Na Wall Street tym razem w górę, ale…

Wraz z lekkim spadkiem rentowności oraz pozytywnymi informacjami płynącymi na temat spółek technologicznych, obserwowaliśmy wczoraj  wyraźne odbicie indeksów. W szczególności zyskał  Nasdaq, który uległ silnej wyprzedaży w ostatnich kilku tygodniach. Choć nie można mówić absolutnie o zakończeniu negatywnej passy, inwestorzy od dawna czekali na moment w którym techy kolejny raz staną się najbardziej popularną grupą spółek. Ostatnie dni oraz w zasadzie tygodnie nie były zbyt dobre dla spółek technologicznych. Przecena na Nasdaq 100 od historycznych szczytów z pierwszej połowy lutego sięgnęła ponad 12 proc. Nie jest to może dużo, ale znacznie więcej niż na innych ważnych indeksach. Ciekawe jest to, że w momencie, kiedy spółki technologiczne, które znajdowały największe zainteresowanie wśród inwestorów w ostatnich kilku miesiącach zachowują się znacznie gorzej niż niemiecki DAX, który od wczoraj notuje nowe historyczne szczyty. Co ciekawe gospodarka europejska nie ma się obecnie zbyt dobrze, natomiast perspektywy dla amerykańskiej z ostatnim pakietem stymulacyjnym rysują się naprawdę bardzo dobrze. Wczoraj zaobserwowaliśmy kolejną próbę odbicia cen amerykańskich obligacji oraz całkiem dobrych informacji z sektora technologicznego. Tesla otrzymała kolejne dobre informacje w postaci nowych rekomendacji oraz dzięki świetnym wynikom sprzedażowym z Chin. Spółka zyskuje dzisiaj ponad 14 proc. Z kolei Gamestop, symbol walki małych inwestorów z dużymi funduszami hedgingowymi mocno zyskuje wobec informacji, iż spółka zamierza wejść na rynek e-commerce. W ostatnich miesiącach jakakolwiek spółka, która zajmowała się e-commerce lub mediami społecznościowymi, dochodziła do absurdalnie wysokich wycen. Wobec tego nie dziwi fakt, że akcje tej spółki kosztują już ponad 200 dolarów i są w połowie drogi do historycznych maksimów. Akcje spółki w ciągu ostatnich 5 sesji zyskały niemal 100 proc. Nasdaq zyskał ponad 3,6 proc., natomiast S&P 500 rósł prawie o 2 proc. tuż przed zamknięciem. DAX zyskał zaledwie 0,4 proc., ale wiele europejskich indeksów zyskało znacznie więcej. Indeks WIG20 zyskał prawie 1,5 proc. i zamknął się nieznacznie poniżej 2000 punktów.

Wtorek przyniósł powrót apetytu na ryzyko, co objawiło się przez korektę siły dolara, spadki rentowności i silne odbicie spółek technologicznych na Wall Street. Przewrażliwienie na punkcie rynku długu wciąż pozostaje motywem przewodnim, gdyż wczoraj katalizatorem zmian były solidne wyniki aukcji obligacji w USA. Ryzyk dla odbicia jednak nie brakuje w obliczu odczytu CPI i aukcji 10-letnich obligacji w USA. Z wczorajszego entuzjazmu dziś już zostało niewiele, gdyż indeksy mają trudności z podążaniem za 4-procentowym skokiem Nasdaq100, a na FX USD odrabia straty. Wtorek zapisze się jako kolejny podtrzymujący mit o „Turnaround Tuesday”, a rajd ulgi zapewniły zdrowe statystyki aukcji 3-letnich obligacji USA za 58 mld USD. Duży popyt na papiery (przewyższający podaż w stosunku 2,69:1) złagodził obawy, że inwestorzy ograniczą zakupy czekając na dalszy wzrost rentowności. Dochodowość 10-latek USA cofnęła się do 1,55 proc. z 1,60 proc. na starcie tygodniu, ale nerwowość nie znika. Na środę zaplanowana jest kolejna aukcji, tym razem 10-letnich papierów, której wynik będzie ważniejszy od wczorajszej aukcji. Dodatkowo z USA napłyną dane o inflacji CPI, gdzie prognozy wskazują na przyspieszenie inflacji, co może obudzić spekulacje, że presja cenowa zmusi Fed do szybszej normalizacji polityki. Zatem przed dzisiejszym popołudniem ryzyka są dwustronne, gdyż zarówno CPI, jak i aukcja mogą przywrócić wzrost rentowności lub go całkowicie złamać, biorąc pod uwagę, jak bardzo urosły pozycje krótkie w obligacjach (spadek cen = wzrost rentowności). Kierunek dla USD, a zatem generalnie dla całego FX, jest od tego uzależniony. Podobnie nastroje na rynku akcji. Jakkolwiek imponujące było wczorajsze odbicie ryzykownych aktywów, jeszcze na kilka godzin wypadałoby się wstrzymać z odwołaniem stanu zagrożenia.

 

Bessa na złocie

Końcówka lutego i początek marca przyniosły pogłębienie korekty na rynku złota. Przecenie królewskiego metalu towarzyszył zmasowany odpływ gotówki z ETF-ów oraz istotna redukcja spekulacyjnej pozycji netto. Według potocznej amerykańskiej definicji rynek złota znalazł się na granicy bessy. Od zeszłorocznego nominalnego szczytu wszech czasów (2077,5 USD/oz.) do poniedziałkowego minimum (1 674 dolarów) kurs żółtego metalu zaliczył spadek o 19,5 proc. Amerykanie stan bessy ogłaszają, gdy ceny na danym rynku spadną o ponad 20 proc. od ostatniego szczytu. Zatem rynek złota znalazł się na krawędzi takiej „bessy po amerykańsku”. Na rzecz niższych cen złota najprawdopodobniej przemawiał istotny wzrost długoterminowych realnych stop procentowych w Stanach Zjednoczonych. Rentowność 10-letnich obligacji rządu USA przez ostatnie kilka tygodni poniosła się z 1,00 proc. do 1,60 proc. Dochodowość amerykańskiego długu niemal powróciła do stanu sprzed koronakryzysu, ale wciąż pozostaje śmiesznie niska jak na historyczne standardy. Co więcej, realna stopa procentowa w Ameryce w dalszym ciągu utrzymuje się poniżej zera. Tyle że obecnie wynosi ona ok. -0,7 proc. wobec ponad -1 proc. obserwowanych jeszcze na początku stycznia.

Dane historyczne wskazują, że dolarowe ceny złota mają tendencję rosnąć w otoczeniu realnie ujemnych stóp procentowych w Stanach Zjednoczonych. Aby długoterminowe stopy w USA wyszły powyżej oczekiwanej przez rynek inflacji, to rentowność papierów 10-letnich musiałaby wzrosnąć grubo powyżej 2 proc. A na to się w najbliższym czasie nie zanosi. Wątpliwe też, aby Rezerwa Federalna zgodziła się dopuścić do takiej sytuacji i nie skontrowała rosnących rentowności zwiększeniem QE. Niemniej jednak pogłębienie przeceny złota doprowadziło do tego, że „słabe ręce” wypuściły królewski metal. Tylko w lutym fundusze ETF sprzedały 84,7 ton złota – poinformowała Światowa Rada Złota. To największa wyprzedaż od listopada i jeden z siedmiu najgorszych pod tym względem miesięcy w 18-letniej historii „złotych” ETF-ów.

Podmioty typu ETF są szczególnie popularnym sposobem inwestowania w złoto w Stanach Zjednoczonych. I to właśnie amerykańskie ETF-y odpowiadały za zdecydowaną część podaży, rzucając na rynek ponad 71 ton kruszcu. Europejskie oddały prawie 24 tony, zaś azjatyckie kupiły ponad 10 ton. „Wysypywanie” złota przez te podmioty można uznać za przejaw kapitulacji tzw. słabych rąk – czyli spekulacyjnie i krótkoterminowo nastawionych inwestorów o niskiej tolerancji na ryzyko. Podobny – lecz wyraźnie słabszy – sygnał nadszedł z nowojorskiego rynku terminowego. Według stanu na 2 marca (to ostatnie dostępne dane) spekulacyjna pozycja netto (SPN) w kontraktach na złoto skurczyła się do niespełna 190 tys. kontraktów. To o blisko jedną trzecią mniej niż na początku roku oraz najmniej od czerwca 2019 roku. O ile w ujęciu historycznym SPN nie należy do niskich, to jednak skala jej redukcji w ostatnich dwóch miesiącach jest niebagatelna.