W oczekiwaniu na dane amerykańskiego Departamentu Pracy

Środowa sesja na Wall Street miała mieszany przebieg. Przemysłowy Dow Jones zakończył ją na blisko 1 proc. minusie, podczas gdy Nasdaq zyskał 0.2 proc. Tego ostatniego wsparł dalszy zjazd rentowności amerykańskich dziesięciolatek poniżej 1.2 proc., po dużo gorszym od oczekiwań raporcie ADP, który wskazał na wykreowanie w lipcu jedynie 330 tys. etatów, podczas gdy mediana prognoz rynkowych była zawieszona ponad dwukrotnie wyżej. Niedługo później zdecydowanie in plus zaskoczył lipcowy odczyt ISM dla sektora usługowego, który wzrósł do rekordowego poziomu 64.1 pkt. z 60.1 pkt. odnotowanych w czerwcu i oczekiwań na utrzymanie tempa poprawy koniunktury. Co szczególnie istotne przed jutrzejszymi danymi z rynku prac, odbił również subindeks zatrudnienia do 53.8 pkt. z 49.3 pkt. poprzednio, co rozmija się nieco z wydźwiękiem raportu ADP.

Czwartek przynosi mieszane wskazania dla dolara, chociaż widać powracającą tendencję w stronę jego osłabienia. Wczoraj wieczorem do “jastrzębich” wypowiedzi Wallera (z poniedziałku) i Claridy (z wczorajszego popołudnia) dołączyła też Daly stwierdzając, że Fed powinien zdecydować o ograniczeniu skali skupu aktywów w końcu tego roku, lub na początku przyszłego, choć jak dodała, wiele będzie zależeć od bieżących danych makro. Cała wymieniona trójka ma w tym roku prawo głosu w FOMC, co sprawia, że prawdopodobieństwo decyzji nt. taperingu jeszcze w tym roku, staje się coraz większe. Niemniej mimo “jastrzębich” komentarzy reakcja rynków jest ograniczona – rentowności 10-letnich obligacji po wczorajszym wyskoku ponad poziom 1,20 proc. dzisiaj powróciły w okolice 1,18 proc., a korekta indeksów na Wall Street była kosmetyczna i wątek nie został pociągnięty przez inwestorów w Azji. Z kolei dolar po podbiciu wczoraj po południu wytracił impet zwyżek. To pokazuje, że teraz rynki będą wyczekiwać na jutrzejsze odczyty Departamentu Pracy USA, których znaczenie jest duże. Otwartym pytaniem jest jednak kwestia ich interpretacji.

Rekordowe długi obywateli USA

Amerykanie mają więcej długów niż kiedykolwiek wcześniej. Gwałtowny wzrost wydatków na karty kredytowe i zakupy domów spowodował, że zadłużenie gospodarstw domowych wzrosło o 313 miliardów dolarów – o 2,1 proc. w drugim kwartale. To największy nominalny skok od 2007 roku i największy procentowy wzrost od siedmiu i pół roku – podaje Bank Rezerwy Federalnej w Nowym Jorku. Jak pisze CNN, w sumie dług amerykańskich konsumentów wynosił 14,96 bilionów dolarów na koniec czerwca. To najwięcej w historii i 812 miliardów dolarów więcej niż to, co było należne jeszcze przed pandemią – na koniec 2019 roku.

Salda kart kredytowych wzrosły o 17 miliardów dolarów w drugim kwartale, ale nadal pozostają o 140 miliardów dolarów poniżej poziomu z końca 2019 roku. Salda kredytów samochodowych wzrosły o 33 miliardy dolarów.  Zadłużenie hipoteczne wzrosło o 282 miliardy dolarów do 10,44 biliona dolarów. Aż 44 proc. zaległych sald narosło w ciągu ostatniego roku, co dotyczy zarówno nowych kredytów hipotecznych, jak i refinansowania.

Rynek mieszkaniowy w USA jest bardzo gorący, kredyty na zakup domów są na wysokim poziomie, a programy wsparcia dla kredytobiorców w postaci odroczenia spłaty kredytu hipotecznego wygasają. Co się stanie po wygaśnięciu zabezpieczeń z czasów pandemii? Jest to prawdopodobnie największe pytanie dotyczące polityki publicznej w okresie wychodzenia z kryzysu – twierdzi CNN. Programy federalne oraz inicjatywy kredytodawców utrzymały w ryzach zaległości w spłacie kredytów, jako że liczba kredytów hipotecznych, których spłata jest zagrożona, osiągnęła w II kwartale rekordowo niski poziom. Tymczasem kredyty studenckie, jedyna kategoria zadłużenia, której wartość spadła w ostatnim kwartale – do 14 mld dolarów – w większości nadal objęte są programami zawieszającymi w ramach ustawy CARES.