Drożeją akcje i obligacje

Od początku kwietnia na rynku widzimy dwa silne trendy – rosnące ceny akcji oraz obligacji w USA. Te drugie zyskiwały ponownie wczoraj, prowadząc do osłabienia dolara. Złoty zyskał, ale dużo mniej niż inne waluty EM. Rosnące ceny obligacji tłumaczy się coraz częściej obawami o wyhamowywanie ożywienia gospodarczego. Publikowane w ostatnich dniach wskaźniki PMI dostarczają mieszanych dowodów w tym zakresie. Pomimo spadku wskaźnika ISM dla przemysłu USA jest on nadal na bardzo wysokim poziomie (59.5 pkt., poprzednio 60.6 pkt., szczyt 64.7 pkt. w marcu), a do tego konkurencyjny wskaźnik PMI odnotował kolejny wzrost i ustanowił tegoroczny rekord. Trudno zatem mówić obecnie już o spowolnieniu w USA, w Europie wskaźniki nadal są bardzo wysokie i jedynie w Azji następuje wyraźne spowolnienie, co oczywiście może mieć niefortunne konsekwencje dla krajów Zachodu, kiedy impuls ze strony polityki fiskalnej wyczerpie się.

Przed wtorkową sesją na rynkach akcji w USA panuje umiarkowany optymizm, którego źródłem są głównie wyniki kwartalne spółek. Na około dwie godziny przed rozpoczęciem wtorkowej sesji za oceanem kontrakt na średnią Dow Jones rósł o prawie 0,5 proc., na S&P500 zwyżkował o 0,35 proc., a na Nasdaq 100 zyskiwał 0,1 proc.

Goldman Sachs spodziewa się powtórki z 2013 roku, kiedy na rynkach akcji doszło do krótkotrwałej przeceny, określanej jako “taper tantrum”, po tym jak Fed zasygnalizował zamiar redukcji ilościowego luzowania polityki monetarnej. Ekonomiści banku prognozują, że na wrześniowym posiedzeniu Fed może zdecydować o ograniczeniu zakupów obligacji o 10 mld dolarów miesięcznie w przypadku papierów skarbowych i o 5 mld dolarów miesięcznie w przypadków obligacji bazujących na wpływach z kredytów hipotecznych. Od czerwca ubiegłego roku bank centralny USA kupuje co miesiąc obligacje wartości 120 mld USD, z czego 80 mld dolarów wydaje na papiery skarbowe.

 

Przemysłowa wojna ChRL vs USA

Dwie największe gospodarki świata znalazły się w przeciwnych punktach cyklu przemysłowego. W Stanach Zjednoczonych nastroje w sektorze produkcji towarów są doskonałe, wręcz najlepsze w historii. W Chinach zaś nastroje słabną – może nie do poziomów recesyjnych, ale optymizm widoczny w pierwszym roku po pandemii wygasa. Ten rozjazd między oboma krajami jest dobrze widoczny na wykresie. Ważne pytanie w takiej sytuacji brzmi: kto kogo pociągnie? Historia pokazuje, że to z Chin napływają sygnały wyprzedzające w przemyśle, cykle zmieniają się tam wcześniej niż w USA. Ale tym razem może być odwrotnie. Co do danych. PMI dla amerykańskiego przetwórstwa wzrósł w lipcu do 63,4 pkt, wobec 62,1 pkt w czerwcu. Wzrost zaskoczył tamtejszych ekonomistów rynkowych, którzy oczekiwali lekkiego pogorszenia nastrojów, wraz z tym, co od kilku miesięcy obserwowane jest w Chinach. Jednak firmy ankietowane przez Markit raportują niemal rekordowy wzrost zamówień zagranicznych. Wciąż też mają duże problemy z dostawami i szybko zwiększają ceny. Ale te problemy nie wpływają negatywnie na postrzeganie przyszłej koniunktury.

Natomiast w Chinach nastroje są najniższe od 16 miesięcy. Indeks PMI spadł w lipcu do 50,3 pkt, wobec 51,3 pkt w czerwcu. To już drugi miesiąc spadków. A z przerwami indeks obniża się już od listopada zeszłego roku. Nie należy dopatrywać się jeszcze w tych spadkach zjawisk recesyjnych, bo indeks wciąż jest powyżej 50 pkt i nawet lekko powyżej długookresowej średniej. Ale coś się w chińskiej maszynie schłodziło. Może być to efekt celowego schładzania koniunktury przez rząd, który jeszcze do niedawna wstrzemięźliwie wykorzystywał stymulację fiskalną i monetarną (ostatnio się to zmieniło). A może też widać wciąż efekty pandemii i innych katastrof nawiedzających ostatnio świat (np. powodzi). W przeszłości zmiany koniunktury przemysłowej w Chinach poprzedzały analogiczne zmiany w USA. Działo się tak m.in. dlatego, że Chiny są dużym producentem części i komponentów, więc wolniejszy rozwój światowej gospodarki najpierw ujawnia się u tamtejszych producentów, a później na rozwiniętych rynkach. Jak widać na wykresie, istotne zmiany nastrojów w Chinach następowały nieznacznie wcześniej niż w USA.

Czy tym razem będzie podobnie? Może. Ale każdy cykl jest przecież inny, a lekcje z historii mają swoje granice. Warto zauważyć, że choć osłabienie chińskiego PMI trwa od jesieni 2020 r., to w tym czasie przemysł krajów rozwiniętych wszedł w bezprecedensową hossę pod względem wzrostu popytu, produkcji i cen. Już po tym przykładzie widać, że znaczenia chińskich danych nie należy rozdmuchiwać. Ciekawym sygnałem są też ceny metali, mocno związane ze światowym cyklem przemysłowym. Po kilku tygodniach stagnacji ceny miedzi, aluminium czy niklu ostatnio wyraźnie przyspieszyły. Nie ma na tych rynkach strachu o nadwątlenie popytu z Chin. Kraje rozwinięte są sobie w stanie poradzić bez chińskiego boomu popytowego, ponieważ mają własne potężne źródło popytu: stymulację fiskalną, szczególnie w obszarze infrastruktury i transformacji energetycznej. Choć więc rola chińskiej gospodarki jest ogromna, to lekkie osłabienie Chin nie budzi tylu obaw, co w przeszłości.