Notowania ropy naftowej pozostają pod presją podaży. Mimo że zniżka nieco wyhamowała w połowie bieżącego tygodnia, to fundamenty tego rynku w coraz większym stopniu sprzyjają sprzedającym. Wczoraj amerykański Departament Energii podał, że w minionym tygodniu zapasy ropy naftowej w USA wzrosły o nieco ponad 2 mln baryłek przy jednoczesnym spadku zapasów benzyny i destylatów. Oczywiście częściowo zwyżka zapasów ropy może wynikać jeszcze z przejściowego ograniczenia działalności operacyjnej niektórych rafinerii na skutek huraganu Laura, jednak i tak wzrost zapasów okazał się zaskoczeniem, ponieważ mimo wszystko oczekiwano ich niewielkiego spadku. Inwestorów i brokerów znów nurtuje pytanie: Czy Irak wyłamie się z porozumienia naftowego OPEC+?

Cena za złoto spot kontynuuje konsolidację w przedziale 1900-2000 dol., a jak się okazało decyzje Europejskiego Banku Centralnego zaprezentowane na konferencji w środę nie miały większego wpływu na wycenę. Nieustająca pandemia koronawirusa ma cały czas wpływ na kurs złota, który od początku roku zyskał już ponad 28 proc. Cena złota spot spada w piątek rano o 0,17 proc. do 1943,24 dol. za uncję po dość spokojnej czwartkowej sesji, która ostatecznie zakończyła się minimalnym osunięciem się wyceny kruszcu o 0,01 proc. W czwartek złoto wybiło do najwyższej ceny od tygodnia, osiągając w szczytowym momencie nawet 1966,57 dol. za uncję. – Odbicie indeksu dolara posłało wycenę złota w dół po neutralnych wypowiedziach Europejskiego Banku Centralnego wczoraj wieczorem – stwierdziła Margaret Yang, strateg rynkowy DailyFX. Faktycznie, spoglądając na indeks dolara, we wczorajszej sesji, do ogłoszenia postanowień EBC, ten mocno deprecjonował, schodząc nawet do poziomu 92,70 pkt, by ostatecznie po spotkaniu wystrzelić do 93,45 pkt. Na ten moment notowania indeksu znajdują się na poziomie 93,20 pkt, tracąc względem wczoraj 0,14 proc. Dziś nastąpi publikacja danych dotyczących inflacji w Stanach Zjednoczonych, co może mieć bezpośredni wpływ na zachowanie ceny złota.

Nie zapominajmy o pandemii

Pandemia COVID-19 przestała robić wrażenie na rynkach finansowych. Inwestorzy uznali, że wszystko co najgorsze jest już za nami, za chwilę będzie szczepionka i czas iść dalej, wykorzystując bezprecedensową stymulację. Tymczasem wczoraj odnotowano globalny rekord nowych przypadków zachorowań. Czy to powód do niepokoju? Hiszpania blisko 11 tyś., Francja niemal 10 tyś. (rekord), Wielka Brytania 3 tyś. – wiosną takie dane budziły przerażenie, teraz przechodzą niemal niezauważone. Co się zmieniło? Czy pandemia nie jest już dla rynków zagrożeniem? Warto zwrócić uwagę na kilka kwestii. Po pierwsze, rynki zawsze najmocniej reagują na coś, czego nie rozumieją. Wiosną obawiano się różnych koszmarnych scenariuszy, które nie nadeszły i obecnie wydają się bardzo odległe. Po drugie, dość powszechnie akceptuje się fakt, że faktyczna liczba przypadków wiosną mogła być dużo wyższa niż obecnie, a jedynie nie przeprowadzano dostatecznej ilości testów (choćby dlatego, że zwyczajnie ich brakowało). Wreszcie, administracje rządowe miały czas na poznanie problemu i zamiast restrykcji o charakterze „dywanowym” stosują bardziej punktowe działania. To wszystko sprawia, że obecnej sytuacji nie można porównywać do tej z wiosny. Mimo wszystko, tendencja jest niepokojąca. Rok szkolny dopiero się zaczął, a jesienny sezon grypowy jeszcze nie. Znacząca liczba przypadków, nawet jeśli obecnie nie oznacza przeciążenia systemu zdrowia, przekłada się na serię problemów (choćby kwarantanny), a to jest uciążliwe dla prowadzenia działalności gospodarczej. Tymczasem europejskie indeksy akcji ostatnio rosły a niemiecki DAX jest blisko rekordowych poziomów. Z tej perspektywy ewentualne dalsze pogorszenie sytuacji jest ewidentnym ryzykiem dla rynków.