Giełdy czekają w napięciu na deeskalację

Doniesienia o wycofaniu części rosyjskich wojsk wywołała zwyżkę ulgi na światowych rynkach akcji. Indeksy w Nowym Jorku poszły w górę, ignorując wcześniejsze lęki związane z perspektywą wzrostu stóp procentowych w USA. Ministerstwo obrony Rosji podało, że jednostki z zachodnich i południowych okręgów zaczęły wycofywać się do swoich baz. Nie wiadomo, o jaki konkretnie siły chodzi i czy ta informacja w ogóle jest prawdziwa. Zresztą od piątku trwa informacyjny chaos, z którego ciężko wywnioskować cokolwiek w miarę pewnego. Na razie wiadomo tylko tyle, że nie ma regularnej wojny rosyjsko-ukraińskiej i że tak naprawdę to nikomu w Europie na niej nie zależy. Rynki finansowe chciały jednak jakiegokolwiek pretekstu, aby odreagować po niedawnych spadkach. I nie przeszkadzało im nawet to, że we  wtorek prezydent t USA Joe Biden powiedział, że „Rosja ma ponad 150 tys. żołnierzy wokół Ukrainy”. Jak widać zdaniem Białego Domu do zakończenia tego zimnego konfliktu droga jest jeszcze daleka. Mimo to wtorkowa sesja przyniosła całkiem pokaźne wzrosty. Dow Jones urósł o 1,22 proc. kończąc dzień na tuż poniżej  35 000 punktów. S&P500 poszedł w górę o 1,58 proc., do 4 471,07 pkt. Nasdaq zwyżkował o 2,53 proc., osiągając wartość 14 139,76 pkt.

Wtorkowa sesja nie zmienia faktu, że na Wall Street nadal mamy do czynienia ze spadkową korektą. I że jej przyczyny tkwią znacznie głębiej niż tylko w okołoukraińskich perturbacjach. Problemem jest przede wszystkim stan amerykańskiej gospodarki, która przy przeszło 7-procentowej inflacji CPI wymaga pilnych i mocnych działań ze strony Rezerwy Federalnej. Fed musi wreszcie zerwać z polityką zerowych stóp procentowych, jeśli nie chce stracić resztek i tak już mocno wątpliwej wiarygodności i nie wejść na ścieżkę z lat 70-tych. Rynek w dalszym ciągu wycenia podwyżkę stopy funduszy federalnych o 25 pb. lub 50 pb. na marcowym posiedzeniu FOMC oraz spodziewa się, że do końca roku cena pieniądza w USA dojedzie w okolice 2 proc. Oznaczałoby to odcięcie rynku akcji od „monetarnej heroiny”, dzięki której po marcu 2020 roku S&P500 więcej niż podwoił swą wartość.

W tym kontekście warto spojrzeć, co dziś zrobił rynek długu. Rentowność amerykańskich obligacji 10-letnich niemal wyrównała dwuletnie maksimum, zbliżając się do 2,05 proc. Dochodowość papierów 2-letnich wyniosła 1,57 proc. i była tylko nieznacznie niższa od niedawnego maksimum (1,64 proc.). To sygnał, że rynek nie wycofał się ze spekulacji na istotne podwyżki stóp procentowych w USA. Historycznie niemal każdy cykl zacieśniania polityki monetarnej prowadził do recesji i obniżenia wycen amerykańskich akcji.

Złoto drogie, ale tańsze

Cena złota spot drożeje w czwartek do poziomu 1857 dol. za uncję, jednak to tylko nieznaczna zwyżka w porównaniu z notowanym dzień wcześniej w trakcie sesji poziomem 1879 dol. za uncję. Sygnały o deeskalacji napięć związanych z potencjalnym konfliktem na Ukrainie odebrały nieco wsparcia metali szlachetnemu. Na fali geopolitycznych niepokojów wobec Ukrainy dolarowe notowania złota poszły w górę i zbliżyły się do kluczowych oporów. Równocześnie spekulacyjna pozycja netto pozostaje stosunkowo niewielka, co zwiększa szanse wybicia górą z trwającego już blisko rok trendu bocznego. Od 10 miesięcy na rynku złota niewiele się dzieje. Po znakomitym rajdzie z lat 2019-20 i ustanowieniu nowego nominalnego szczytu wszech czasów (w ujęciu realnym rekord ze stycznia 1980 roku wciąż pozostaje niepobity) na poziomie 2 077 USD/oz. królewski metal zaliczył mocną, 20-procentową korektę. Dołek tej korekty wypadł w marcu ’21 na poziomie ok. 1675 USD/oz. Później nastąpiło dynamiczne odbicie, które jednak zatrzymało się na linii 1900 USD/oz. Od tego czasu dolarowe notowania żółtego metalu utrzymują się w trendzie bocznym, wahając się w przedziale 1700-1900 USD/oz. przy malejącym zainteresowaniu inwestorów i finansowej publiki.

Ale w ostatnich tygodniach sytuacja zaczęła się zmieniać. Najpierw rynek uświadomił sobie, że bardzo wysoka, przeszło 7-procentowa, inflacja CPI w Stanach Zjednoczonych nie jest sytuacją „przejściową”, lecz trwałym elementem krajobrazu. Po styczniowym odczycie CPI (7,5 proc. i aż 6,0 proc. na bazowej CPI) rynek zalały spekulacje o domniemanych „agresywnych” posunięciach Rezerwy Federalnej. W cenach wliczona jest już 50-punktowa podwyżka stopy funduszy federalnych na marcowym posiedzeniu FOMC oraz wzrost stóp do ok. 2 proc. pod koniec 2022 roku. Teoretycznie nasilające się oczekiwania na normalizację polityki pieniężnej powinny szkodzić notowaniom złota jako zabezpieczenia antyinflacyjnego. Ale tak nie jest. Po pierwsze, historia uczy, że złoto ma tendencję do wzrostu podczas cyklu podwyżek stóp procentowych w USA. Na taką zależność w styczniu zwrócili uwagę analitycy banku Goldman Sachs, którzy podnieśli swoją tegoroczną prognozę cen kruszcu do 2 150 USD/oz. Po drugie, jeszcze nigdy wcześniej stopy procentowe w Rezerwie Federalnej (obecnie to niemal 0 proc.) nie były tak mocno oderwane od bieżącej inflacji CPI. I wiele wskazuje na to, że tak też będzie w następnych miesiącach, kwartałach, a może też latach. Nie zapowiada się, aby presja inflacyjna w najbliższym czasie miała zelżeć, a nawet jeśli inflacja cenowa nieco spadnie, to raczej nie zejdzie poniżej 4-5 proc., utrzymując się wyraźnie powyżej 2-procentowego celu banku centralnego USA. Ten ostatni ma związane ręce – przy tak wysokim zadłużeniu ma do wyboru, albo tolerowanie wysokiej inflacji, albo bankructwo systemu finansowego. Gospodarka USA po prostu nie jest w stanie obsługiwać zadłużenia po koszcie wyższym niż 1-2 proc.

Na to w lutym nałożyły się obawy o wybuch regularnej wojny rosyjsko-ukraińskiej, gdzie po stronie Kijowa pośrednio zaangażują się kraje NATO w tym Stany Zjednoczone. Realizacja takiego scenariusza oznaczałaby skokowy wzrost premii za ryzyko i premiowałaby bezpieczne aktywa (złoto, amerykańskie obligacje, USD i CHF) kosztem akcji i aktywów z rynków wschodzących. Widać to było na wykresie cen złota, które od początku lutego do poniedziałkowego lokalnego przesilenia podniosły się z niespełna 1800 do 1880 USD/oz. Po czym we wtorek nastąpiło zdecydowane cofnięcie i spadek w rejon 1850 USD/oz. W dalszym ciągu sygnalizuje to jednak siłę rynku, który od pół roku sukcesywnie notuje coraz wyższe dołki i zdradza ochotę na ponowy test linii 1900 USD/oz. O ile zatem przez ostatnie miesiące na rynku złota wiało nudą, tak teraz przybliżamy się do średnioterminowych rozstrzygnięć. Zważywszy na sprzyjającą złotu fazę cyklu koniunkturalnego (inflacyjne spowolnienie gospodarcze), jak i perspektywę wyższych stóp procentowych w USA mogącą przegonić kapitał zarówno z rynku akcji, jak i obligacji, złoto może się okazać instrumentem pierwszego wyboru przez spanikowanych inwestorów. Zwłaszcza, że w przeciwieństwie do akcji, surowców i kryptowalut złoto ma za sobą słaby 2021 rok. Rok 2022 już teraz zapowiada się na krańcowo odmienny od swojego poprzednika.