Stany Zjednoczone często kojarzą się Polakom z dużym zadłużeniem gospodarstw domowych i konsumpcyjnym rozpasaniem. Taki portret coraz bardziej pasuje jednak do innego światowego mocarstwa. Dane mówią bowiem, że w relacji do dochodów Amerykanie są mniej zadłużeni np. od Hiszpanów, Francuzów, Brytyjczyków, Norwegów oraz Szwajcarów. Inne statystyki wskazują natomiast, że potoczne wyobrażenia o rozpasanym kredytowym konsumpcjonizmie coraz bardziej pasują do innego światowego mocarstwa. Chodzi oczywiście o Chiny.

Informacje Europejskiej Federacji Hipotecznej (EMF) z 2019 r. wskazują, że wówczas zadłużenie mieszkaniowe amerykańskich gospodarstw domowych stanowiło 66 proc. ich rocznego dochodu dyspozycyjnego. To wynik znacznie wyższy od polskiego (35 proc.), ale jednocześnie zbliżony chociażby do niemieckiego (71 proc.) oraz francuskiego (też 71 proc.). Poziom zadłużenia mieszkaniowego w USA trudno nawet porównywać z wartościami dotyczącymi np. Szwajcarii (251 proc.) oraz Norwegii (167 proc.). Eksperci zwracają uwagę, że jeszcze w 2009 r. mieszkaniowy dług wynosił ponad 100 proc. rocznych dochodów amerykańskich gospodarstw domowych. Sytuację zmieniła restrukturyzacja wielu „hipotek” połączona z ograniczeniem akcji kredytowej banków po uchwaleniu ustawy Dodda-Franka.

Zadłużenie mieszkańców USA względem banków nie ogranicza się tylko do „hipotek”, o czym przypomina nam chociażby temat pożyczek studenckich. Jeżeli sprawdzimy dane FED z III kw. 2020 roku, to okaże się, że kredytowe zadłużenie Amerykanów wygląda następująco:

kredyty hipoteczne – 10,22 bln dolarów

kredyty studenckie – 1,55 bln

kredyty samochodowe – 1,36 bln

limity na kartach kredytowych – 0,81 bln

pozostałe kredyty – 0,42 bln

Informacje zgromadzone przez OECD wskazują natomiast, że łączny dług kredytowy Amerykanów w 2018 r./2019 r. stanowił 105 proc. ich dochodu dyspozycyjnego netto. Warto porównać ten wynik z informacjami dotyczącymi np. Polski (63 proc.), Niemiec (96 proc.), Japonii (107 proc.), Francji (122 proc.), Wielkiej Brytanii (142 proc.), Szwecji (188 proc.), Australii (210 proc.), Szwajcarii (221 proc.), Holandii (236 proc.), Norwegii (239 proc.) oraz Danii (257 proc.). Pod względem relacji zadłużenia kredytowego oraz dochodu do dyspozycji gospodarstw domowych (ok. 130 proc.) Chiny w 2019 r. znacząco wyprzedzały już USA. Jeżeli obecne trendy się utrzymają, to niebawem konsumenci z Państwa Środka będą bardziej zadłużeni od Amerykanów również pod względem relacji długu do PKB.

 

Złoty się umacnia

Wtorkowe popołudnie przyniosło zdecydowane i nieco zaskakujące umocnienie złotego. Kurs euro z impetem przełamał barierę 4,50 zł i znalazł się najniżej od grudnia. Wygląda to tak, jakby ktoś na rynku chciał przetestować determinację Narodowego Banku Polskiego. Polski złoty zyskiwał już rano, delikatnie naruszając barierę 4,50 zł. Na rynku mówi się, że kurs euro poniżej 4,50 zł grozi interwencją walutową NBP. W grudniu polski bank centralny nieoficjalnie kilkukrotnie interweniował na rynku w celu osłabienia złotego. W oficjalnych wypowiedziach kierownictwa NBP znalazły się sformułowania dotyczące preferencji względem kursu walutowego. W efekcie grudniowych działań NBP kurs euro trwale zagościł powyżej 4,50 zł. Dlatego też wtorkowy spadek poniżej tego poziomu jest co najmniej zastanawiający. Do popołudnia kurs EUR/PLN spadł do 4,4747 zł – to o przeszło trzy grosze niżej niż dzień wcześniej.

Na to wszystko nakłada się umocnienie dolara względem euro. Zwykle taka sytuacja raczej szkodziła złotemu i była przejawem wzrostu awersji do ryzyka. Ale dziś polska waluta mocno zyskała, podczas gdy euro wyraźnie traciło do dolara. W efekcie kurs dolara obniżył się do 3,7227 zł. Kurs franka szwajcarskiego wynosił 4,1365 zł i był o prawie trzy grosze niższy niż w poniedziałek wieczorem. Od czwartku helwecka waluta potaniała o przeszło 9 groszy. Funt brytyjski wyceniany był na 5,0639 zł, a więc o ponad trzy grosze poniżej kursu odniesienia.