Rosną obawy, indeksy na czerwono

Najwyższa od 40 lat inflacja CPI tym razem na serio przestraszyła amerykańskich inwestorów. Na Wall Street mówi się nawet o nadzwyczajnej podwyżce stóp procentowych w Rezerwie Federalnej, co byłoby pierwszym takim wydarzeniem od niepamiętnych czasów.  proc. wobec 7,0 proc., co zaskoczyło większość ekonomistów typujących odczyt na poziomie 7,3 proc. To najwyższy odczyt od 40 lat. Także inflacja bazowa – czyli wskaźnik nieuwzględniający cen energii, paliw i żywności (czyli wszystkiego, co najważniejsze) – sięgnęła 6 proc. i także wyznaczyła najwyższy poziom od roku 1982. To już nie są przelewki. Inflacji nie da się już ani ukryć, ani twierdzić, że jest ona „przejściowa”. Rezerwa Federalna trzymając stopy procentowe na zerze i w dalszym ciągu „drukując pieniądze” w ramach programu skupu obligacji ryzykuje utratę resztek wiarygodności. Fed „musi” więc coś zrobić i rynek zastanawia się, co to może być. W tej chwili w cenie jest już podwyżka stopy funduszy federalnych o 50 pb. na najbliższym regularnym posiedzeniu FOMC (czyli 16 marca).

Ale w górę poszły nawet notowania kontraktów terminowych wygasających… 28 lutego. A to by oznaczało, że część inwestorów na poważnie bierze pod uwagę podwyżkę stóp na niezaplanowanym posiedzeniu Komitetu. Czyli coś, co nie zdarzyło się od przynajmniej 20 lat. Nieco panicznie zareagował też rynek długu. Rentowność 2-letnich obligacji skarbowych podskoczyła aż o 25 pb. i przekroczyła 1,60 proc. Do końca roku rynek wycenia już wzrost stóp procentowych w USA do ok. 2 proc. Do takiego też poziomu wzrosła rentowność 10-letnich obligacji rządu USA. W te spekulacje wpisał się James Bullard, szef Fedu z St. Louis. Według Bullarda taki odczyt inflacji CPI wymaga podniesienia stóp procentowych o całe 100 pb. (czyli 1 pkt. proc.) do końca półrocza. Tymczasem to właśnie niemal zerowe stopy procentowe oraz biliony świeżych dolarów płynących z Fedu przez ostatnie dwa lata napędzały hossę na Wall Street. Trudno się zatem dziwić, że reakcja rynku akcji była negatywna. Giełdowe byki próbowały jeszcze walczyć w pierwszej połowie sesji, gdy po mocno ujemny otwarciu wyprowadziły główne indeksy do poziomów neutralnych.

Potem jednak już wszystko spadało. Dow Jones stracił 1,47 proc., schodząc do 35 241,59 punktów. S&P500 spadł o 1,81 proc., finiszując z wynikiem 4 504,08 pkt. Ponownie największą zmiennością wykazał się Nasdaq, który zanotował regres o 2,10 proc. i zakończył dzień na poziomie 14 185,64 pkt. Perspektywa istotnie wyższych stóp procentowych grozi obniżeniem bardzo wysokich mnożników, przy których obecnie wyceniany jest amerykański rynek akcji. Wskaźnik c/z dla indeksu S&P500 rzędu 20 i więcej był może do obrony, gdy rentowności obligacji szorowały w pobliżu zera. Ale gdy wzrosły w okolice 2 proc., to sprawa wygląda już zupełnie inaczej. Zwłaszcza w przypadku tzw. spółek wzrostowych, które rynek przez wiele lat wyceniał z ogromną premią względem generowanych przez nie zysków. – 2-proc. stopa rentowności 10-letnich obligacji skarbowych, w połączeniu z wyższą niż przewidywano inflacją, a w konsekwencji możliwym bardziej agresywnym cyklem zaostrzania polityki monetarnej przez Fed, ma negatywny wpływ na ogólne wyceny na rynku akcji, a zwłaszcza na spółki zależne od długu, takie jak technologia – powiedziała Kathy Bostjancic, główna ekonomistka ds. rynków finansowych USA w Oxford Economics.

 

O co chodzi z tą inflacją?

Oficjalnie raportowana inflacja CPI w Stanach Zjednoczonych wyraźnie przekroczyła 7 proc. i tym samym osiągnęła najwyższy poziom od niemal 40 lat. Multidekadowy rekord ustanowiła także tzw. inflacja bazowa. Inflacja CPI w USA w styczniu wzrosła do 7,5 proc. rdr – poinformowało rządowe Biuro Statystyki Pracy (BLS). Jest to najwyższy odczyt od lutego 1982 roku. Ekonomiści spodziewali się, że inflacja CPI wyniesie 7,3 proc. po tym, jak w grudniu sięgnęła 7,0 proc. Tak szybki wzrost cen w Stanach Zjednoczonych od dawna nie jest już tylko efektem droższych paliw i energii. Inflacja bazowa – czyli wskaźnik cen nieuwzględniający paliw, żywności i energii – ukształtowała się na poziomie 0,6 proc. mdm i 6,0 proc. rdr. Rezultat ten przekroczył oczekiwania analityków o 0,1 pkt. proc. Był to zarazem najwyższy poziom inflacji bazowej od sierpnia 1982 roku.

Od niemal roku mamy do czynienia z bardzo wysoką inflacją konsumencką w największej gospodarce świata. Jeszcze w lutym 2021 inflacja CPI wynosiła zaledwie 1,7 proc., w marcu osiągnęła wartość 2,6 proc. W kwietniu było to już 4,2 proc., a w maju amerykańska inflacja osiągnęła 5 proc. i w czerwcu doszła do 5,4 proc. Lipiec i sierpień przyniosły stabilizację powyżej 5 proc. utrzymaną także we wrześniu. Jednakże już w październiku inflacja CPI przyspieszyła do 6,2 proc., osiągając najwyższą wartość od 30 lat i przełamując ten szczyt w listopadzie. Nie dało się już dłużej obronić forsowanej przez bankierów centralnych narracji o „przejściowym” charakterze inflacyjnej fali.

Tradycyjnie już najwyższą dynamikę roczną odnotowano w kosztach transportu. Olej napędowy w USA był w styczniu o 46,5 proc. droższy niż rok wcześniej, a benzyna podrożała o 40 proc. Ceny używanych samochodów poszybowały w górę o zdumiewające 40,5 proc. rdr. Gaz był droższy o 23,9 proc., a energia elektryczna o 13,6 proc. Szybko rosły także ceny żywności (o 7 proc. rdr), nowych samochodów (o 12,2 proc. rdr) oraz mebli (5,3 proc.). Dopiero rozkręca się za to inflacja cen usług, które w styczniu podrożały o 4,1 proc. rdr. Koszty mieszkania zwiększyły się o 4,4 proc.

Inflacja w Stanach Zjednoczonych bardzo wyraźnie i długotrwale przekracza 2-procentowy cel Rezerwy Federalnej i ani myśli spadać sama z siebie. Już nawet przewodniczący Fedu Jerome Powell przyznał, że czas przestać używać słowa „przejściowy” do opisania obecnej presji inflacyjnej. – Mamy tendencję do używania tego słowa w celu oznaczenia, że zmiany nie pozostawią trwałego śladu w postaci wyższej inflacji. Myślę, że to dobry moment, aby wycofać się z tego słowa i spróbować jaśniej powiedzieć, co mamy na myśli – powiedział Powell pod koniec listopada. Rynek liczy, że przeszło 7-procentowe odczyty inflacyjne obudzą decydentów z Rezerwy Federalnej. Do tej pory najwyższa od prawie 40 lat inflacja CPI pozostawała bez zdecydowanej odpowiedzi amerykańskiego banku centralnego. Fed nadal utrzymuje stopy procentowe blisko zera i kupuje obligacje za świeżo wykreowane pieniądze. To jednak wkrótce ma się skończyć.

W listopadzie i w grudniu Rezerwa Federalna ograniczyła program skupu aktywów (łącznie ze 120 do 60 mld dolarów miesięcznie), a w styczniu ogłosiła zakończenie QE na początku marca. Także na marcowym posiedzeniu FOMC ma zostać podjęta decyzja o pierwszej postcovidowej podwyżce stóp procentowych. Rynek wycenia ruch w górę o 25 pb., ale liczy się też z możliwością podwyżki o 50 pb. Do końca 2022 roku rynek terminowy wycenia łącznie 5 lub nawet 6 podwyżek stopy funduszy federalnych po 25 pb. każda. Zarówno wysokość (ponad 7 proc. w skali roku), jak i uporczywość (czwarty z rzędu miesięczny wzrost o ponad 0,5 proc. mdm) oraz powszechność wzrostu cen (6-procentowa inflacja bazowa) praktycznie nie pozostawiają już Rezerwie Federalnej pola manewru. Jeśli Powell i spółka nie chcą dopuścić do ostatecznego upadku wiary w siłę nabywczą dolara, to muszą na serio zabrać się za podnoszenie stóp procentowych. Równocześnie bardzo wysokie zadłużenie zarówno sektora prywatnego, jak i finansów publicznych i konsumenta w zasadzie wyklucza istotne podwyżki stóp procentowych, ponieważ groziłyby one falą bankructw i zapaścią gospodarczą. Nie ma zatem prawie żadnych szans, aby w dającej się przewidzieć przyszłości Fed podniósł stopę funduszy federalnych do 8-10% – czyli poziomów obserwowanych na początku lat 80-tych i 90-tych, gdy inflacja wynosiła mniej więcej tyle co obecnie, to stopa funduszy federalnych sięgała ok. 8%.