Wybuch pandemii koronawirusa przyczynił się do powstania niezwykle poważnego kryzysu gospodarczego. Jedną z branż, która w największym stopniu odczuwa jego skutki jest branża transportowa, do której zalicza się przewóz osób. Mimo wakacyjnego luzowania wprowadzonych wiosną ograniczeń, wraz z ciągłym rozwojem pandemii niektóre kraje ponownie wprowadzają ograniczenia w transporcie osobowym. Fakt ten sprawia, że linie lotnicze przeżywają prawdopodobnie największy kryzys od czasu wynalezienia samolotu. W związku z kryzysem, zatrudniająca 36 tys. osób spółka United Airlines (UAL.O) ogłosiła, że bez dalszej pomocy rządu USA zmuszona zostanie do zwolnienia aż 2 850 z 12 tys. pilotów, co stanowi około 21 proc. załogi. To zauważalnie więcej niż 1900 osób, które planuje zwolnić Delta Air Lines (DAL.N) i 1600, które planuje zredukować American Airlines (AAL.O). United Airlines wskazało, że liczby te są oparte na aktualnym zapotrzebowaniu na podróże do końca roku i przewidywanym rozkładzie lotów, który, jak nadal jest płynny wraz z ponownym pojawieniem się COVID-19 w Stanach Zjednoczonych. – W ostatnich tygodniach liczba rezerwacji utknęła w martwym punkcie i nadal widzimy wpływ niedawnego wzrostu liczby przypadków COVID-19 na naszą działalność – napisał w czwartek do pracowników Bryan Quigley, wiceprezes ds. operacji lotniczych dodając, że ponieważ pandemia COVID-19 trwa, a wzrost popytu pozostaje bardzo powolny, być może będziemy musieli zwolnić w 2020 i 2021 roku więcej pilotów, niż pierwotnie zakładaliśmy. Jakby złych informacji było mało, American Airlines zapowiedziało także, że oprócz 1600 zwolnień pilotów, planuje także redukcję 19 tys. miejsc pracy, co spowoduje, że siła robocza firmy zmniejszy się o około 30 proc.  Spoglądając na notowania United Airlines zauważymy, że akcje spółki spadły od początku roku o niemal 59 proc. (choć w skrajnym momencie zasięg deprecjacji wynosił blisko 80 proc.), powiększając tym samym trwające od listopada ub.r. spadku do niemal 62 proc. (choć w skrajnym momencie zasięg deprecjacji wynosił ponad 81 proc.). Fakt ten sprawił, że osiągnęły one najniższą wycenę od sierpnia 2012 roku.

Pandemia i światełko w tunelu

Paradoks obecnego kryzysu gospodarczego polega na tym, że chociaż zatrudnienie w USA jest na poziomie o 13 milionów poniżej szczytu sprzed pandemii, to wartość netto amerykańskich gospodarstw domowych może osiągnąć rekordowo wysoki poziom dzięki rosnącym cenom akcji i domów – pisze w felietonie dla Bloomberga Conor Sen. Nie oznacza to, że powinniśmy zignorować potrzebę stosowania ulg podatkowych dla pracowników i małych firm, które mają problemy, ale obecna sytuacja wyraźnie różni się w porównaniu do gospodarczego odbicia po kryzysie finansowym z 2008 roku. To w jego wyniku gospodarstwa domowe przez 5 lat poprawiały swoje bilanse. Nie będą musiały w dużej mierze znowu tego robić obecnie. Może to pomóc przyśpieszyć naprawę gospodarki po zakończeniu kryzysu zdrowia publicznego. Wielka recesja uderzyła w samo serce majątków klasy średniej – głównie w nieruchomości, ale także portfele inwestycyjne – dlatego gospodarstwa domowe potrzebowały tak dużo czasu na odzyskanie równowagi finansowej i psychicznej. Gospodarstwa domowe wydają się być w 2020 roku w o wiele lepszej kondycji, o ile nie dojdzie do nieoczekiwanego krachu na giełdzie lub nagłego odwrócenia sytuacji na rynku mieszkaniowym. Wartość netto spadła w pierwszym kwartale roku łącznie o 7 bln dol. (ostatni okres za który mamy dane), ale było to w pełni spowodowane spadkiem cen akcji. Ceny akcji osiągnęły właśnie rekordowe poziomy, podobnie jak wyceny domów, powinniśmy więc oczekiwać, że wartość netto w trzecim kwartale osiągnie nowy rekord w zaledwie trzy kwartały po osiągnięciu ostatniego maksimum.  Nie zmniejszy to bólu i trudności, jakich doświadczą miliony gospodarstw domowych i małych firm, nie jest to też argument przeciwko wprowadzaniu podatkowych ulg. Sugeruje to jednak, że charakter obecnego kryzysu znacznie różni się od tego z 2008 roku; niektórzy nazwali go odbiciem w kształcie litery K, charakteryzującym się innym sposobem oddziaływania na wygranych i przegranych. Niektóre zagregowane dane gospodarcze nie ujmują dobrze rozmiaru ludzkiego cierpienia. Dobra wiadomość jest taka, że chociaż dzisiejsze bezrobocie może przypominać to z 2009 roku, to obecne zagregowane bilanse gospodarstw domowych są w znacznie lepszym stanie. Nie czekają nas kolejne lata kryzysu związanego z utratą domów czy spłatą długów przez gospodarstwa domowe. Stopa oszczędności osobistych utrzymuje się na poziomie 19 proc. (w porównaniu do około 5 proc. w 2009 roku), co oznacza, że niektóre gospodarstwa domowe mają, gdy uznają to za bezpieczne, znaczące nadwyżki do wydania. Podwyższony poziom kapitału własnego może również zapoczątkować w przyszłym roku napływ na rynek małych firm, który zrównoważy częściowo tegoroczne bankructwa. Nie było to możliwe po 2008 roku, gdy gospodarstwom domowym brakowało nadwyżek kapitału. Faktem pozostaje, że trwałe ożywienie gospodarcze rozpocznie się od opanowania pandemii. Istnieją powody by sądzić, że gdy uda się tego dokonać, to będziemy w znacznie lepszej sytuacji niż w 2009 roku, która umożliwi solidniejsze ożywienie gospodarcze. Polityka powinna być wykorzystywana jako pomost, który umożliwi gospodarstwom domowym i małym firmom dostanie się tam. Najbliższe kilka lat wydają się być lepsze od tych, które nastąpiły bezpośrednio po 2008 roku.