Wojna rzutuje na sytuację giełd

Kolejna fala (dez)informacji napływająca z Ukrainy pociągnęła w dół nowojorskie indeksy. Wielu inwestorów w takim otoczeniu wolało nie zostawać z akcjami na weekend. Jeszcze we wtorek wydawało się, że kryzys ukraiński na jakiś czas został zażegnany. Nie sądzono tylko, że oznaczało to raptem 24 godziny. Bo już od czwartku karta ukraińska znów była w grze i wyraźnie szkodziła rynkowemu sentymentowi. W piątek na rynek napłynęły kolejne doniesienia o mobilizacji wojsk, potencjalnych prowokacjach z obu stron i groźbie rosyjskiej agresji na Ukrainie. Generalnie wiadomo tyle, że nic nie wiadomo, a obie strony konfliktu (tj. USA i Rosja) tylko podgrzewają sytuację. Trzeba jednak odnotować, że inaczej niż tydzień temu, tym razem rynek reagował dość spokojnie. Nowojorskie indeksy przez większość dnia raczej osuwały się, aniżeli spadały. Dodajmy jednak, że próba wyciągnięcia rynku w końcówce piątkowej sesji zakończyła się niepowodzeniem.

Ostatecznie Dow Jones stracił 0,68 proc. i zakończył dzień na poziomie 34 079,18 punktów. S&P500 poszedł w dół o 0,72 proc., finiszując z wynikiem 4 348,87 pkt. Nasdaq po spadku o 1,23 proc. znalazł się na poziomie 13 548,07 pkt. W ujęciu całego tygodnia DJIA stracił 1,9 proc., S&P500 oddał 1,6 proc., a Nasdaq 1,8 proc. W dalszym ciągu mówimy jedynie o przedłużającej się korekcie. Niespełna trzy miesiące temu główne nowojorskie indeksy ustanowiły rekordy wszech czasów i oddaliły się od nich zaledwie o 10-16 proc. Równocześnie nad amerykańskim rynkiem akcji wisi niebezpieczna mieszanka w postaci bardzo wysokich wycen, perspektywy istotnego wzrostu stóp procentowych, wysokiej inflacji oraz nadchodzącego spowolnienia gospodarczego.

Na razie inwestorów najbardziej niepokoi przyszła ścieżka stóp procentowych w Rezerwie Federalnej. W piątek nieco osłabły oczekiwania względem restrykcyjności Fedu. Maleje rynkowa wycena szans na 50-punktową podwyżkę w marcu. Na razie rynek wycenia sześć podwyżek o 25 pb. do końca roku. Jeszcze tydzień temu była mowa o siedmiu podwyżkach. Równocześnie coraz więcej mówi się o tym, że w tym cyklu Fed może skoncentrować się na mocniejszym podniesieniu stóp długoterminowych niż krótkoterminowych. Tradycyjnie bank centralny podnosi te drugie. Ale teraz spekuluje się, że Rezerwa Federalna użyje swojego bilansu (poprzez „ilościowe zacieśnienie” – QT), aby podnieść stopy na długim krańcu krzywej, co miałoby piorunujący i negatywny wpływ na wycenę aktywów finansowych (głównie akcji i obligacji, ale też nieruchomości i zapewne również kryptowalut). To jest ryzyko, z którym Wall Street chyba jeszcze zbyt dobrze się nie oswoiła.

 

Dekarbonizacja po australijsku

Kolejna firma energetyczna zdecydowała się na zamknięcie elektrowni przed planowanym terminem. Australia zamyka elektrownie, co spotyka się z krytyką. Przeciwnicy tej decyzji wskazują, że gwałtowne odejście od węgla może pogrążyć gospodarkę, jeśli źródła OZE okażą się mało efektywne. Operator największej australijskiej elektrowni węglowej podjął decyzję o jej zamknięciu 7 lat przed wyznaczonym terminem. W oświadczeniu przedstawiciele Origin Energy podali, że 2,88 gigawatowa elektrownia Eraring nie jest w stanie konkurować z „napływem odnawialnych źródeł energii”, więc zostanie zamknięta w 2025 roku. Elektrownia znajduje się w bogatym w węgiel regionie Lake Macquarie na północ od Sydney.

Coraz większe znaczenie w australijskim sektorze energetycznym ma rozprzestrzenianie się taniej energii wiatrowej i słonecznej. Decyzja operatora spotkała się z negatywną reakcją rządu federalnego, który nazwał ją „gorzko rozczarowującą”. Rząd federalny podejmował wysiłki, aby przedłużyć żywotność elektrowni węglowych w Australii, ze względu na fakt, że zapewniają niezbędną moc obciążenia podstawowego. To nie jedyna taka decyzja podjęta w Australii. W minionym tygodniu gigant energetyczny AGL Energy ogłosił, że również przyspieszy zamknięcie swoich dwóch elektrowni. Podobną decyzję podjęła EnergyAustralia, trzecia, pod względem wielkości firma energetyczna w państwie. EA zamknie elektrownię Victoria pięć lat wcześniej, niż planowano.

Jednak tak gwałtowne odejście od węgla może być zagrożeniem dla gospodarki Australii. Obecnie w kraju brak jest spójnej polityki energetycznej, co prowadzi do przepychanek między szczeblem stanowym a federalnym o wypełnienie luki bateriami, elektrowniami pompowymi i elektrowniami gazowymi. Decyzja australijskich firm energetycznych jest podyktowana przede wszystkim względami finansowymi. Wszystkie trzy firmy odnotowały w ostatnich latach gwałtowny spadek zysków z wydobycia węgla. Dane Banku Światowego pokazują jednak, że australijska gospodarka jest uzależniona od energii elektrycznej z węgla w prawie 60 proc. Tym samym to jeden z krajów o największej emisji CO2 przypadającej na jednego obywatela.