Dług tematem wiodącym na giełdzie nowojorskiej

Po dość mocnych wtorkowych spadkach środowe odbicie na nowojorskich giełdach – eufemistycznie to ujmując – nie zachwyciło.  Inwestorzy byli ostrożni i wybierali głównie „bezpieczne” segmenty rynku akcji. Powodem jest wciąż nierozwiązany problem zwiększenia limitu zadłużenia USA. Indeks dolara osiągnął w środę największą wartość w tym roku, co negatywnie wpływało na notowania surowców i złota, którego cena spadła najniżej od sześciu miesięcy. Ropa staniała po wiadomości o niespodziewanym wzroście zapasów surowca w USA w ubiegłym tygodniu.  Pod presją znalazły się spółki technologiczne, których wycenom szkodzi rozwój sytuacji na rynku długu. Na Wall Street znów więcej mówi się od długu. I to w dwóch aspektach. Pierwszym jest rosnące ryzyko „zamknięcia rządu”, a potencjalnie nawet bankructwo Stanów Zjednoczonych. Takie może nastąpić, jeśli kongresmeni i senatorzy nie dogadają się w sprawie kolejnego zawieszenia lub znaczącego podniesienia ustawowego limitu zadłużenia rządu federalnego. Czas na porozumienie kończy się w piątek o północy. Drugi aspekt dotyczy coraz bardziej prawdopodobnego ograniczenia programu skupu obligacji, jaki od marca 2020 roku prowadzi Rezerwa Federalna. Antycypując nawet niewielkie zacieśnienie ultra luźnej polityki pieniężnej Fedu rynek długu od kilku dni podnosi rentowności amerykańskich papierów skarbowych. Rentowność 10-letnich Treasuries przekroczyła 1,50 proc., co we wtorek mocno zaniepokoiła inwestorów z Wall Street.

Wtedy ucierpiały zwłaszcza wyceny spółek technologicznych, które są szczególnie wrażliwe na zmianę stopy dyskontującej przyszłe przepływy pieniężne.  Ponadto nawet tak niskie (ale rosnące!) rentowności obligacji zwiększają atrakcyjność papierów dłużnych względem niemal ekstremalnie wysoko wycenianego amerykańskiego rynku akcji. Presję sprzedających widać było także w środę. Akcje Amazona przeceniono o 0,5 proc. (po spadku o 2,6 proc. we wtorek), Facebooka o 0,3 proc., a Alphabetu o ponad 1 proc. Ta ostatnia spółka poinformowała o wprowadzeniu totalnej cenzury materiałów podważających oficjalnie podawaną narrację wobec szczepionek przeciwko Covid-19. Nasdaq zakończył środę utratą  0,24 proc. i była to czwarta spadkowa sesja z rzędu. Przed spadkami obroniły się za do S&P500 oraz średnia przemysłowa Dow Jonesa. Ten pierwszy zyskał 0,16 proc., a druga 0,26 proc. Jednak oba indeksy zakończył dzień wyraźnie poniżej sesyjnych maksimów, tracąc w ostatnich minutach handlu.

Tradycyjnie końcówka września i początek października są słabym okresem dla akcji. Zarówno bardzo wyśrubowane wyceny, wyhamowanie dynamiki zysków spółek jak również pogarszające się otoczenie makroekonomiczne i perspektywa ograniczenia QE przez Fed są dogodnymi wytłumaczeniami nawet dla dość gwałtownej korekty. Tym bardziej, że ostatnie spadki na Wall Street  po raz ostatni widziano równo rok temu. Od tego czasu ceny akcji monotonnie pięły się w górę – S&P500 jest o 16 proc. wyżej niż rok temu, a Nasdaq przez ostatnie 21 miesięcy zyskał prawie 31 proc.

O Chińczykach znów głośno, bo Evergrande sprzedało państwu udziały w swoim banku tylko po to, aby… spłacić swoje długi zaciągnięte w tym samym banku. Generalnie jednak popyt na polskie aktywa był raczej słaby, co można wnioskować po dalszej przecenie złotego oraz rosnących rentownościach polskich obligacji skarbowych.

Środowe odbicie wpisywało się w schemat obserwowany na najważniejszych światowych rynkach akcji. Po wtorkowym tąpnięciu na Wall Street pojawiło się naturalna w ostatnich latach odreagowania, w ramach „strategii” kupowania dołka (ang. BTFD). Dzięki temu nowojorskie indeksy na początku środowego handlu zyskiwały po mniej więcej pół procenta. Wzrosty na największych giełdach Europy podchodziły pod 1 proc.

 

Zielony wzmocniony

Amerykański dolar po ostatnich ruchach jest już najmocniejszy względem euro od lipca 2020. Do tego pułapu brakuje mu jednak 5 centów, co na tej parze walutowej wydaje się bardzo dużym zakresem ruchu. Wczoraj pomimo braku ważnych danych dolar istotnie się umocnił. W tle mamy co prawda negocjacje w Niemczech, ale ciężko wskazać w nich jakąś niespodziankę. To, że stary układ koalicyjny dla tego kraju gdzie chadecja rządziła z liberałami lub socjaldemokracja z zielonymi nie istnieje, wiedziano od dawna. Dzieje się to zresztą od kilku wyborów, od kiedy istotny procent głosów wzięły partie, uważane za populistyczne, o programach bardziej skrajnych zarówno lewicowa jak i prawicowa. Maraton wyborczy powinien trwać jeszcze chwilę, chyba że dwie główne partie zawrą koalicję. Biorąc jednak pod uwagę problemy chadecji po historycznie słabym wyniku, nie jest to najpopularniejszy scenariusz.

Dzisiaj w okolicy otwarcia rynków byliśmy świadkami nadzwyczajnie wysokiej zmienności na polskim złotym. Najpierw w ciągu kilku minut złoty umocnił się o ponad grosz względem euro. Potem po krótkiej stabilizacji poniżej 4,62 zł kurs odbił w górę, by sięgnąć niemal 4,64 zł w ciągu następnej pół godziny. Kilkanaście minut później znów byliśmy w okolicach 4,63 zł za euro. Biorąc pod uwagę brak ważnych danych w tym czasie, w grę musiałby wchodzić jakieś duże rozliczenie odbywające się blisko otwarcia rynków lub poważny błąd tradera.

 

Obecny obraz rynku energii korzystny dla byków na rynku ropy naftowej

Ceny ropy naftowej na światowych rynkach finansowych wzrosły w ostatnim czasie do jednych najwyższych poziomów od listopada 2014 roku. Za baryłkę ropy WTI zapłacić trzeba obecnie niemal 75 dolarów, a za Brent 78 dolarów. Ekonomiści Morgan Stanley ostrzegają, że wzrost notowań czarnego złota w kierunku 80 dolarów za baryłkę kieruje rynek w stronę destrukcji popytu. W obliczu nadchodzącej zimy i kryzysu na rynku gazu w Europie, wzrost popytu na rynku ropy wydaje się obiecujący. Jednak niektórzy eksperci ostrzegają, że w miarę wzrostu cen może dojść do załamania popytu. Ekonomiści dostrzegają bowiem, że wyższe ceny energii będą bowiem również napędzać jeszcze wyższą inflację, co stanowi poważne zagrożenie dla popytu. Międzynarodowy benchmark ropy Brent przekroczył we wtorek długo oczekiwany próg 80 dolarów za baryłkę, ale od tego czasu spadł w okolice 78 dolarów. W tym samym czasie West Texas Intermediate (WTI) kosztuje blisko 75 dolarów za baryłkę.

– Ceny ropy oderwały się od krańcowych kosztów podaży. Zamiast tego podróżują do poziomu, w którym niszczenie popytu zaczyna działać, co szacujemy na ~80 USD/bbl – tak pisał w czerwcu Morgan Stanley, a we wtorkowej nocie bank podtrzymał swoje zdanie, dodając jednak, że cena, przy której następuje destrukcja popytu może być piekielnie trudna do oszacowania. Ekonomiści pozostają przy tym przy swoich projekcjach cenowych i szacują, iż przy obecnych trendach, istnieje wyraźny potencjał do wzrostu notowań ropy nawet do 85 dolarów za baryłkę. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę, iż w celu obniżenia cen ropy naftowej, Chiny i Indie, a więc jedni z największych importerów ropy na świecie, rozpoczęły w tym miesiącu sprzedaż ropy ze swoich rezerw strategicznych. Choć nie udało się obniżyć światowych cen, to jednak był to ważny sygnał. – Przyczyną takiego obrotu spraw jest cena – wskazuje Stephen Brennock, starszy analityk PVM Oil Associates dodając, iż wydaje się, że przy cenie ponad 70 dolarów za baryłkę, ropa stała się zbyt droga dla Pekinu i New Delhi. … Ceny ropy uderzające w 80 USD/bbl będą dotkliwym bólem dla tych kluczowych nabywców ropy i prawdopodobnie osłabią popyt importowy. Okazuje się jednak, że nie wszystkie przesłanki wskazują na potencjał do dalszej zwyżki notowań ropy naftowej. Bank Światowy dostrzega bowiem, że wariant delta koronawirusa spowalnia wzrost gospodarczy w regionie Azji Wschodniej i Pacyfiku, w efekcie czego prognozy wzrostu PKB zostały obniżone dla większości krajów regionu. Ponadto, Chiny stoją w obliczu potencjalnego spowolnienia z powodu kryzysu Evergrande i rosnącego niedoboru mocy, który uderza w fabryki i łańcuchy dostaw.