Rynek finansowy drży z niepokoju

S&P500 stracił we wtorek mniej niż 0,1 proc., ale była to już jego czwarta z rzędu spadkowa sesja. Dow Jones spadł o 0,15 proc. i powiększył o ponad 50 pkt. stratę z poprzedniego dnia, wynoszącą ponad 600 pkt. Nasdaq kończył wtorek wzrostem o 0,2 proc. i odrobił tylko 32 pkt. z 300 pkt., które stracił w poniedziałek. Na amerykańskich rynkach akcji widać było we wtorek próby odreagowania poniedziałkowej przeceny. Było to jednak raczej „odbicie zdechłego kota”, bo obawy stojące za spadkami na poprzedniej sesji nie znikły, czego dowodem jest słaby finał sesji. Rozstrzygnięcie nastąpi w najbliższych dniach. W środę inwestorzy mogą dowiedzieć się kiedy Fed zamierza rozpocząć redukcję zakupów obligacji, a dzień później czy drugi chiński deweloper Evergrande jest w stanie spłacać swoje długi i czy państwo ruszy mu na pomoc. We wtorek rosły rentowności obligacji skarbowych, stabilizowały się notowania dolara, który dzień wcześniej się umacniał w związku z popytem na „bezpieczne przystanie”. Złoto zdrożało drugą sesję z rzędu, wzrosła cena ropy.

Dzisiejsza decyzja Rezerwy Federalnej przypada w momencie, w którym rynek finansowy i tak drży ze względu na problemy Evergrande. Wrześniowe posiedzenie Federalnego Komitetu Otwartego Rynku (ang. FOMC, odpowiednik naszej Rady Polityki Pieniężnej) już w ubiegłym tygodniu wydawało się najważniejszym wydarzeniem tygodnia obecnego. Wprawdzie okazało się, że Fed nieco „przegrywa walkę” o nagłówki z problemami Evergrande, jednak już dziś wieczorem sytuacja może się zmienić. Amerykańskie władze monetarne obradują po raz pierwszy od zakończenia dorocznego sympozjum w Jackson Hole. Podsumowanie tamtego wydarzenia, po którym inwestorzy sporo sobie obiecywali, zawarliśmy już w samym w tytule artykułu „”Nihil novi” w Jackson Hole. Fed nie zmienia kursu, dolar słabnie, giełdy w górę”. Dziś z pewnością na rynek trafią nowe informacje, choć nadal nie wiadomo, jak dużego kalibru one będą.

W centrum uwagi ponownie znajdzie się kwestia „taperowania”, a więc ograniczenia programu skupu aktywów (QE), na który amerykański bank centralny co miesiąc przeznacza 120 mld USD (które tworzy „z powierza”). – Na lipcowym posiedzeniu FOMC byłem zdania, podobnie jak większość uczestników, że jeżeli gospodarka iść będzie po oczekiwanej ścieżce, to rozpoczęcie redukcji skali programu skupu aktywów mogłoby być zasadne jeszcze w tym roku – stwierdził Jerome Powell pod koniec sierpnia. Okazję do szerszych wypowiedzi przewodniczący Rezerwy Federalnej, którego kadencja kończy się w lutym 2022 (prezydent Biden nie podjął jeszcze decyzji o jej przedłużeniu) będzie miał dziś, gdy pojawi się na konferencji prasowej.

Bazowy scenariusz przez długi czas zakładał, że dziś Fed mniej lub bardziej konkretnie zapowie marsz w kierunku ograniczenia programu skupu aktywów, zaś oficjalnie krok ten ogłosi na posiedzeniu zaplanowanym na 2-3 listopada. Jak zwykle w przypadku oczekiwanych decyzji banków centralnych, wątpliwości nie brakuje – czy to ze względu na wielkie rozczarowanie w danych z amerykańskiego rynku pracy, czy w związku z perspektywą politycznego pata wokół limitu zadłużenia w USA czy wreszcie w obliczu samych zawirowań na rynkach finansowych. Na drugim biegunie znajduje się jednak inflacja, która w USA utrzymuje się powyżej 5 procent rocznie, mocno przekraczając 2-procentowy cel Rezerwy Federalnej i obniżając wiarygodność jej polityki. Podobnie jednak jak w Polsce, także za oceanem trwa debata na temat przejściowego charakteru inflacji – gdyby tak było, bank centralny nie musiałby na nią reagować.

Każda z tych „wymówek” mogłaby pozwolić Fedowi odwlec decyzję o ograniczeniu wspierania gospodarki tanim pieniądzem. Nie byłoby to nic wyjątkowego, ponieważ już po poprzednim kryzysie wielokrotnie „ćwiczyliśmy” taki scenariusz – 5 lat temu ówczesna przewodnicząca Fedu Janet Yellen (dziś sekretarz skarbu w administracji prezydenta Bidena) uzasadniała mitygowanie podwyżek stóp procentowych obawami o spowolnienie w Chinach czy gospodarcze efekty głosowania ws. Brexitu. Koniec końców, obniżone po poprzednim kryzysie amerykańskie stopy procentowe podniesiono do 2,5 proc., a następnie już w 2019 r. (na długo przed pandemią!) rozpoczęto cykl obniżek, który oczywiście przyspieszył w marcu 2020 r.

Tajemnicą poliszynela jest jednak to, że decyzja Rezerwy Federalnej o ograniczeniu kroplówki dla gospodarki (mającej płynąć poprzez rynki finansowe) nie zapadnie bez względu na sytuację na Wall Street. Przez większą część bieżącego roku na amerykańskim rynku akcji rekord gonił rekord, co kontrastowało z pełną obaw o stabilność amerykańskiej gospodarki retoryką Fedu. Dzisiejsza decyzja FOMC przypada tuż po kolejnej korekcie, która wprawdzie nie jest głębsza od obserwowanych w ostatnich miesiącach cofnięć rynku, jednak jednym z jej podłoży są obawy o kondycję chińskiego sektora nieruchomości, a w konsekwencji całej gospodarki, a więc zjawisk pozostających poza bezpośrednią kontrolą Fedu. Niewykluczone więc, że bank centralny USA postanowi poczekać na rozwój wydarzeń za Wielkim Murem, nim zacznie komunikować zmianę własnego kursu. Warto także przypomnieć, że uczestnicy rynków doskonale pamiętają wydarzenia z lat 2013-14, gdy ograniczanie QE wywołało gwałtowny odpływ kapitałów z rynków wschodzących, wywołując lokalne kryzysy walutowe i wzrost rentowności obligacji.

Drugim istotnym komponentem dzisiejszego komunikatu FOMC będą prognozy ekonomiczne jego członków, wśród których najważniejszy będzie wykres „kropkowy” obrazujący przewidywane poziomy stóp procentowych. Na wykresie po raz pierwszy pojawią się dokładne przewidywania na 2024 r. – wcześniej rok ten zaliczany był do „dłuższego okresu”, który interpretować można dowolnie szeroko. „Najważniejsze kropki świata” po raz ostatni aktualizowane były w czerwcu – zaszła wówczas istotna zmiana, ponieważ pojawiła się większość decydentów gotowa podnieść stopy „już” w roku 2023, czyli o rok wcześniej, niż sygnalizowano w marcu. Kolejne posiedzenie Rady Polityki Pieniężnej odbędzie się 6 października.

 

Evergrande grozi katastrofa

Chiński giga-deweloper Evergrande zanotował gwałtowne spadki we wtorek. To podsyca obawy o efekt domina na rynku po tym, jak S&P Global Ratings oświadczył, że firma jest na skraju niewypłacalności. Akcje giganta-dewelopera w Hong Kongu notowały spadek aż o 7 proc., zanim skończyło się na spadku o zaledwie 0,4 proc. – to wciąż blisko 10-letniego najniższego poziomu zamknięcia. Aktualnie spółka o ratingu śmieciowym jest największym emitentem obligacji o wysokiej rentowności w Azji – podaje Bloomberg. Redakcja cytuje raport S&P z 20 września: „Uważamy, że Pekin byłby zmuszony do interwencji tylko w przypadku wystąpienia daleko idącego efektu domina, który spowodowałby upadek wielu głównych deweloperów i stworzyłby ryzyko systemowe dla gospodarki. Samo bankructwo Evergrande raczej nie doprowadziłoby do takiego scenariusza”.

Kłopoty Evergrande mogą jednak wpłynąć na zaufanie inwestorów do chińskiego sektora nieruchomości i szerzej do rynków kredytów śmieciowych. We wtorek na azjatyckich rynkach spadły nawet obligacje dolarowe o wysokim ratingu, przez co spready osiągnęły najgorszy dwudniowy wzrost od kwietnia. Prezes Evergrande Hui Ka Yan powiedział pracownikom, że mocno wierzy, iż firma wkrótce „wyjdzie z mrocznego momentu” – podaje Securities Times, powołując się na list firmy. Analitycy z Citigroup twierdzą, że Pekin podejmie działania, aby zapobiec sytuacji, w której kryzys Evergrande stanie się odpowiednikiem upadku Lehman Brothers. Z kolei ekonomiści z Barclays komentują, że ewentualna niewypłacalność Evergrande byłaby „daleka od bycia chińskim Lehmanem”, nawet jeśli mogłaby być hamulcem dla sektora nieruchomości. „Nie sądzimy, aby model biznesowy chińskich firm z branży nieruchomości był w całości uszkodzony”.