń koronawirusem skłoni władze do podjęcia decyzji o wprowadzeniu czasowego lockdownu w kolejnych prowincjach. To rodzi pytania o koniunkturę gospodarczą w Państwie Środka, chociaż publikowane dzisiaj dane za luty wypadły nieźle – dynamika produkcji przemysłowej, sprzedaży detalicznej oraz nowych inwestycji w aglomeracji mocno przewyższyła szacunki.

 

Ceny ropy spadają, zakaz importu rosyjskiego surowca wciąż iluzją

Cena ropy spadała w poniedziałek. Dzisiaj rano cena ropy naftowej znajduje się już na najniższych poziomach od 1 marca, czyli od dwóch tygodni. W przypadku ropy naftowej Brent, obserwujemy zejście notowań do okolic 100 dolarówza baryłkę, natomiast ropa WTI spadła już do poziomów dwucyfrowych i wycen poniżej 97 dolarów za baryłkę. W ubiegłym tygodniu kurs ropy WTI przekraczał w pewnym momencie 130 dolarów, a ropy Brent 140 USD. Notowania ropy naftowej pozostają pod presją podaży, wynikającej z nieśmiałego powrotu nastawienia risk-on na globalne rynki finansowe, nadziei na pozytywne wyniki rozmów na linii Ukraina-Rosja, siły amerykańskiego dolara, jak również obaw dotyczących popytu na ropę za sprawą wyraźnego wzrostu liczby zakażeń koronawirusem w Chinach.

Wyraźny spadek ceny ropy wyjaśniano doniesieniami, że USA chcą zwiększyć podaż surowca dopuszczając jego dostawy z objętej sankcjami Wenezueli. Tłumaczono go również wiadomościami z Chin, gdzie pogorszenie sytuacji pandemicznej zmusza władze do „zamykania” kolejnych obszarów, co może skutkować spadkiem popytu na ropę. Osłabły także obawy zakłócenia dostaw surowca z Rosji po doniesieniach o postępie rozmów ukraińsko-rosyjskich, a także nie uwzględnieniu w najnowszych sankcjach UE postulatu wstrzymania importu rosyjskiej ropy.

W poniedziałek wieczorem norweski koncern energetyczny Equinor potwierdził, że zaprzestanie handlu rosyjską ropą. Wcześniej zadeklarował już wstrzymanie nowych inwestycji w tym kraju i wyjście ze spółek joint venture z rosyjskimi podmiotami. „Po ogłoszeniu, że Equinor rozpoczął proces wychodzenia ze swoich projektów w Rosji, podjęliśmy decyzję również o zaprzestaniu handlu rosyjską ropą. Oznacza to, że nie będziemy realizować nowych transakcji ani angażować się w transport ropy i produktów naftowych z Rosji“ – napisano w oświadczeniu.

Powszechny zakaz importu rosyjskiej ropy byłby bardzo silnym uderzeniem w rosyjską gospodarkę. Sprzedaż tego surowca zapewniała do tej pory wzrost rezerw walutowych Banku Rosji i zasypywała dziury w rosyjskim budżecie. Ale zachodnia Europa nie chce odcięcia od rosyjskich rurociągów – choć to nie ona straciłaby na tym najwięcej. –  Musimy jak najszybciej odejść od paliw kopalnych (z Rosji). To bardzo trudna sytuacja, że z jednej strony wprowadzamy sankcje finansowe, a z drugiej wspieramy i faktycznie finansujemy rosyjską machinę wojenną kupując ropę, gaz i innych paliwa kopalne z Rosji – mówiła niedawno premier Finlandii Sanna Marin. Ale na europejski zakaz importu rosyjskiej ropy się nie zanosi. Dlaczego?

Zacznijmy od tego, że Rosja na światowym rynku ropy zajmuje bardzo mocne miejsce. Przed wojną była trzecim co do wielkości producentem ropy naftowej na świecie, po Stanach Zjednoczonych i Arabii Saudyjskiej. Według danych Międzynarodowej Agencji Energetycznej (International Energy Agency – IEA) w styczniu tego roku Rosja produkowała łącznie 11,3 mln baryłek ropy dziennie. Dla porównania – produkcja USA wynosiła 17,6 mln baryłek, a Arabii Saudyjskiej około 12 milionów.  Ale według tych samych danych IEA, większość rosyjskiego eksportu – bo aż 60 proc. – trafiała do krajów OECD. Gdyby teraz europejskie państwa z tej organizacji przyłączyły się do USA, wprowadzając zakaz importu z Rosji, zadałyby tym samym rosyjskiej gospodarce nokautujący cios. Bo najważniejsi klienci z grupy OECD to poza USA Niemcy i Holandia. Według danych za listopad 2021 roku, te kraje stanowiły absolutny top 3 pod względem przyjmowanych dostaw ropy z Rosji.

Tym ciekawsze wydaje się więc to, że do sankcji prą przed wszystkim kraje, które potencjalnie mogłyby na nich stracić najwięcej. W litewskim imporcie ropy Rosja ma aż 83-procentowy udział, niewiele mniejszy w fińskim (80 proc.) i słowackim (74 procent).  Największymi hamulcowymi dla pomysłu odcięcia się od rosyjskich rurociągów są Holandia i Niemcy. Czyli te kraje, które ilościowo ściągają do siebie najwięcej rosyjskich paliw. Jednakże rosyjska ropa waży w ich imporcie mniej, niż w państwach nadbałtyckich, czy w Polsce. To około 30 proc.