Sytuacja w USA widziana z Europy

Dzięki wsparciu państwa w czasie pandemii koronawirusa wzrosły dochody, oszczędności oraz majątki Amerykanów. Teraz na ich konta wpływają kolejne pieniądze z planu prezydenta Bidena. Nowy pakiet stymulacyjny nie tylko napędzi amerykańską i światową gospodarkę, ale może również wyznaczyć świt nowej ery w polityce gospodarczej USA – początek państwa dobrobytu. Administracja republikańskiego prezydenta Donalda Trumpa w obliczu pandemii koronawirusa nie wahała się skorzystać z takich narzędzi polityki społecznej, jak bezpośrednie przelewy na konta Amerykanów czy dodatkowe zasiłki dla bezrobotnych. Szczodre wsparcie państwa sprawiło, że pomimo spadku PKB, sytuacja finansowa wielu Amerykanów nie tylko się nie pogorszyła, ale nawet poprawiła. Z badania banku JP Morgan wynika, że w grudniu osoby najmniej zarabiające miały na kontach o 40 proc. więcej niż rok wcześniej, natomiast najwięcej zarabiające – o 25 proc. więcej niż w grudniu 2019 r. Departament Handlu wskazuje, że dochód rozporządzalny zwiększył się w 2020 r. o niespełna 7 proc.  Z kolei Fed szacuje, że majątek gospodarstw domowych na koniec ubiegłego roku wzrósł do blisko 123 bln dol. – najwyższego poziomu w historii, o 11 bln dol. większego niż rok wcześniej. Sprzyjają temu oczywiście nie tylko dobre wyniki spółek giełdowych czy ich jasne perspektywy na przyszłość, ale i polityka monetarna banku centralnego, który obniżył stopy proc. do 0 i prowadzi program skupu aktywów. Kombinacja wysokich dochodów, oszczędności i wycen majątków, spiętrzonego popytu na niektóre usługi (do których dostęp był ograniczony w trakcie częściowych lockdownów) oraz błyskawicznie postępującej kampanii szczepień tworzy bazę pod silne odbicie amerykańskiej gospodarki. A na tym wcale nie koniec. Stworzony przez administrację nowego prezydenta plan dodatkowo wspiera budżety domowe Amerykanów. Na ich konta trafiają już przelewy rzędu 1400 dolarów na głowę. Przysługują one każdemu, kogo dochód nie przekracza 75 tys. dolarów rocznie (nie tylko pracującym, także m.in. dzieciom, studentom czy emerytom). Jak szacuje Biały Dom, czeki ma otrzymać aż 85 proc. Amerykanów.

Ponadto, do września przedłużono federalny zasiłek dla bezrobotnych. Wynosi on 300 dolarów tygodniowo i jest wypłacany jako dodatek do zapomogi stanowej. Z danych Departamentu Pracy wynika, że w III kwartale ubiegłego roku bezrobotni otrzymywali przeciętnie 324 dolary tygodniowo, co stanowiło 38 proc. ich wypłat przed zwolnieniem. Po dodatkowym zastrzyku z budżetu federalnego będą to już 624 dolary tygodniowo, czyli 74 proc. wynagrodzeń przed utratą pracy. A dla wielu nawet więcej, niż otrzymywali na nisko płatnych stanowiskach. W lutym zasiłek dla bezrobotnych pobierało 18 mln Amerykanów. Dodatkowo bezrobotnym przysługuje ulga podatkowa – od podatku dochodowego odliczą do 10 200 dol. otrzymanych w ubiegłym roku w ramach wsparcia dla bezrobotnych. Skorzystać mogą gospodarstwa domowe, których dochód nie przekroczył 150 tys. dolarów. Z szacunków analityków wynika, że dzięki uldze Amerykanin może zaoszczędzić od 1000 do 2000 dolarów. W ramach planu Bidena podniesiono również m.in. zasiłek na dziecko. W przypadku dzieci do 6. roku życia wynosi on 3600 dolarów rocznie, a od 6. do 17. – 3000 dolarów. Rodzice będą otrzymywali 300 albo 250 dolarów miesięcznie od lipca do grudnia, natomiast pozostałą kwotę po rozliczeniu podatkowym za 2021 r. Jak wylicza Tax Policy Center, na zmianach podatkowych zaproponowanych przed Demokratów skorzystają przede wszystkim najmniej zarabiający. To przeciwieństwo reformy Republikanów i Donalda Trumpa z 2017 r., gdy zdecydowanie bardziej zyskali najbogatsi.

Obok wydatków socjalnych, plan przewiduje m.in. idące w dziesiątki i setki miliardów dolarów wsparcie dla biznesów zamkniętych z powodu częściowego lockdownu, budżetów lokalnych jednostek administracyjnych, nakłady na edukację, mieszkania i walkę z koronawirusem. Cały pakiet stymulacyjny, którego koszt ma sięgnąć 1,9 bln dolarów, napędzi amerykańską i globalną gospodarkę. Z szacunków OCED wynika, że plan Bidena doda w tym roku ponad 1 punkt procentowy do światowego wzrostu PKB. Najmocniej skorzystają Stany Zjednoczone – ich produkt krajowy brutto będzie o 3,8 pp. wyższy, niż gdyby pakietu nie wprowadzono. Na koniec tego roku gospodarka USA ma być według prognozy Goldman Sachsa większa realnie aż o 8 proc. niż na koniec 2020 r. Byłby to najsilniejszy wzrost PKB Stanów Zjednoczonych od 1951 r., pozwalający z nawiązką odrobić 3,5 proc. spadku z poprzedniego roku.

Tak szybki wzrost (na świecie i w USA) – napędzany przez potężny pakiet fiskalny, finansowany długiem w otoczeniu rekordowo niskich stóp proc. budzi obawy o skokowe przyspieszenie inflacji. Warto jednak podkreślić, że nawet ci analitycy, którzy sądzą, że ceny dóbr i usług konsumpcyjnych będą rosły wyraźnie szybciej, nie spodziewają się, by inflacja miała być naprawdę wysoka, choćby rzędu 5 proc. Większość ekspertów spodziewa się jej na poziomie ok. 2 proc. w całym 2021 r., choć przejściowo może być wyższa, m.in. z powodu niskiej bazy w zeszłym roku oraz wzrostu cen płodów rolnych, ropy i innych surowców czy materiałów. “Na razie odczuwalne jest to głównie na rynkach hurtowych, ale z czasem stopniowo przeniesie się też na rynki towarów konsumpcyjnych” – zauważa główny ekonomista “Pulsu Biznesu” Ignacy Morawski. Po zakończeniu lockdownu gwałtownie mogą podrożeć również te usługi, które były zamknięte, by zatrzymać rozprzestrzenianie się koronawirusa. Osobną kwestią pozostają ceny aktywów inwestycyjnych, tj. akcje, kryptowaluty czy nieruchomości (tak, mieszkanie jest uznawane za inwestycję, a nie konsumpcję, choć trudno bez niego żyć). Ostatnie lata pokazały, że luźna polityka monetarna i fiskalna wraz z bogaceniem się społeczeństwa przekładają się przede wszystkim na wzrost właśnie ich cen, ponieważ coraz większa część rosnących dochodów jest oszczędzana (czyli niekonsumowana) i przeznaczana na inwestycje. Zjawisku sprzyja pogłębienie nierówności dochodowych – osoby zarabiające więcej wydają generalnie mniejszą część swoich dochodów na bieżącą konsumpcję, a więcej inwestują. Natomiast globalna konkurencja czy automatyzacja sprawia, że producenci nie mają problemu ze zwiększeniem podaży towarów, więc ich ceny nie rosną aż tak szybko.

Jednak to nie krótkoterminowy wpływ pakietu Bidena może się okazać najważniejszy, a fundamentalna zmiana w myśleniu o gospodarce i ekonomii – przełom na miarę reform Reagana z lat 80. Tyle że w przeciwieństwie do reaganowskich, prowadzący do wzmocnienia roli państwa czy zwiększenia osłon socjalnych dla najsłabszych, a przykręcenia śruby tym, którzy radzą sobie najlepiej. Jedno Demokratę i Republikanina połączy na pewno, a będzie to potężny wzrost zadłużenia. Pomijając prezydentów sprawujących urząd w trakcie wojen, to właśnie Ronald Reagan najmocniej w historii, bo o blisko 200 proc., zwiększył dług publiczny USA.  Teraz jednak – m.in. za sprawą obozu Bidena, ale i pandemicznych decyzji Trumpa – dyskusja o deficycie i długu schodzi na drugi plan, a na salonach coraz śmielej rozpychają się zwolennicy nie tylko państwa dobrobytu w wersji europejskiej, ale i takich rozwiązań, jak bezwarunkowy dochód podstawowy, czy (nie)nowoczesnej teorii pieniądza (MMT). Skoro bowiem można spokojnie zwiększyć deficyt sektora publicznego do kilkunastu procent PKB, a obligacje emitowane przez państwo i tak znajdą nabywców, choćby w bankach centralnych, to dlaczego nie skorzystać z tej możliwości, by regularnie, a nie tylko w dobie pandemii, zwiększać dobrobyt ludzi (czy też jak kto woli: kupować ich głosy wyborcze) lub przyspieszyć w wyścigu o globalny prymat z Chinami (które gwałtownie zadłużają się od lat). W tej koncepcji znajdzie się nawet coś miłego dla liberałów – skoro można po prostu wykreować dużo więcej pieniędzy, niż do tej pory, to nie trzeba pobierać aż tyle podatków. Czy to nie piękna wizja?