Nie pomogły znakomite wyniki Microsoftu i Alphabetu

Dow Jones i S&P500 odnotowały niewielkie spadki, którym towarzyszyły rosnące oczekiwania na podwyżki stóp procentowych w Rezerwie Federalnej. Od dwóch tygodni w centrum uwagi Wall Street są wyniki giełdowych korporacji. Póki co sezon raportowy za trzeci kwartał wypada bardzo dobrze. Analitycy spodziewają się, że zyski spółek przypadające na indeks S&P500 wzrosły o 37,6 proc. rdr, choć jeszcze na początku miesiąca spodziewano się wzrostu o niespełna 33 proc. Jak dotąd wyniki pokazało 192 emitentów z S&P500 i w 82,8 proc przypadków spółkom udało się przebić medianę prognoz analityków. Na froncie wynikowym odnotowano dwie duże i pozytywne niespodzianki. Po publikacji raportu kwartalnego akcje Microsoftu poszły w górę o 4,2 proc. Gigant z Redmont zaraportował astronomiczne 20,5 mld dolarów zysku netto (w kwartał!), o blisko 50 proc. bijąc zeszłoroczny rekord. Zarówno przychody jak i zysk na akcję z łatwością przebiły rynkowy konsensus. Podobnie było w przypadku Alphabetu, którego akcje podrożały o blisko 5 proc. Mimo to Nasdaq zakończył dzień bez zmian i nie poprawił rekordu wszech czasów. Na wykresie tego indeksu zarysowała się szansa na utworzenie pro-spadkowej formacji podwójnego szczytu po tym, jak dzień wcześniej nie udało się pobić wrześniowego rekordu wszech czasów. Z powodu obaw o stagflację (czyli okresu równocześnie występującej wysokiej inflacji i niskiego wzrostu gospodarczego) słabo spisały się spółki cykliczne. Akcje Visy przeceniono o ponad 6 proc., Exxona o 2,6 proc., a 3M o 1,6 proc. W rezultacie średnia przemysłowa Dow Jonesa odnotowała spadek o 0,74 proc., do 35 490,69 punktów. Indeks S&P500 zniżkował o 0,51 proc,., do 4 551,68 pkt.

Generalnie dobre wyniki wielkich korporacji kontrastują z obawami o spowolnienie wzrostu gospodarczego wywołanego wysoką inflacją, niedoborami po stronie podaży oraz wąskimi gardłami w przemyśle i transporcie.  Ekonomiści obniżają prognozy dla wzrostu gospodarczego i podnoszą prognozy dla inflacji. W rezultacie zaczyna „wypłaszczać się” krzywa terminowa. Tj. maleją rentowności obligacji 10-letnich (w środę spadły aż o 7 pb., do 1,54 proc.), a rosną rentowności papierów krótkoterminowych – amerykańskie 2-latki płacą już prawie 0,5 proc,, czyli najwięcej od marca 2020. Oznacza to, że z jednej strony rynek oczekuje szybszych podwyżek stóp procentowych w Rezerwie Federalnej. Kontrakty terminowe wyceniają pierwszą podwyżkę na czerwiec lub wrzesień 2022 roku, choć jeszcze pół roku temu nikt nie spodziewał się takiej decyzji przed rokiem 2024. A z drugiej strony malejąca rentowność papierów 10-letnich sugeruje, że inwestorzy mają poważne wątpliwości co do długoterminowych perspektyw wzrostu amerykańskiej gospodarki.

 

Złoty BANG zdetronizuje FANGi?

Od wielu sezonów na szczycie inwestycyjnych trendów są akcje internetowych gigantów spod znaku FANG. Jeśli jednak nowa dekada odejdzie od dawnych paradygmatów, to kolejną modę mogą dyktować spółki BANG. W inwestowaniu liczy się także moda. Są okresy, gdy pewne spółki, branże bądź sposoby inwestowania są po prostu popularne wśród inwestorów. Tłum ciągnie do modnych inwestycji nie dlatego, że przeprowadził gruntowne analizy, tylko dlatego, że “wszyscy” tak robią. Wyceny takich modnych spółek rosną wtedy nie tyle z powodu mocnych fundamentów, lecz z powodu… rosnących wycen. Kupuję, bo rośnie. Rośnie, bo ludzie kupują. Proste. W poprzedniej dekadzie szczególnie modne były spółki FANG. To akronim powstały z pierwszych liter nazw wielkich internetowych quasi-monopolistów: Facebooka, Amazona, Netfliksa, Google’a (obecnie Alphabet). Często do tego zestawienia dodaje się jeszcze Apple’a (który od lat zarabia już nie tylko na sprzedaży telefonów i innej elektroniki). Niektórzy dorzucają jeszcze Microsoft lub nVidię. Jeśli do tego składu dorzucimy Teslę, chińskie Baidu i Alibabę oraz Twittera, to otrzymamy hit sezonu w postaci indeksu NYSE FANG+. Indeks ten tylko w tym roku urósł o 21%, przez poprzednie dwa lata zyskał 180% i potroił się w ciągu ostatnich trzech lat. Wśród 10 spółek o największej wartości rynkowej na świecie tylko dwie nie należą do tej grupy.

Bez dwóch zdań akcje technologicznych gigantów były inwestycyjnym hitem lat 2011-2020. Spółki te korzystały na trendach globalizacyjnych, na ekspansji internetu i e-commerce’u oraz na uzyskanej pozycji monopolistycznej w swoich sektorach. Dodatkowo wspierały je trendy makroekonomiczne w postaci niemal zerowych stóp procentowych w USA, relatywnie niskiej inflacji cenowej oraz słabej pozycji negocjacyjnej pracownika na amerykańskim rynku pracy. Swoje robiła też moda na pasywne inwestowanie, czyli kupowanie „hurtem” całych pakietów akcji przez ETF-y, bez oglądania się na astronomicznie wysokie wyceny. Pierwsze oznaki zadyszki na akcjach FANG-ów można było zaobserwować już rok temu, gdy inwestorzy w ramach tzw. wielkiej rotacji zaczęli przestawiać portfele na akcje spółek cyklicznych, nierzadko pochodzących z tradycyjnych branż gospodarki (przemysł, banki, surowce, etc.). Co prawda jesienią 2021 „fangi” ustanowiły nowy szczyt, ale nie są już główną siłą napędzającą wzrosty na Wall Street.

Rozpoczęcie nowego surowcowego supercyklu, rosnąca presja na wzrost wynagrodzeń pracowników oraz liczne „wąskie gardła” w przemyśle i transporcie sprawiają, że nadchodzące lata mogą stać pod znakiem znacznie wyższej inflacji. Od kilku miesięcy dynamika inflacji cenowej w USA przekracza 5% i raczej sama z siebie się nie obniży. Potrzebne będą więc reakcje banków centralnych, które już niedługo powinny zacząć normalizację polityki pieniężnej. Czekają więc nas podwyżki stóp procentowych, co uderzy w wyceny spółek bazujących na wysokich oczekiwań względem przyszłych przepływów finansowych. I tu na scenę wkracza hipotetyczny indeks BANG. To koncepcja, którą przeszło trzy lata temu zaproponował Jesse Felder – amerykański analityk, finansista i autor komentarzy inwestycyjnych. BANG to na wzór FANG akronim od nazw największych ówczesnych giełdowych producentów złota: Barrick Gold, Anglo-American, Newmont Corp. oraz Goldcorp (ta ostatnia została przejęta przez Newmont). Po trzech latach zwraca uwagę fakt, że choć hossa na rynku złota się zmaterializowała, to wyceny spółek wydobywczych pozostały niewygórowane. Wskaźniki EV/EBITDA dla całej trójki złotych „majorów” pozostają na poziomach jednocyfrowych, co uznawane jest za niską wycenę spółki. To potężny kontrast z analogicznymi wskaźnikami dla spółek FANG, które notowane są przy wysokich dwucyfrowych wartościach EV/EBITDA.  Rzecz jasna sam fakt, że dana spółka jest wyceniana relatywnie nisko, jeszcze nie znaczy, że stanowi dobrą okazję inwestycyjna. Tym bardziej, że akcje spółek wydobywających złoto nie są już tak absurdalnie tanie, jak były sześć lat temu, gdy dobiegała końca wieloletnia bessa na rynku złota. Są też wyraźnie droższe, niż były jeszcze trzy lata temu.  Jeśli jednak przyjmiemy założenie, że rozpoczęta w 2016 roku hossa na rynku złota jeszcze się nie zakończyła, to punkt wejścia nie wygląda najgorzej.