Mimo że potwierdziły się najgorsze przedwyborcze lęki, sesja na nowojorskich parkietach przyniosła silne wzrosty. Warto przy tym mieć świadomość, że reakcja Wall Street stała w sprzeczności z tym, co działo się na rynku długu. Wciąż nie wiadomo, kto zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych choć na korzyść Joe Bidena podliczono głosy w Wisconsin i Michigan – kluczowych „swing states”, które po doliczeniu pozostałych stanów mogą dać Demokracie równe 270 głosów elektorskich. Tyle że prezydent Trump zarzuca Demokratom oszustwo i domaga się ponownego przeliczenia głosów w Wisconsin oraz wstrzymania liczenia głosów w Michigan. Wątpliwości budzą też dziwne wyniki liczenia kart wyborczych wysłanych pocztą – w niektórych „partiach” Biden dostał 99 proc. oddanych głosów. Dlatego też nawet jeśli ogłoszone zostanie zwycięstwo Joe Bidena, to Republikanie będą kwestionować ten wynik w sądach. W rezultacie otrzymujemy coś, co w opinii analityków w ostatnich dniach najbardziej niepokoiło inwestorów – czyli kontestowane wybory. Podobnie jak 20 lat temu dopiero w grudniu możemy się dowiedzieć, kto obejmie stery supermocarstwa. Ponadto Demokratom najprawdopodobniej nie udało się przejąć większości w Senacie, co utrudni przeforsowanie oczekiwanego przez rynki wielkiego pakietu wydatków fiskalnych.
Zatem nikt by się chyba nie zdziwił, gdyby środowa sesja przyniosła spore spadki giełdowych indeksów. Zamiast tego zaobserwowaliśmy wręcz euforyczne wzrosty. Nasdaq Composite poszedł w górę o 3,85 proc., wspinając się wysokość 11 590,78 pkt. S&P500 po zwyżce o 2,20 proc. osiągnął poziom 3 443,43 pkt. W trakcie dnia Dow Jones szedł w górę o blisko 3 proc., co byłoby najsilniejszą powyborczą zwyżką od roku 1900, kiedy to po wygranej republikanina Williama McKinley’a wzrósł o 3,33 proc. Ostatecznie DJIA zakończył sesję wzrostem o 1,34 proc., pozostając poniżej 28 000 punktów.
Warto jednak zwrócić uwagę na potężną dywergencję między rynkiem akcji a rynkiem długu. Ten drugi zareagował tak, jak „powinien”. Tzn. ceny obligacji poszły w górę, odzwierciedlając wzrost awersji do ryzyka lub znacząco mniejsze szanse na wielki pakiet fiskalny. Rentowność 10-letnich obligacji rządu USA spadła aż o 13 pb., do 0,7650 proc. Spadek rentowności oznacza wzrost ceny obligacji. Analitycy bardzo pokrętnie usiłowali wytłumaczyć taką, a nie inną reakcję rynków. Zwracano uwagę z jednej strony na silne wzrosty akcji firm z sektora medycznego, co byłoby reakcją na wybór Joe Bidena. Równocześnie mocno w górę szły notowania internetowych gigantów. Akcje Facebooka podrożały o 8,3 proc., Alphabetu o 6,1 proc., a Amazona o 6,3 proc. To tłumaczono przegraną Demokratów w Senacie, co utrudni politykom „dobranie” się do skóry tym cyfrowym monopolistom.
W cieniu wielkiej polityki nieco w zapomnienie poszły dane z gospodarki, gdzie odnotowano dwa poważne rozczarowania. Najpierw raport ADP pokazał, że w październiku w sektorze prywatnym przybyło 365 tys. etatów, a więc o połowę mniej niż we wrześniu i znacznie poniżej oczekiwanych 600 tys. A potem nieco zawiódł wskaźnik ISM dla sektora usług, osuwając się z 57,8 pkt. do 56,6 pkt. wobec oczekiwań rzędu 57,5 pkt. Nie są to dane słabe same w sobie, ale sugerują, że tempo ożywienia po koronakryzysie zaczyna hamować.