Indeksy na czerwono

S&P 500 i Nasdaq spadły w środę z powodu skierowania zainteresowania użytkowników Reddita na skup akcji spółek marihuanowych. Dow Jones odnotował z kolei niewielki wzrost. Uwagę inwestorów przykuło wystąpienie szefa FED Jerome’a Powella, który wezwał do bardziej kompleksowego podejścia do walki z kryzysem na rynku pracy. Wstrząsy na środowym otwarciu Wall Street uderzyły w aktywa ryzykowne po całej szerokości, skutkując konkursem na najlepsze wyjaśnienie zjawiska. Ale im więcej pojawia się teorii, tym większe szanse, że przyczyna tąpnięcia jest bardziej prozaiczna. Stabilizacja nastrojów po półgodzinnej huśtawce jest tego najlepszym dowodem. Wczoraj zaraz po rozpoczęciu handlu kasowego na nowojorskiej giełdzie główne indeksy zaczęły nurkować, co zaraz rozlało się po wszystkich klasach aktywów. Na tamten moment jedyną informacją wartą uwagi były dane o inflacji z USA, które wypadły poniżej oczekiwań – w styczniu inflacja bazowa spowolniła do 1,4 proc. r/r z 1,6 proc., o 0,1 pkt proc. mniej niż prognozowano. Wstępnie dane odebrano jako pozytywne dla trendu reflacyjnego – bez przyspieszenia inflacji nie ma presji na Fed, by szybciej normalizował politykę pieniężną, więc słabość dolara z korzyścią dla aktywów ryzykownych może trwać. Ale gdy Wall Street na otwarciu zaczęło spadać, zaczęto „szyć” nowe wytłumaczenie – skoro ekspansja monetarna i fiskalna nie generują inflacji, to gospodarka jeszcze długo nie stanie na równe nogi. Z drugiej strony chyba trzeba się cieszyć, że preteksty do korekty nie znajdują się poważniejsze. Eksperci twierdzą że przez Wall Street przeszedł efekt kuli śnieżnej w związku z realizacją zysków po ostatnich wzrostach. Fakt, że handel szybko się ustabilizował, przemawia za tym, że powód musiał być bardziej techniczny niż fundamentalny. Nie bez znaczenia jest też zamknięcie na kilka dni głównych ośrodków finansowych w Azji z powodu świąt, przez co ewentualny rajd reflacyjny nie będzie miał punktu zaczepienia przez jedną trzecią doby.

Środowa sesja na Wall Street zakończyła się podobnie jak wtorkowa, a główne indeksy zatrzymały się na wykreślonych w tym tygodniu szczytach wszechczasów. Sytuację w dniu wczorajszym zdynamizowały jednak styczniowe dane o inflacji w USA, które okazały się niższe od prognoz. O ile w pierwszym momencie po publikacji danych główne indeksy ruszyły na północ w oczekiwaniu na utrzymanie jeszcze przez dłuższy czas ekspansywnej polityki gospodarczej, to jednak niedługo później rynek zaczął osuwać się na południe. Część inwestorów przestraszyła się bowiem, że kiepskie dane o inflacji mogą również odzwierciedlać problemy z popytem oraz słabość koniunktury. To oznaczałoby, że szeroka stymulacja gospodarcza nie przynosi pozytywnych efektów. Ta interpretacja na obecną chwilę wydaje się być o krok za daleko. Oprócz krótkotrwałego zamieszania na rynku akcyjnym w dłuższym okresie nic się nie zmienia, nadzieje na powrót do normalności w połączeniu z pompowaniem w amerykańską gospodarkę niespełna 2 bln dolarów powinny dalej zachęcać byczo nastawionych inwestorów do kupowania akcji. Krzywe odzwierciedlające dzienną liczbę nowych przypadków Covid-19 pozostają opadające, a kampania szczepień trwa, co wspiera scenariusz otwierania się gospodarek stopniowo od wiosny. Jak na razie mutacje wirusa nie wydają się stwarzać dużego zagrożenia dla rynków.

 

„Zielony” w tarapatach?

Dolar nie ma w ostatnich dniach najlepszej passy. Akurat gdy zaczął się wyraźniej umacniać, z USA napłynęły dwa słabe raporty – najpierw z rynku pracy, wczoraj zaś niższa od oczekiwanej inflacja. Inflacja w USA nadal jest dość niska – zarówno bazowa jak i ogólna CPI wynosi 1,4 proc. w skali roku. To oznacza, że w styczniu inflacja była np. niższa niż w Niemczech oraz oczywiście nadal sporo poniżej 2 proc. celu Fed (szczególnie, że cel ten dotyczy – inaczej niż w Europie – miary PCE, która za styczeń wyniesie ok. 1 proc.). Czy to oznacza, że temat potencjalnej inflacji jest całkowicie wydumany? Niekoniecznie. Inflacja jest teraz niska ze względu na efekt bazy (względnie wysokiej inflacji na początku minionego roku) i z tego samego powodu za kilka miesięcy będzie wysoka. W maju w USA inflacja powinna przekroczyć 3 proc., zaś inflacja bazowa wynieść ok. 2 proc., aby w kolejnych miesiącach nieco spaść. Kluczowe będzie jednak to, jak wyglądać będzie interakcja konsument-sprzedawca. Gospodarstwa domowe dostają właśnie ogromne wsparcie, a jednocześnie powoli luzowane są restrykcje. Jeśli popyt znacząco wzrośnie akurat w momencie „górki inflacyjnej”, może doprowadzić do tego, że owa górka będzie większa, a przede wszystkim, utrzyma się znaczenie dłużej. Przy czym uważam, że do momentu, w którym inflacja stawia Fed pod ścianą (a to jest absolutnie kluczowe dla rynków kompletnie uzależnionych od obecnej polityki pieniężnej) jest nadal dość daleko, a to dlatego, że Fed zapewne zignoruje inflację CPI, wskazując, że bazowa inflacja PCE jest znacznie niższa. Ta ostatnia w większym stopniu mierzy rzeczy, na które bieżące wydatki konsumentów nie mają wpływu (przede wszystkim ceny najmu). Oczywiście w skrajnym scenariuszu rozgrzana gospodarka wyciągnie także inflację PCE, ale ta poprzeczka zawieszona jest znacznie wyżej. Trzeba tu dodać, że Fed posługuje się inflacją PCE od dawna, więc nie jest to sztuczka obecnego prezesa, ale z pewnością, dla Fed jest to bardzo łagodząca okoliczność.