Wall Street gnębi czerwień

Piątkowa sesja na nowojorskich giełdach zakończyła się dotkliwymi spadkami głównych indeksów. Inwestorów niepokoi polityka Rezerwy Federalnej oraz spekulacje o rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Drożało złoto, a polski złoty wydatnie osłabił się wobec euro i dolara. Wszystko zaczęło się jeszcze w czwartek po publikacji danych o inflacji CPI, która przyspieszyła mocniej od oczekiwań i z wynikiem 7,5 proc. osiągnęła 40-letnie maksimum. Niby wszystkim od dawna wiadomo, że inflacja w USA (i nie tylko tam) jest niedopuszczalnie wysoka i że Rezerwa Federalna już dawno powinna na nią zareagować, normalizując politykę monetarną. Ale aż do czwartku rynek nie panikował. A w czwartek zaczął. Tak tylko można interpretować licytację na przepowiednie, jak to mocno Powell i spółka zaczną podnosić stopy procentowe. Mówi się już o 5-7 podwyżkach do końca roku. Spekuluje się o podwyżce w marcu nawet o 50-75 pb. Niektórzy mówią nawet o możliwości podniesienia stopy funduszy federalnych przed zaplanowanym na 16 marca regularnym posiedzeniem FOMC.

Ale teraz inwestorzy boją się, że Fed stracił kontrolę nad inflacyjną narracją i aby ją odzyskać, musi zrobić coś bardzo niestandardowego. Czyli zdecydowanie podnieść stopy procentowe nawet ryzykując recesję przed najbliższymi wyborami prezydenckimi. Jeszcze nigdy wcześniej stopa procentowa w Rezerwie Federalnej (obecnie: zero) nie odbiegała tak mocno od bieżącej inflacji CPI. – Inflacja wydaje się być kryptonitem dla wycen. Wyższa inflacja powoduje kompresję mnożników (czyli spadek wskaźników c/z – przyp. red.) i to właśnie jest to, czego właśnie doświadczamy – powiedział Reutersowi Terry Sandven, główny strateg akcyjny w U.S. Bank Wealth Management. W piątek do fedowsko-inflacyjnych lęków doszły jeszcze kwestie geopolityczne. Ważni przedstawiciele rządu Stanów Zjednoczonych zasugerowali mediom, że rosyjski atak na Ukrainę może być kwestią najbliższych kilkudziesięciu godzin. Póki co są to tylko słowa płynące z ust administracji Joe Bidena. Ale sam fakt, że w ogóle padają, sprawia, że sytuacja zaczyna robić się poważna.

Po czymś takim trudno się dziwić, że rynek zareagował dość gwałtownie. Indeks S&P500 zanotował spadek o 1,90 proc., schodząc do poziomu 4 418,61 pkt. Nasdaq zanurkował o 2,78 proc., kończąc tydzień na wysokości 13 791,15 pkt. Dow Jones oddał 1,43 proc., osiągając wartość 34 738,06 pkt. Na wieści z Białego Domu reagowały także inne rynki finansowe. Dolar umocnił się wobec euro – kurs EUR/USD kończył handel na poziomie 1,1340. Wizja zbrojnego konfliktu tuż za naszą wschodnią granicę zdołowała złotego. Kurs euro poszedł w górę o przeszło 6 groszy, osiągając poziom 4,5653 zł. Dolar podrożał o niemal 9 groszy i kończył piątkowe kwotowania na poziomie 4,0247 zł. Kapitał napływał za to do tzw. bezpiecznych przystani. Dolarowe notowania złota poszły w górę o 2 proc., do poziomu 1 863,05 USD/oz. Mocno – bo aż o 10 pb. – spadły rentowności amerykańskich obligacji skarbowych, które jeszcze w czwartek po raz pierwszy od lutego 2020 roku sięgnęły 2 proc. Zyskał także frank szwajcarski, co na polskim rynku skutkowało prawie 10-groszowym skokiem kursu CHF/PLN.

 

Rynki przestraszone wojną i inflacją

Styczniowy kolejny 40-letni rekord rocznej dynamiki CPI w USA ponownie podwyższył oczekiwania co do tempa w jakim Fed będzie w tym roku podnosił stopy procentowe. Mierzony za pomocą tego indeksu poziom cen towarów konsumpcyjnych był w styczniu wyższy niż rok temu o 7,5 proc. Wskaźnik inflacji bazowej („core CPI”), nie uwzględniający zmiennych cen energii i żywności, który w grudniu był jeszcze poniżej poziomu swego szczytu z początku 1991 roku (+5,6 proc., pierwsza wojna w Zatoce Perskiej), również wyszedł w styczniu na najwyższy poziom od 1982 roku (+6 proc.).

Przełożyło się to na kontynuację rozpoczętego w czwartek trendu spadkowego cen akcji w USA (S&P 500 -1,9 proc. w piątek). Dziś rano kontrakty na amerykańskie indeksy lekko odrabiały piątkowe straty. Na rynkach Azji i Oceanii dziś rano też oczywiście przeważały spadki (najsilniej – -2,23 proc. – tracił japoński Nikkei), ale główne indeksy giełd na Filipinach, w Australii i Malezji broniły się przed spadkami. WIG-20 osiągnął dziś rano najniższy poziom od końca listopada ub.r. tracąc na początku poniedziałkowej sesji 2,89 proc. W podobnej skali spadały dziś rano główne indeksy w strefie euro (DAX -2,61 proc., CAC 40 -2,55 proc.). Niemiecki DAX po raz kolejny znalazł się w okolicach poziomu wsparcia wyznaczanego przez minima z okresu ostatnich 10 miesięcy.

Amerykańskie 10-letnie obligacje skarbowe bardziej przejęły się spadkiem cen akcji niż kolejnym wzrostem inflacji i w piątek korygowały wcześniejszy wzrost rentowności do najwyższego poziomu od 2,5 roku (po raz pierwszy od lata 2019 powyżej 2 proc.). Na kolejne najwyższe od 2014 roku poziomy wyszły ceny ropy naftowej (WTI 93,47 USD za baryłkę dziś rano), na co być może miało jakoś wpływ utrzymywanie przez Rosję napięcia na granicach z Ukrainą. Po znacznym umocnieniu w piątek amerykański dolar przebywał dziś rano generalnie w pobliżu poziomów zamknięcia z poprzedniej sesji.