Czwartkowa sesja przyniosła drastyczną przecenę akcji technologicznych gigantów spod szyldu FANG+. Indeks Nasdaq poszedł w dół o blisko 5 proc po tym, jak jeszcze dzień wcześniej ustanowił historyczny rekord. Taki dzień prawdopodobnie był nieunikniony. Rozgrzane do białości wyceny modnych akcji technologicznych potentatów osiągnęły poziomy trudne do utrzymania. Zmasowana realizacja zysków pojawiła się już na początku czwartkowej sesji w Nowym Jorku. Akcje Facebooka przeceniono o 3,8 proc. Kurs Apple’a spadł aż o 8 proc., zaś Amazona o 4,6 proc. Notowania Alphabetu (d. Google) spadły o 5,1 proc. Prawie 5 proc. stracił Netflix. Cały indeks NYSE FANG+ odnotował spadek o przeszło 6 proc., lecz mimo to od początku roku wciąż jest na imponującym 73-procerntowym plusie. To pokazuje, jak spektakularna była zwyżka notowań tych walorów w ostatnich miesiącach. Podobnie zachowały się walory innej gwiazdy ostatnich miesięcy – kurs Tesli zanurkował o 9 proc. To właśnie spółki spod szyldu FANG+ (złośliwie nazywane S&P5) od maja napędzały hossę na Wall Street. Podczas gdy szeroki rynek praktycznie stał w miejscu, to tych kilka spółek odpowiadających za ponad 20 proc. kapitalizacji całego rynku pchało w górę indeksy Nasdaq i S&P500. W czwartek ta maszyna się zacięła. Ale absolutnie nie jest przesądzone, że fangowa hossa (albo jak kto woli: bańka) uległa zakończeniu. Mimo odrobienia części strat w samej końcówce notowań wynik czwartkowej sesji był jednoznacznie ujemny. Nasdaq poszedł w dół o 4,96  proc., schodząc do 11 458,10 pkt. Po raz ostatni indeks ten znalazł się „tak nisko” 25 sierpnia. Zatem czwartkowe spadki wymazały raptem sześć dni wzrostów. S&P500 po utracie 3,52 proc. skończył dzień na poziomie 3 454,97 pkt., także powracając do stanu z zeszłotygodniowego wtorku.  Dow Jones stracił ponad 800 punktów, co przekłada się na zniżkę o 2,78 proc. i powrót do 28 291,60 pkt. Czwartkową wyprzedaż można potraktować jako techniczną reakcję skrajnie wykupionego rynku lub jako „sumę wszystkich strachów”, jakie od wielu tygodni wisiały nad amerykańskim rynkiem akcji. Inwestorzy pozbywali się przede wszystkim spółek reprezentujących najbardziej zawansowane obszary technologii, a do wyprzedaży zachęciły m.in. dane makroekonomiczne, które sugerują długotrwałe i trudne wychodzenie z recesji. Już za 60 dni w Stanach Zjednoczonych odbędą się wybory, gdzie obecnego gospodarza Białego Domu może zastąpić znacznie mniej prorynkowy Joe Biden. Gospodarcze ożywienie po dynamicznym początku wytraciło impet, a przed piątkową sesją pojawią się najnowsze dane z rynku pracy.  Dziś bardzo ważne będzie to, czy przecena będzie kontynuowana, czy zakończy się po jednym dniu, tak jak to często bywało w ostatnich miesiącach.  W ostatnich latach inwestorzy zawsze po tak fatalnych sesjach dochodzili do wniosku, że to świetna okazja, aby dokupić sobie akcji nieco taniej, w efekcie kolejnego dnia, a w najgorszych przypadkach parę dni później trend wzrostowy powracał. Dlatego dzisiejsza sesja na Wall Street będzie bardzo ciekawa.

Charles Evans, szef Banku Rezerw Federalnych z Chicago zaapelował w czwartek do Kongresu Stanów Zjednoczonych o większą pomoc fiskalną dla gospodarki. Stwierdził też, że polityka pieniężna będzie jeszcze bardziej złagodzona, informuje Reuters. Zdaniem przedstawiciela Fed, produkcja w amerykańskiej gospodarce nie powróci do stanu sprzed pandemii przed końcem 2022 r. Przewiduje, że bezrobocie utrzymywać się będzie w przedziale 5-5,5 proc. Uważa też, że inflacja przez pewien czas będzie pozostawać poniżej zakładanego na 2 proc. celu.

Najnowsze dane obrazujące kondycje gospodarki w strefie euro i całej Unii Europejskiej nie wyglądają niestety optymistycznie. Eurostat w czwartek podał, że sprzedaż detaliczna w strefie euro w lipcu spadła w stosunku do czerwca o 1,3 proc. Analitycy oczekiwali wzrostu o 1,5 proc., rozczarowanie jest więc dość duże. Po wybuchu epidemii sprzedaż spadała w marcu i kwietniu o ponad 10 proc. a w maju, kiedy zaczęło się odmrażanie gospodarek, odbiła się w górę o 20 proc. W czerwcu też rosła i większość ekonomistów liczyła na to, że to odrabianie strat po koronawirusie będzie trwać. W całej Unii sprzedaż spadła o 0,8 proc. Licząc rok do roku mamy wzrost sprzedaży w euro o marne 0,4 proc. – to mniej niż pokazywały dane za czerwiec.

Jest najnowszy raport BLS

W sierpniu gospodarka Stanów Zjednoczonych kontynuowała proces „odzyskiwania” miejsc pracy utraconych podczas wiosennego lockdownu. Istotny wpływ na sierpniowe statystyki miał nabór pracowników do przeprowadzenia spisu powszechnego. Liczba etatów w sektorach pozarolniczych (ang. non-farm payrolls) w sierpniu była o 1,37 mln większa niż w lipcu – poinformowało rządowe Biuro Statystyki Pracy (BLS). W lipcu przybyło 1,73 mln miejsc pracy (po rewizji z 1,76 mln), w czerwcu przybyło rekordowe 4,8 mln etatów, a w maju listy płac wydłużyły się o ponad 2,7 mln pozycji. Mamy więc za sobą cztery absolutnie rekordowe miesiące w 80-letniej statystyce „payrollsów”. W maju, czerwcu, lipcu i sierpniu łącznie przybyło 10,6 mln miejsc pracy. Trzeba jednak wziąć poprawkę na fakt, że w marcu i kwietniu zatrudnienie w sektorach pozarolniczych zmniejszyło się aż o 22 mln. Prognozy ekonomistów dotyczące sierpniowych „payrollsów” ponownie były mocno rozbieżne. Najwięksi pesymiści spodziewali się spadku zatrudnienia o 200 tys., podczas gdy optymiści mówili o wzroście liczby etatów nawet o 2,38 mln przy medianie prognoz na poziomie 1,40 mln. Istotny wpływ na sierpniowe dane miał wzrost zatrudnienia w sektorze rządowym o 344 tys. etatów. W tej liczbie zawiera się 238 tys. tymczasowych pracowników zatrudnionych w celu przeprowadzenia spisu powszechnego. Przeciętne wynagrodzenie godzinowe nieoczekiwanie wzrosło o 0,4 proc. mdm i wyniosło 29 dolarów 47 centów. Rynkowy konsensus zakładał utrzymanie kosztów pracy na poziomie z lipca. Za sprawą zmiany struktury zatrudnienia w USA (na skutek lockdownu pracę tracili przede wszystkim najniżej opłacani pracownicy) przeciętna stawka godzinowa w sierpniu była aż o 4,7 proc. wyższa niż rok wcześniej. Przeciętna długość tygodnia pracy pozostała bez zmian i wyniosła 34,6 godzin. Pewnym zaskoczeniem jest spadek stopy bezrobocia, która obniżyła się z 10,2 do 8,4 proc. Ekonomiści spodziewali się redukcji tego wskaźnika tylko do 9,8 proc. Niezależne od danych urzędowych badanie ankietowe pokazało wzrost liczby pracujących aż o 3,756 mln przy spadku liczby bezrobotnych aż o 2,788 mln. Liczba Amerykanów biernych zawodowo zmalała o 783 tys.