Rosyjscy złodzieje nie chcą tracić majątków

Oligarchia to termin wywodzący się z greckiego. Można go luźno przetłumaczyć jako „rządy nielicznych”. Rosyjscy oligarchowie są wyjątkowo bogaci w porównaniu z wielkością rosyjskiej gospodarki, która wygenerowała to bogactwo. Jednak w ostatnich dwóch tygodniach sankcje spowodowały, że majątki oligarchów zmniejszyły się w stosunku do PKB państwa.  Analiza Bloomberg Billionaires Index pokazuje, że spora część majątków najbogatszych obywateli Rosji wyparowała po tym, jak Putin rozpoczął wojnę w Ukrainie. Jednak nawet po nałożeniu dotkliwych sankcji gospodarczych na Federację Rosyjską, bogactwo miliarderów było nadal wyższe niż w USA, Kanadzie i kilku krajach europejskich. To tylko pokazuje skalę nierówności oraz siłę nielicznej grupy, która pośrednio zarządza rosyjską gospodarką. Według danych 23 lutego, czyli przed inwazją na Ukrainę, bogactwo miliarderów stanowiło prawie 21 proc. rosyjskiego PKB. The Economist wskazuje, że 85 proc.  majątków należących do oligarchów związanych jest z tzw. sektorem kumoterskim, w którym biznesmeni i wpływowi działacze wspólnie prowadzą biznesy, dzieląc się uzyskanym zyskiem między sobą. Putin od lat współpracuje ze ścisłym gronem współpracowników, których pozycja ściśle zależy od relacji z prezydentem i jego najbliższym otoczeniem. Wielu z oligarchów stało się miliarderami w krótkim czasie po podjęciu współpracy z prezydentem Rosji. Lojalność w Rosji ceniona jest ponad wszystko, a pokazują to przykład choćby Sergieja Borysowicza Iwanowa, byłego agenta KGB, wieloletniego przyjaciela i partnera prezydenta. W Rosji ogromne majątki skupiają się w gronie zaufanych współpracowników Putina, dlatego majątki oligarchów trudno porównywać do innych ponadprzeciętnie bogatych z innych części świata. Jednak wskutek sankcji gospodarczych obecnie zasoby majątkowe rosyjskich oligarchów odpowiadają za 15 proc. PKB (na dzień 10 marca). Według ekspertów, jeśli nałożone zostaną dodatkowe sankcje, stosunek majątków do PKB dalej będzie się zmniejszał.

Zachodnie sankcje na majątek rosyjskich elit w postaci zajmowania jachtów i innych luksusowych dóbr oraz zamrażania zagranicznych aktywów mają wymuszać presję na władze Kremla. Jednak jak informuje agencja Bloomberg, rosyjscy oligarchowie próbują uchronić się przed sankcjami m.in. poprzez przepisywanie swoich majątków. Jedną z części pakietu zachodnich sankcji jest zamrażanie zagranicznych aktywów oligarchów rosyjskich. Bezpośrednie uderzanie w majątek osób bliskich Putinowi, ma wymusić nacisk na władzach Kremla o zaprzestaniu działań wojennych przeciwko Ukrainie. Jak się jednak okazuje, część rosyjskich miliarderów skutecznie chroni swoje bogactwa. Nie będąc gołosłownym, warto podać przykład czwartej najbogatszej osoby w Rosji, Aleksieja Mordaszowa. Z informacji zdobytych przez agencję Bloomberg wynika, że po ogłoszeniu sankcji przez Wielką Brytanię, rosyjski miliarder przekazał swojej żonie kontrolę nad udziałami w spółce Nordgold wartych ok. 1,1 mld dolarów.  Natomiast inny oligarcha Michaił Fridman przekazał udziały swoich trzech firm w Wielkiej Brytanii jednemu z byłych pracowników firmy inwestycyjnej LetterOne.

Dlaczego oligarchowie rosyjscy po ogłoszeniu sankcji wciąż mają kontrolę nad swoim majątkiem i mogą skutecznie nim zarządzać? Wyjaśnia to dyrektor ds. klientów w firmie Kharon Howard Mendelsohn.  – Instytucje finansowe mogą potrzebować czasu na zidentyfikowanie kont powiązanych z osobą objętą sankcjami, które nie są jeszcze powszechnie znane. Ktoś, na kogo nałożono sankcje, może wykorzystać ten fakt jako okazję do zatrudnienia prawników, rozważenia zmian własnościowych i innych przesunięć aktywów — wskazuje ekspert na łamach Bloomberga. W związku z powyższym miliarderzy mają relatywnie dużo czasu na podejmowanie działań, które chronią ich majątek przed zawłaszczeniem lub zamrożeniem, ponieważ proces dotyczący zamrażania aktywów na kontach właścicieli jest procesem stosunkowo długotrwałym, gdyż wszystkie formalności muszą być „dopięte na ostatni guzik”.

 

Reklamowa wojna Europy z gigantami z Ameryki

Komisja Europejska i Wielka Brytania rozpoczęły nowe śledztwa wymierzone w Google i Facebooka. Urzędnicy podejrzewają, że koncerny mogły wygryźć z rynku mniejsze firmy w ramach układu pomiędzy sobą. Regulatorzy antymonopolowi bliżej przejrzą się tzw. umowie Jedi Blue i jej wpływie na rynek reklam. Jak wskazała Komisja Europejska w oficjalnym oświadczeniu, UE rozpoczyna własne śledztwo ws. możliwej zmowy ograniczającej konkurencję, jaka mogła wystąpić między firmami Google i Facebook (Meta). Chodzi o niesławny układ Jedi Blue. O co chodzi? KE wyjaśnia, że Google od lat zapewnia klientom system sprzedaży reklam Google Open Bidding (GOB). To usługa, która pośredniczy między reklamodawcami i serwisami. Przestrzeń reklamowa podlega w nim aukcjom w czasie rzeczywistym. Meta/ Facebook od lat świadczy zaś usługi wyświetlania reklam. Za pomocą Meta Audience Network uczestniczy też w aukcjach przestrzeni oferowanej przez wydawców treści internetowych. Robi to właśnie za pomocą GOB.

Umowa Jedi Blue z 2018 r. dotyczy zaś uczestnictwa Meta Audience Network w Google Open Bidding na preferencyjnych warunkach. Komisja podejrzewa, że jej podpisanie mogło mieć znaczny wpływ na zakłócenie konkurencji na rynku reklamowym. – Wielu wydawców polega na reklamach online by finansować treści internetowe dla swoich konsumentów. W efekcie tzw. umowy Jedi Blue między Google i Metą, alternatywy dla systemu Google Open Bidding mogły zostać storpedowane, w celu ich osłabienia i wykluczenia z rynku. Jeśli nasze podejrzenia się potwierdzą, oznaczałoby to znaczne ograniczenie konkurencji na i tak skoncentrowanym rynku reklam w sieci – wskazała Margrethe Vestager, komisarz ds. konkrencji w KE.

Jeśli zarzuty Komisji się potwierdzą firmy mogły złamać m.in. zapisy dot. umów antykonkurencyjnych czy zapisy dot. niewłaściwego wykorzystywania dominującej pozycji na rynku. Jak przypomina serwis The Verge, podobne śledztwo rozpoczął właśnie brytyjski urząd Competition Market Authority. W Stanach Zjednoczonych sprawę dot. Jedi Blue wytoczyło zaś 15 prokuratorów stanowych. W ramach postępowania sądowego na terytorium USA media zdobywają nowe fakty na temat Jedi Blue. Dokumenty sądowe twierdza m.in. że Jedi Blue zostało sprawdzone i zatwierdzone przez ścisłe kierownictwo Google’a i Mety, mieli być to m.in. Sundar Pichai, Sheryl Sandberg, czy Mark Zuckerberg.