Tabletka zamiast szczepionki?

Szczepionka na COVID-19 jest obecnie pierwszym medykamentem przychodzącym na myśl w związku z koronawirusem. Ale jeszcze na początku pandemii wcale tak nie było. Pogoń za skuteczną szczepionką przyćmiła inne obszary rozwoju leków pomagających pacjentom chorym na COVID. Obecnie, wiele spółek jest blisko stworzenia skutecznych preparatów.  Na ten moment jedynym zatwierdzonym przez amerykańską agencję FDA środkiem leczącym COVID-19 jest Veklury opracowany przez firmę Gilead Sciences, potocznie zwany remdesivir. To niemałe przedsięwzięcie, bowiem tylko z tego tytułu Gilead ma w tym roku zarobić ponad 3 mld dol. – nawet biorąc pod uwagę poddawaną w wątpliwość skuteczność. Co więcej, konieczne w przypadku remdesiviru podawanie dożylne jest dość niewygodne, a często nieprzyjemne dla pacjenta.

Obecnie opracowywany jest szereg nowych leków określanych „nową generacją” środków przeciwko COVID-19. Wśród nich są np. tabletki, które według zapowiedzi producentów mają nie tylko leczyć, ale nawet chronić przed COVID-19. Optymistyczne deklaracje zakładają ich dostępność nawet jeszcze do końca tego roku. Wśród najgłośniej brzmiących nazw są spółki: Merck, Pfizer czy Atea Pharmaceuticals. Wymieniony firmy spodziewają się końcowych faz testów doustnych leków na COVID-19 w kolejnych miesiącach.

Eksperci jednak uspokajają: lepiej nie robić sobie nadziei, że opracowywane środki będą w pełni skuteczne w zapobieganiu infekcji COVID-19. Jednak nawet jeśli ich skuteczność będzie ograniczona, to ich rola będzie nieoceniona w globalnej walce przeciwko koronawirusowi. Wystarczy wyobrazić sobie taki prosty scenariusz: łatwo dostępny lek na receptę, który można zażywać doustnie w domowym zaciszu. To brzmi jak finalne poradzenie sobie z wirusem, który według wypowiedzi ekspertów może pozostać z nami na wiele, wiele lat. Amerykański rząd już teraz wyraził duże zainteresowanie rozwojem doustnych leków przeciwko COVID zatwierdzając wart 1,2 mld dol. kontrakt z Merck, który wejdzie w życie po pomyślnym przejściu autoryzacji przez FDA.

Z perspektywy inwestora należy sobie zadać pytanie: gdzie w takim razie szukać inwestycyjnej okazji? Zdaje się, że największy wpływ na kurs akcji może mieć informacja zatwierdzenie środka opracowywanego przez Atea Pharmaceuticals. W porównaniu do Pfizera, to stosunkowo „niewielka” firma o wartości rynkowej zaledwie 2,17 mld dol. wobec 246,07 mld dol. w przypadku gigantycznego konkurenta. Środek rozwijany przez Atea nosi nazwę AT-527 i jest obecnie w trzeciej fazie testów na niehospitalizowanych pacjentach, których wyniki będą znane jeszcze w tym roku. Działanie jest oparte na uderzeniu w zdolność replikacji koronawirusa wykorzystując „podwójny mechanizm”, jak nazwali go przedstawiciele spółki, dzięki czemu może być skuteczny przeciwko wielu wariantom wirusa. – Nasz lek, z tego co nam wiadomo, jest jedynym, który posiada taki podwójny mechanizm. – stwierdził Jean-Pierre Sommdossi, CEO Atea. Jednak pierwsze pozytywne wieści przypłyną zapewne ze strony Merck, który ma być najbliżej publikacji rezultatów badań fazy trzeciej. Niedaleko w tyle jest Pfizer.

 

Wirtualne waluty w tarapatach

W trakcie wtorkowej sesji kurs bitcoina (BTC) chwilowo spadał poniżej poziomu 40 tys. dol., wybijając jednocześnie 200-dniową średnią ruchomą. Ostatecznie dzień zamykał się nad psychologicznym pułapem, jednak BTC/USD i tak tracił niemal 6 proc. Środowy poranek przynosi próbę odrabiania strat (+3,7 proc.) i powrót nad poziom 42 tys. dol. Ether (ETH) również odbija, pozostaje jednak poniżej poziomu 3 tys. dol. Notowania bitcoina we wtorek kontynuowały poniedziałkową wyprzedaż reagując na ogólne niepokoje rynkowe. Co prawda giełdy w trakcie wczorajszej sesji notowały już tylko kosmetyczne spadki, to BTC/USD został pociągnięty mocniej w dół w kierunku 40 tys. dol. oraz poniżej 200-dniowej EMA, która pełniła rolę wsparcia od końca lipca.

Poziom 40 tys. dol., zadziałał jak mocna strefa wsparcia, od której BTC/USD obecnie odbija. Jak widać jednak na poniższym wykresie dotychczasowe wsparcie okolic 44,3 tys. dol. (pokrywające się z lokalnymi dołkami z września), będzie pełniło obecnie rolę oporu. Niemal identycznie zachowywała się cena etheru, która we wtorek spadała o 7 proc. i testowała poziom 2650 dol., ostatecznie jednak zamykając dzień w okolicach wsparcia 2800 dol. W środę ETH/USD odbija o 4 proc.  i jest notowany po niespełna 2900 dol.

Nie zmienia to jednak faktu, że silna deprecjacja z początku tygodnia wyłamała ważną strefę byczej obrony zaznaczoną na zielono, która pokrywała się z psychologicznym poziomem 3 tys. dol. Zdaniem części analityków może to wywołać dalszą deprecjację, nawet w kierunku minimów z czerwca i lipca przy 1800 dol. Bitcoin nie był osamotniony w gwałtownym spadku cen w dniu 21 września. 29 z 30 największych kryptowalut według kapitalizacji rynkowej również wyraźniej się osuwały, zgodnie z danymi Coinpaprika.  Jednak większość mediów społecznościowych informuje o mocnym skupowaniu w odpowiedzi na działania rynkowe, a niektórzy analitycy twierdzą, że BTC jest gotowy do odreagowania, jeśli ceny utrzymają się powyżej lokalnego wsparcia.

Wspomniany wcześniej Novogratz jest jednym z nich i nie jest osamotniony w patrzeniu na poziom około 40 tys. dol. Influencer Lark Davis twierdzi, że ostatni kwartał zarówno 2013, jak i 2017 roku przynosiły rajdy o ponad 300 proc. odpowiednio i spekulował, że potencjalna akceptacja funduszu Bitcoin ETF w USA znowu może zapewnić cenom podobne wzrosty. Według indeksu Fear & Greed Index, niedźwiedzia akcja cenowa zbiega się z nastrojami „skrajnego strachu” na rynku. Zaledwie miesiąc temu, metryka sygnalizowała „skrajną chciwość”. Niektórzy ze zdecydowanych krytyków kryptowalut wykorzystali ten spadek do przedstawienia apokaliptycznych prognoz dla rynków, z „Mr. Whale” wieszczącym nadejście rynku niedźwiedzia.

 

Revolut z licencją?

Jak stwierdził CEO i założyciel Revolut Nik Storonsky, jego firma ma dziś ogłosić, że uzyskała licencję brokera-dealera w USA. To z kolei umożliwi mu konkurowanie m.in. z platformą Robinhood. Usługa ma być dostępna za kilka miesięcy.  Revolut, globalny fintech wyceniany na 33 miliardy dolarów, wkrótce po raz pierwszy zaoferuje klientom z USA handel akcjami bez prowizji, dowiedziała się CNBC. — Budujemy jedną aplikację, w której ludzie mogą zarządzać wszystkimi aspektami swoich finansów, od bankowości i wymiany walut po handel kryptowalutami i akcjami. Chcemy przełamać powszechne bariery wejścia w handlu akcjami, takie jak minimalne depozyty na kontach i złożone interfejsy – powiedział Storonsky.

Revolut testuje swoją usługę obrotu akcjami, która pozwoli użytkownikom kupować fundusze ETF i akcje spółek notowanych na NYSE i Nasdaq, jak twierdzi Ron Oliveira, szef amerykańskiego oddziału Revolut. Usługa ma być dostępna za kilka miesięcy i docelowo pozwoli na ułamkowe zakupy akcji i inwestowanie reszty sum z transakcji kartowych. Rzecznik Revolut stwierdził, że firma będzie zarabiać na przepływie za przychody z przepływu zamówień w Stanach Zjednoczonych. W ten sposób działa również platforma Robinhood.