Kto się boi byłego prezydenta?

Powrót Trumpa do świata finansów postrzegany jest jako zemsta na Dolinie Krzemowej. Były prezydent chce stworzyć alternatywę dla popularnych mediów społecznościowych. Wyniki giełdowe pokazują, że niektórzy przyjęli tę wiadomość nad wyraz optymistycznie.  SPAC to spółki powstałe w celu zbierania kapitału, które umożliwiają wprowadzenie spółki na giełdę „bocznymi drzwiami”. Po przeprowadzeniu fuzji i przejęć wiele takich spółek momentalnie zyskuje na wartości. Cena pojedynczej akcji Digital World Acquisition Corp. (notowanego pod tickerem DWAC) na początku zeszłego tygodnia oscylowała w granicach 9 dolarów. Jednak pod koniec tygodnia, po ogłoszeniu fuzji z Trump Media & Technology Group, nastąpił skok cen, doprowadzając akcje do ceny 52 dolarów, a w piątek nawet do 175. Zmienność była tak duża, że w piątek pięciokrotnie przerwano handel akcjami. Agencja Bloomberg podaje, że Trump może mieć 58 proc. udziałów w DWAC. Wzrost spółki Trumpa pociągnął za sobą również wzrost start-upu odpowiedzialnego za oprogramowanie reklamowe zaangażowane w kampanię prezydencką w 2020 r. Tego dnia wyżej notowana była tylko Tesla.

Nowa, jeszcze nie nieuruchomiona, firma byłego prezydenta USA, Trump Media & Technology Group ma stanowić alternatywę dla liberalnego konsorcjum medialnego. Działania Trumpa postrzegane są jako zemsta na firmach Big Tech z Doliny Krzemowej. Zwolennicy byłego prezydenta twierdzą, że media społecznościowe „wykorzystały swoją jednostronną moc do uciszenia głosów sprzeciwu w Ameryce”. Po oskarżeniach o podżeganie do zamieszek na Kapitolu 6 stycznia Trump został zbanowany przez Twittera i Facebooka.

Ostatnia oferta publiczna Trumpa miała miejsce w 1995 roku. Trump Hotels & Casino Resorts poniósł jednak ogromne straty, co przyczyniło się do zamknięcia kompleksu dekadę później. Na temat kasyna powstało kilka filmów dokumentalnych, przedstawiających szereg nieprawidłowości, których dopuścił się były prezydent lub jego najbliżsi współpracownicy. Nowa sieć społecznościowa Truth Social skierowana jest do osób o poglądach prawicowych. Na razie jednak sieć zmaga się ze wzmożonymi atakami hakerskimi. Rozpoczęcie działalności sieci na dużą skalę planowane jest za kilka miesięcy.

 

Wielka Rezygnacja na amerykańskim rynku pracy

Jak informuje The Washington Post, w Stanach Zjednoczonych ma obecnie miejsce zjawisko określone przez tamtejszych ekonomistów jako “Great Resignation”.  Amerykańscy pracownicy masowo rezygnują ze swoich dotychczasowych miejsc pracy. Dzięki temu płace pracobiorców o niskich dochodach rosną w najszybszym tempie od czasu Wielkiej Recesji!  W ostatnich dekadach w Stanach Zjednoczonych wynagrodzenia amerykańskich pracowników pogrążyły się w stagnacji. Jak widać na wstawianym poniżej wykresie po zakończeniu drugiej wojny światowej, płace realne w USA rosły równie szybko co produktywność. Z każdym rokiem przeciętny Amerykanin mógł kupić więcej za swoją pensję. Sytuacja zmieniła się dramatycznie w latach 70. Od wspomnianej dekady płace realne stanęły w miejscu. Mimo tego, że przez analizowane 30 lat produktywność w USA rosła, przeciętny Amerykanin zarabiał dokładnie tyle samo.

Za opisaną sytuację odpowiadają najbogatsi Amerykanie, którzy w ostatnich dekadach przechwytywali korzyści wynikłe ze wzrostu gospodarczego. Dostrzec to można, analizując majątek posiadany przez obywateli USA. Jeszcze w 1989 roku w rękach najbogatszego procenta amerykańskiego społeczeństwo zakumulowane było ok. 17 proc. amerykańskiego majątku. W 2021 roku posiadał on już 27 proc. amerykańskiego majątku.  Jednak nie tylko wzrost nierówności odpowiada za pogorszenie się sytuacji amerykańskich pracowników. Do tego procesu przyczynił się również rozrost tzw. Gig Economy. Ten sektor gospodarki oparty jest na realizacji pojedynczych zleceń i projektów (tzw. gigów). Z analizy Boston Consulting Group wynika, że w 2018 roku 10 proc. pracujących obywateli Stanów Zjednoczonych cały swój dochód czerpało z pracy w tym sektorze, a 4 proc. część swojego dochodu. Amerykańscy pracobiorcy pracujący w ramach Gig Economy zarabiają małe pieniądze. Jednak to nie wszystko, bo ich pracodawca nie musi im opłacać żadnych ubezpieczeń, przez co zostali oni skazani na życie w niepewności.

Opisane tutaj trendy zdają się obecnie odwracać, a to dlatego, że pracownicy w USA masowo rezygnują z pracy. Według nowych danych Departamentu Pracy Stanów Zjednoczonych w sierpniu z pracy zrezygnowało aż 4,3 miliona amerykańskich pracowników. Liczba ta wzrasta do 20 milionów, jeśli mierzyć ją od kwietnia. Jak donosi The Washington Post, wiele z tych rezygnacji miało miejsce w sektorach handlu detalicznego i hotelarstwa, gdzie pracownicy odchodzą z trudnych i nisko płatnych miejsc pracy. Co interesujące wielu analityków wskazuje, że to właśnie wybuch pandemii skłonił pracowników do walki o wyższe płace. Jak powiedział Danny Nelms, prezes firmy konsultingowej Work Institute, w wywiadzie dla The Wall Street Journal: „Ta [pandemia] trwa już na tyle długo, że wpływa ona na ludzi psychicznie i fizycznie […] Wszystkie te rzeczy sprawiają, że ludzie zastanawiają się nad swoim życiem, karierą i pracą. Dodaj do tego ponad 10 milionów wolnych miejsc pracy. Jeśli ktoś chce iść robić coś innego, nie będzie miał z tym żadnych problemów”.

Jednak amerykańscy pracownicy nie zatrzymali się tylko na rezygnowaniu z pracy. Wiele z nich zaczęło się organizować i strajkować. W październiku tego roku 10 tys. pracowników największego na świecie producenta maszyn rolniczych Johna Deere’a rozpoczęło strajk w 14 zakładach w USA. Jest to największy strajk w Stanach Zjednoczonych od 2019 roku. Do tego w wielu innych miejscach pracobiorcy zaczęli protestować i walczyć o wyższe płace. Strajkowanie stało się tak popularne, gdyż jak podaje The Washington Post: „Pracownicy są trudniejsi do zastąpienia, a wiele firm stara się zarządzać nadszarpniętymi łańcuchami dostaw i zaspokoić napędzany pandemią popyt na swoje produkty”. Taktyka przyjęta przez amerykańskich pracowników zaczyna już przynosić pierwsze efekty. Jak poinformował Derek Thompson w The Atlantic: “Amerykanie wydają się mieć dość wytrwałości w dążeniu do celu. I są nagradzani za swój brak cierpliwości: Płace pracowników o niskich dochodach rosną w najszybszym tempie od czasu Wielkiej Recesji”.

Koniec żartów z wirtualnych pieniędzy

Jak podaje CoinGecko, waluta Shiba Inu inspirowana jest Dogecoinem. Obie wirtualne monety stały się obiektem żartów internautów, jednak jak się okazuje, swoją wartością przewyższają inne „poważne” kryptowaluty. W ciągu ostatnich siedmiu dni kryptowaluta Shiba Inu wzrosła o ponad 40%, co daje jej 11 miejsce w rankingu najważniejszych kryptowalut. W ubiegłym roku token zyskał aż 45 milionów procent, a następnie jego wartość obniżyła się o 10%. Powodem tego był wpis Elona Muska, zwolennika dogecoina, który wyznał, że nie posiada żadnego Shiba Inu coina. Jak widać na poniższym wykresie, wartość kryptowaluty zaczęła gwałtownie rosnąć w maju, po czym zaobserwowano znaczny spadek, który utrzymywał się przez całe lato. W październiku wartość poszybowała w górę, osiągając rekord w zeszłym tygodniu. Aktualnie 1 SHIB odpowiada 0,00015 PLN.

Dogecoin plasuje się aktualnie na dziewiątym miejscu najważniejszych walut crypto. Wzrost wartości sprawił, że jej posiadacze z dnia na dzień stali się milionerami. Kryptowaluta zyskała inwestorów wśród gwiazd, a nawet sportowców. Jednak przesłanką do poważnego traktowania kryptowalut nawiązujących do memów jest choćby zachowanie Vitalika Buterina, który przekazał monetę shiba o wartości 1 miliarda dolarów na fundusz pomocy Covid-19 w Indiach. Pomimo tego rynek ten wciąż jest bardzo niestabilny. Trudno inwestować środki finansowe, gdy jeden wpis Elona Muska na Twitterze może obrócić trend, powodując znaczny spadek wartości.

Oprócz Shiba Inu, również inne kryptowaluty odnotowały w tym tygodniu wzrost. Bitcoin osiągnął w zeszłym tygodniu historyczną wartość 67 000 dolarów za monetę, bijąc poprzedni rekord ustanowiony w kwietniu. Stany Zjednoczone podjęły się regulacji rynku crypto. W zeszłym tygodniu w USA pojawił się bitcoinowy ETF, który nie inwestuje bezpośrednio w bitcoiny, lecz w kontrakty futures notowane na chicagowskiej giełdzie towarowej CME, jednak takie działania sprawiają, że na rynku crypto znowu pojawia się optymizm.