Mimo zauważalnych wzrostów kursu dolara amerykańskiego w pierwszej połowie marca br., od drugiej połowy marca obserwujemy jego deprecjację. Wskutek tych spadków dolar zniwelował już niemal cały wcześniejszy wzrost. Zdaniem dużych graczy, to jednak jeszcze nie koniec osłabienia amerykańskiej waluty. Największe banki na świecie spodziewają się, że w ciągu najbliższych sześciu miesięcy greenback spadnie o prawie 2 proc. w stosunku do euro i 3 proc. w stosunku do jena. Ich zdaniem ma do tego doprowadzić stopniowe zmniejszanie się popytu w aktywa typu Safe Haven, co w wyniku powstania kryzysu gospodarczego wywołanego wybuchem pandemii koronawirusa, w pierwszej połowie marca spowodowało gwałtowny wzrost kursu dolara. Dzięki ożywieniu aktywności biznesowej w głównych gospodarkach, indeks dolarowy Bloomberga spadł jak dotąd o około 7 proc. w stosunku do szczytowego poziomu z marca. Mediana prognoz ekonomistów zakłada, że kurs euro wzrośnie do końca roku do 1,15 USD. Strategowie jednego banku zakładają natomiast jego spadek do 1,05 USD a inni wskazują na wzrost do 1,20 USD. Na kondycję dolara amerykańskiego w najbliższych miesiącach z pewnością wpływ będzie miała nie tylko sytuacja związana z pandemią koronawirusa, lecz również kampania wyborcza i wyniki listopadowych wyborów prezydenckich w USA. Zdaniem niektórych sondaży, kandydat Demokratów, Joe Biden, ma szanse na zastąpienie Donalda Trumoa w Białym Domu. Niektórzy analitycy wskazują na historyczne wzorce sugerujące, że greenback jest gotów zyskać niezależnie od tego, kto wygra wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych. Inni spodziewają się, że zwycięstwo Bidena doprowadzi do podwyżek podatków od korporacji, które w pierwszej kolejności zaszkodzą akcjom, a w drugiej dolarowi. State Street Corp. uważa, że prezydent demokrata może osłabić dolara amerykańskiego, zwłaszcza jeśli jego partia przejmie również Senat. – Jest mało prawdopodobne, by jakakolwiek prezydencja Bidena była tak przyjazna dla Wall Street, jak w przypadku Trumpa – powiedział Lee Ferridge, szef makrostrategii. Najbardziej byczo nastawiony wobec dolara amerykańskiego jest Bank of America Corp., który uważa, że kurs euro osunie się do końca roku do 1,05 USD z 1,1330 USD obecnie. Po drugiej stronie tego zestawienia znaleźli się natomiast strategowie z State Street Corporation którzy uważają, że kurs euro wzrośnie do 1,20 USD.
Kłopoty amerykańskich linii lotniczych
United Airlines ostrzegają przed kolejną falą zwolnień nadchodzącą w spółkach lotniczych w Stanach Zjednoczonych. W wiadomości do swoich pracowników linie zapowiadają możliwość wysłania tej jesieni na przymusowy tymczasowy urlop niemal połowy swojej amerykańskiej kadry. United Airlines w środę zapowiedziało swoim 36 tys. pracowników, ze możliwa jest konieczność wprowadzenia przymusowych urlopów z uwagi na nadal trwający okres gigantycznych strat w branży z uwagi na panującą pandemię i wprowadzone przez rząd restrykcje. Spółka podkreśla jednak, że takie działanie jest ostatnim jakie zarząd rozważa. Akcje United Airlines, jak i innych amerykańskich spółek branży transportu lotniczego w rezultacie odpowiedziały spadkami. United Airlines zanotowało zmniejszenie wartości tylko o skromne 1,3 proc. – mało jak na rangę wiadomości. United Airlines każdego dnia ponosi stratę rzędu 40 mln dol., aby utrzymać swoją flotę w trybie operacyjnym licząc na odbudowę popytu na loty. Niestety, informacje dotyczące ilości nowych przypadków COVID-19 są pesymistyczne. W czerwcu liczba nowych dziennych zachorowań w Stanach ponownie wystrzeliła w górę. Jak podaje United, przychody z połączeń krajowych w USA spadły o astronomiczne 78 proc. rdr. Co więcej, linie desperacko zwiększają liczbę dostępnych lotów licząc na maksymalną odbudowę popytu na podróże lotnicze, co może przełożyć się na spadek cen i w rezultacie spadek przychodów, jeszcze bardziej pogrążając branżę. Do tej pory, rządowe zapomogi i pożyczki w ramach Cares Act zatrzymały falę masowych zwolnień w branży lotniczej. Pieniądze będą ratowały amerykańskie spółki lotnicze do 30 września. Po tej dacie, linie mogą zacząć zwolnienia. W związku z tym, United Airlines ostrzegło zgodnie z amerykańskim prawem ponad 60 dni przed ewentualnie planowanym zwolnieniem tymczasowym 45 proc. swojej kadry, w tym: 15 tys. stewardess, 2,25 tys. pilotów oraz 11 tys. personelu obsługi. American Airlines również zapowiedziało zwolnienia nawet do 20 tys. osób z uwagi na straty operacyjne. Delta Airlines także rozważa szeroko zakrojoną redukcję pracowników jeśli popyt w branży nie odbije.
Początek końca amerykańskiego snu o naftowej potędze?
Po blisko 3 latach działalności, sąd federalny dystryktu Kolumbia podjął decyzję o nakazie zamknięcia Dakota Access i przeprowadzeniu kontroli, która ma zbadać ewentualny szkodliwy wpływ na środowisko. Decyzja została uzasadniona niezgodnością pozwolenia na eksploatację rurociągu z obowiązującą ustawą o ochronie środowiska, a według komentatorów będzie to oznaczać wyłączenie ropociągu na kilkanaście miesięcy. Na drodze do amerykańskiego snu o naftowej potędze, kluczowym zadaniem miało być usprawnienie infrastruktury przesyłu ropy wewnątrz kraju, która z racji na naftowe embargo pozostawała przez lata zaniedbana. Istotnym punktem tego planu była realizacja projektu rurociągu Dakota Access, który za czasów prezydenta Baracka Obamy był blokowany z racji na negatywne decyzje środowiskowe i sprzeciw mieszkających w pobliżu rurociągu Indian, którzy obawiali się, że ewentualny wyciek może doprowadzić do zatrucia rzeki Missouri. Ropociąg o długości prawie 2000 km miał przesyłać dziennie +/- 500 tysięcy baryłek z pól naftowych Dakoty aż do miejscowości Patoka w stanie Illinois. Sytuacja zmieniła się diametralnie po wydanym przez nową głowę państwa, Donalda Trumpa dekrecie, który zezwolił na ukończenie projektu. Brak wiary w globalne ocieplenie i wsparcie tradycyjnych metod pozyskiwania energii doczepiło Donaldowi Trumpowi łatkę “człowieka branży naftowej”. Szumne zapowiedzi prezydenta o szybkim uzyskaniu przez Stany Zjednoczone samowystarczalności w zakresie wydobycia i konsumpcji ropy zdawały się być coraz bardziej realne. Teraz branża obawia się, że sukces Joe Bidena w zbliżających się wyborach prezydenckich przekreśli szansę na ponowne otwarcie Dakota Access. Kandydat Demokratów wyraził już swój sprzeciw dla rurociągu Keystone XL, którego budowa również została zablokowana przez czynniki środowiskowe. Dakota Access przesyła ropę z pól naftowych Bakken, które zdążyły boleśnie odczuć spowolnienie na rynku ropy, a zamknięcie ropociągu może uniemożliwić ewentualne odbicie. Po jego wyłączeniu, ropa wydobywana w tym regionie ponownie będzie musiała wrócić do transportu kolejowego, co znacząco wydłuży czas i zwiększy koszty przesyłu. Wywoła to jeszcze większą presję na producentów, którzy już wcześniej zostali zmuszeni do zwiększenia rabatów cenowych na słodką ropę z pól Bakken. Wynika to z faktu, iż region Dakoty Północnej dysponuje znacznie mniejszą pojemnością magazynów niż Texas czy Oklahoma, co w obliczu pandemii spowodowało zamknięcie wielu odwiertów. Produkcja w Bakken w październiku ubiegłego roku wynosiła mniej więcej 1,5 miliona baryłek dziennie, a tymczasem EIA szacuje, że w lipcu spadnie poniżej 1 miliona. Urzędnicy Stanu Dakota Północna obawiają się opuszczenia tego regionu przez producentów, co znacząco wpyłnie na tamtejszy rynek pracy – w tym stanie przemysł naftowy zapewnia ponad 50 proc. wszystkich dochodów z podatków stanowych i zapewnia ponad 55 tysięcy miejsc pracy. Działania amerykańskich sądów i nastroje wśród Demokratów zmuszają do refleksji nad przyszłością amerykańskiego sektora naftowego. Jak wskazują prognozy “The Economist” inwestycje w wydobycie “czarnego złota” będą w tym roku o ponad 30 proc. niższe niż 2019 i o ponad 60 proc. niższe niż w 2014 roku. To zdecydowanie dobra wiadomość dla Rosji i OPEC, ale amerykańscy frakerzy po kilku latach korzystnego klimatu mają coraz większy powód do zmartwień.