Nerwowość na rynkach

Dow Jones kończył wczorajszą sesję zwyżką o 0,2 proc. To jego czwarty wzrost z rzędu. S&P500 spadł o 0,3 proc., przerywając serię trzech wzrostów z rzędu. Nasdaq stracił 0,5 proc. Na amerykańskich rynkach akcji odbyła się sesja podobna jak podczas wakacji, kiedy w ramach „rotacji” inwestorzy sprzedawali akcje spółek wzrostowych i kupowali akcje spółek „value”, czemu dodatkowo sprzyjał wzrost rentowności obligacji skarbowych. Taniały duże spółki technologiczne, drożały finansowe, a największym zwycięzcą sesji po raz kolejny był segment energii, którego wzrost napędzany jest drożejącą ropą i gazem ziemnym. Wypowiedzi szefów regionalnych Fed w poniedziałek wzmocniły przekonanie o bliskim rozpoczęciu redukcji zakupów obligacji, co sprzyjało spadkowi ich ceny. Inwestorzy czekają, co powiedzą szef banku centralnego Jerome Powell i szefowa Departamentu Skarbu Janet Yellen we wtorek i czwartek w Senacie i Izbie Reprezentantów.

Wycena kontraktów terminowych na indeksy amerykańskich giełd jednoznacznie wskazuje, że wtorkowa sesja może toczyć się pod dyktando sprzedających. Podaż szczególnie mocno uzewnętrznia się w segmencie spółek technologicznych.

Nastroje na rynkach nie są najlepsze. Przejawem tego jest spadek wycen akcji i osłabienie indeksów. Niemiecki DAX zaczyna dzień pod poziomem wczorajszego zamknięcia. Wczoraj nie udało się pokonać poziomu oporu na 15700 pkt. Jeśli teraz padnie wsparcie na 15500 pkt., to po raz kolejny uczestnicy rynku będą musieli się zmierzyć z fazą słabości, która miałaby szansę sprowadzić indeks przynajmniej do okolicy wrześniowego minimum w pobliżu 15000 pkt.

Wtorek przynosi umocnienie dolara na szerokim rynku, co może być pochodną pogarszającego się globalnego sentymentu. Wprawdzie gospodarki w Azji planują znosić obostrzenia po tym jak szczyt czwartej fali już minął, wokół chińskiej Evegrande pojawiają się spekulacje, że spółka planuje spieniężyć część aktywów, aby spłacić bieżące zobowiązania odsetkowe Choc Ludowy Bank Chin zdaje się zapewniać, że podejmie wszelkie działania mające ochronić interesy konsumentów na rynku nieruchomości, to nerwowość rynków jest pochodną tego, co obserwujemy w związku z cenami energii oraz gwałtownie rosnącymi rentowności obligacji (nie dotyczy to już tylko rynku amerykańskiego). Wkradają się uzasadnione obawy, że nadchodzące miesiące upłyną pod znakiem zbliżania się do normalizowania polityki monetarnej – redukowania skali skupu aktywów, oraz w niektórych przypadkach podwyżek stóp procentowych.

 

Chińskie władze wymuszają ograniczenie zużycia energii

Dlatego że jej brakuje czy z troski o środowisko – to istotne, ale nie tak bardzo jak konsekwencje decyzji. Problemy za Murem doleją oliwy do inflacyjnego ognia hulającego po świecie. Kilkanaście chińskich prowincji racjonuje prąd. Zużycie energii musi ograniczyć przemysł – producenci aluminium i stali, ubrań czy elektroniki – i mieszkańcy Państwa Środka. Dlatego niektóre fabryki pracują na pół gwizdka i pozostają zamknięte nawet przez kilka dni w tygodniu. Samo zjawisko nie jest zaskoczeniem – sytuacja powtarza się co roku w okresie jesienno-zimowym, gdy rośnie zapotrzebowanie na prąd. Ale w ostatnich latach problemy nie wydawały się tak powszechne. I w mniejszym stopniu odbijały się na życiu codziennym, szczególnie tak wcześnie, czyli raptem we wrześniu.

Tym razem z niedogodnościami borykają się już mieszkańcy wielu zakątków ogromnego kraju. W Shenyangu dochodzi do blackoutów i gasną światła drogowe, w Kantonie władze zalecają korzystanie ze schodów zamiast windy i ustawianie klimatyzacji na co najmniej 26 stopni. Północ zmaga się z chłodnymi nocami, południe – z falą upałów. A popyt wkrótce wzrośnie – nadchodzi zima i trzeba będzie ogrzać kilkaset milionów gospodarstw domowych.  Więcej prądu potrzebuje także biznes. Popyt na towary wytwarzane za Murem wciąż jest potężny, szczególnie że zbliżają się wielkie święta konsumpcji: Dzień Singla oraz Boże Narodzenie, a świat od kilkunastu miesięcy zmaga się z wąskimi gardłami w globalnych łańcuchach dostaw. Ograniczenia produkcji w Chinach i wyższe ceny energii odbiją się zapewne czkawką konsumentom w innych krajach. Świąteczne prezenty mogą być jeszcze droższe, a niektóre – trudno dostępne.

O ile zadowolenie Zachodu nie należy do priorytetów Pekinu, to chińskim władzom raczej nie zależy na poważnych problemach rodzimego biznesu. Dlatego kluczowe jest pytanie o przyczyny racjonowania prądu – czy jest to efekt odwracalnej decyzji politycznej, czy konsekwencja trudnych do naprawienia błędów gospodarczych. Po stronie podażowej wskazuje się głównie dwie kwestie: administracyjne utrzymywanie niskich cen energii w obliczu gwałtownie rosnących kosztów jej produkcji oraz oficjalne cele ograniczenia zużycia energii. Większość energii za Murem wytwarzana jest z węgla, szczególnie teraz gdy z powodu pogody zawodzą OZE. Tylko w tym roku ceny węgla energetycznego wzrosły za Murem o ponad 50 proc. Wydobycie nie nadąża za popytem – działalność była wstrzymywana z powodu COVID-19 czy w konsekwencji kampanii antykorupcyjnej, a cele klimatyczne ograniczały inwestycje w sektorze. Funkcjonowania nie ułatwiają bardziej restrykcyjne normy środowiskowe oraz pracownicze czy ograniczenia finansowania. Poza tym kto tylko może buduje zapasy „czarnego złota” na zimę.

Niedoborów nie wypełniają dostawy z zagranicy. Pekin postanowił ukarać Canberrę za apele o śledztwo ws. pochodzenia koronawirusa i zablokował możliwość importu węgla z Australii. Ponadto zagraniczne zakupy utrudniają zatory w portach, braki statków, rosnące koszty transportu czy niekorzystne zjawiska atmosferyczne. Nie wspominając o wysokich cenach samego surowca, ale i jego „krewniaków” jak choćby gazu, wynikających z silnego popytu na całym świecie. W efekcie koszty produkcji prądu drastycznie wzrosły – jak donosi Caixin, do blisko 0,6 CNY za kWh. Tymczasem podstawowa stawka, którą płacą nabywcy to 0,4 CNY za kWh. Producentom nie opłaca się więc wytwarzać prądu, bo zwyczajnie na tym tracą. Pekin może zmienić ich nastawienie za pomocą kija lub marchewki, ale oba będą musiały być duże. Podwyższenie cen prądu nie byłoby oczywiście popularne ani wśród ludności, ani przedsiębiorców już teraz borykających się z najwyższą od ponad dekady inflacją producencką, której nie są na razie w stanie przerzucić na konsumentów. Jest jeszcze drugie, bardziej optymistyczne wytłumaczenie racjonowania prądu, czyli polityka. Xi Jinping wymaga od lokalnych władz, by ograniczały „intensywność energetyczną” gospodarki, czyli by zużycie energii rosło wolniej niż PKB. W pierwszej połowie roku większość prowincji nie podołała oczekiwaniom przewodniczącego, dlatego teraz musi zacisnąć pasa. Gdyby to była główna przyczyna ograniczenia produkcji, to można by liczyć, że Pekin rozluźni kaganiec, by nie hamować gospodarki i nie dolewać oliwy do inflacyjnego ognia. Już teraz aktywność ekonomiczna zwalnia w konsekwencji problemów z wyeliminowaniem pandemii koronawirusa i w efekcie regulacyjnej ofensywy władz, m.in. w sektorze nieruchomości. Nadzieje na fundamentalną zmianę decyzji Xi mogą się okazać płonne. Przemysł jest przyzwyczajony do ograniczeń, a władza niechętnie okazuje słabość i przyznaje do błędów, uginając się pod wpływem niezadowolenia mieszkańców. Szczególnie że zbliżają się zimowe Igrzyska Olimpijskie w Pekinie, podczas których niebo nad chińską stolicą musi być przejrzyste. To może być długa zima…