Rekordowa inflacja rzutuje na wyniki giełdy

Choć poniedziałkowa sesja rozpoczęła się niezbyt udanie, szczególnie w gronie spółek z tradycyjnych sektorów gospodarki, jej finał wypadł nadspodziewanie dobrze, przynosząc nowe rekordy. Poniedziałkowa sesja na Wall Street przyniosła wyrysowanie nowych szczytów. Dziś jednak rynek czeka na czerwcowe dane o inflacji w USA. Mediana prognoz zakłada, że dynamika inflacji wyhamuje do 4.9 proc. r/r z 5.0 proc. r/r odnotowanych w maju. Teoretycznie, zgodny z prognozami lub niższy odczyt będzie wspierać sentyment rynkowy, podczas gdy dalszy wzrost inflacji powinien ciążyć ryzykownym aktywom. Wyższa presja cenowa skłania bowiem bankierów centralnych do rozpoczęcia procesu normalizacji polityki monetarnej. W poprzednich dwóch miesiącach kiedy dane o inflacji zaskoczyły po wyższej stronie rynek jednak wcale się ich nie przestraszył.

Silna postawa Wall Street i odbicie walut surowcowych sugerują, że rynki zdrowieją po zeszłotygodniowych turbulencjach. Przy wszystkich obawach wokół wariantu Delta wirusa, nie dochodzi do gwałtownej zmiany oczekiwań, jak wirus wpłynie na tempo globalnego ożywienia. Ale odbicie przychodzi powoli i nierównomiernie, co widać chociażby po wciąż słabej postawie złotego. Przydałby się nowy impuls, którym mogą być dzisiejsze dane z USA. Zmiany w ostatnich godzinach nie są duże, a w notowania wkradła się atmosfera wyczekiwania na nowy katalizator. Tym mogą być dane o inflacji z USA dziś po południu. Od tego, co stoi za wzrostami CPI, zależy, jakie kroki podejmie Rezerwa Federalna, a z tym muszą się liczyć wszyscy na rynkach. Konsensus sugeruje kolejny silny wzrost cen (prog. 0,5 proc. m/m) i utrzymanie rocznej dynamiki blisko 5 proc. Za część presji cenowej odpowiadają składniki powiązane z postpandemicznym odbiciem, czyli takie, których efekty nie utrzymają się w długim okresie. Są to np. ceny używanych samochodów, opłaty za hotele i podróże lotnicze. Ale są też elementy, np. opłaty za użytkowanie mieszkań, których szybki wzrost może być trwalszy i alarmujący dla banku centralnego.

Przed dwoma miesiącami publikacja danych o kwietniowej inflacji w USA spowodowała sporą nerwowość na rynku. Miesiąc temu inflacja wzrosła do 5 proc., ale dane te zostały już zignorowane. Dzisiejszy odczyt może być już tylko formalnością. Inflacja była tematem przewodnim drugiego kwartału, szczególnie w USA. Ogromna stymulacja fiskalna, otwarcie gospodarki, wzrost cen surowców – to wszystko napędza wzrost cen. W maju wyniósł on już 5 proc. w skali roku, zaś inflacja bazowa (3,8 proc.) była najwyższa od niemal 30 lat. Oczywiście wzrost ten jest częściowo przejściowy (rok temu ceny paliw były bardzo niskie), ale ponieważ jest dużo wyższy niż zakładano (jeszcze kilka miesięcy temu konsensus Bloomberga zakładał czerwcową inflację nieznacznie powyżej 3%), rynki obawiały się, że doprowadzi to do wcześniejszego zacieśnienia pieniężnego w USA. Już wiemy, że tak się nie stało. Fed wyjątkowo nonszalancko podszedł do inflacji uznając, że jest ona w całości przejściowa. Odmienne głosy były w mniejszości i zostały skutecznie stłumione przez głównodowodzących w Rezerwie Federalnej. Inwestorzy wyczuli to i doszli do wniosku, że skoro Fed zamierza aktywnie kreować bańkę spekulacyjną, to należy z tego korzystać tak długo, jak tylko będzie można. Dlatego też trudno oczekiwać, aby dzisiejsze dane miały wiele zmienić, szczególnie, że powoli zbliżamy się do szczytu inflacji. Konsensus zakłada nawet spadek inflacji rocznej z 5 do 4,9 proc. i niewielki wzrost inflacji bazowej. Gdyby inflacja faktycznie nieco spadła, mogłoby to wręcz zostać przyjęte z euforią. Oczywiście sam temat inflacji nie jest zamknięty – chodzi nie o to, czy wkrótce zacznie spadać (będzie), ale czy wróci w okolice 2%, czy też pozostanie wyższa – to jest jednak temat na dłuższy okres i inwestorzy na razie się tym nie przejmują.

W czerwcu 2021 r. inflacja cen konsumenckich (CPI) w amerykańskiej gospodarce wyniosła 0,9 proc. w ujęciu miesięcznym i 5,4 proc. liczona rok do roku, wynika z danych Bureau of Labor Statistics. Dynamika wzrostu jest największa od sierpnia 2008 r. Wysoki odczyt inflacji podsyca oczekiwania szybszej normalizacji polityki pieniężnej w USA. EUR/USD zawraca na południe do 1,18, nurkowały również indeksy na Wall Street.  Ceny w USA rosną. Widać to w dzisiejszym badaniu Krajowej Federacji Niezależnego Biznesu, w którym 47 proc. respondentów podnosi obecnie ceny – najwięcej od stycznia 1981 r. – a 44 proc. firm planuje dalsze podwyżki w ciągu najbliższych trzech miesięcy. To poddaje w jeszcze większą wątpliwość stanowisko Fed, że wkrótce powinniśmy spodziewać się znaczącego spadku presji cenowej.

 

Rusza “amerykańskie 300+”.

Rodzice mogą na razie liczyć na 7 czeków, ale już trwają prace nad przedłużeniem programu. Od lipca do grudnia rodzice dzieci poniżej 6. roku życia będą otrzymywać 300 dolarów miesięcznie, a dzieci od 6. do 17. roku życia – 250 dolarów miesięcznie. Natomiast w kwietniu przyszłego roku, po rozliczeniu podatkowym do ich rąk trafi kolejne 1800 albo 1500 dolarów. Na kwotę w pełnej wysokości mogą liczyć rodzice zarabiający do 75 tys. dolarów rocznie, a w przypadku rozliczających się wspólnie – do 150 tys. dolarów rocznie. Powyżej tych poziomów zasiłki na dziecko będą stopniowo zmniejszane. Jak szacuje administracja Joe Bidena, pieniądze trafią do 39 milionów gospodarstw domowych, czyli 88 proc. rodzin z dziećmi. Koszt programu jest szacowany na przeszło 100 mld dol.

Program jest częścią szerszego pakietu zmian przyjętego w marcu przez amerykańskie władze, którego celem jest wsparcie budżetów gospodarstw domowych i napędzenie gospodarki po pandemii koronawirusa. W jego ramach z kasy państwa wypłacono po 1400 dolarów większości Amerykanów, przedłużono federalny zasiłek i ulgę podatkową dla bezrobotnych. Na podstawie tych regulacji rodzice dzieci mogą liczyć na razie na łącznie 3600 bądź 3000 dolarów. Jednak politycy już pracują nad przedłużeniem programu. Jak donosi Marketwatch, prezydent Biden zaproponował, by 300+ było wypłacane do 2025 r., a spikerka Izby Reprezentantów Nancy Pelosi – by obowiązywało na stałe. Będący w mniejszości republikanie są przeciw, ale i w ich gronie pojawiają się podobne propozycje: własne pomysły bezpośredniego wsparcia rodzin zgłosili m.in. senatorowie Romney i Hawley.