Na giełdach w Azji widać było jeszcze w piątek (zaskakujący wzrost nowych etatów w pracy), chociaż weekendowe dane z Chin były nieco mieszane (nadwyżka w handlu skoczyła w maju do 62,9 mld dolarów, ale mocno, bo aż o 16,9 proc. r/r spadła dynamika importu, a nadwyżka z USA była rekordowa). Na otwarciu w Europie nastroje są już chłodniejsze, inwestorzy mogą mieć w pamięci wypowiedź Donalda Trumpa z piątkowego wieczora o tym, że może nałożyć cła na europejskie auta, jeżeli UE nie obniży ceł na amerykańskie homary – ryzyko takiego ruchu jest niewielkie, ale pokazuje to tylko, że obecna administracja USA będzie wykorzystywać różne elementy nacisku w kampanii przed listopadowymi wyborami.

 

W tym tygodniu czeka nas posiedzenie Fed i będzie ono dla rynku bardzo ważne. Wydawałoby się, że Fed zrobił nawet więcej niż można było oczekiwać i przybywa autorytetów zarzucających mu nadmuchiwanie wycen rynkowych dla krótkoterminowych korzyści. To nie oznacza jednak końca stymulacji. Fed może nieco zmniejszać tempo powiększania bilansu, ale jednocześnie mówi się o polityce kontroli krzywej dochodowości. W praktyce mogłoby to wyglądać tak, że Fed ustali docelową rentowność np. 5 letnich obligacji na 0,4 proc. i będzie skupować takie ilości długu, aby cena utrzymywała się na założonym poziomie. Jak pokazał przykład Japonii może to oznaczać w pewnych przypadkach nawet niższy skup (a więc wolniejsze tempo wzrostu sumy bilansowej), ale dla dolara byłoby to negatywne, ponieważ oznaczałoby to brak potencjału ze strony rynku stopy procentowej, nawet pomimo ożywienia gospodarczego. Decyzję Fed poznamy w środę.

Niespodziewany wzrost zatrudnienia w USA (i Kanadzie) w maju wzmacnia narrację, że odbicie aktywności gospodarczej postępuje szybciej i mocniej niż wcześniej zakładano. Rajd ryzyka nie ma powodu, by zostać przerwanym, ale im wyżej zajdziemy, tym częściej będzie potrzeba świeżego paliwa. Na razie przynajmniej złoty pokazuje, że z czasem kupowanie ryzyka przestaje być powszechne. Opublikowany przed weekendem raport z rynku pracy USA był zdumiewający. Stopa bezrobocia nieoczekiwanie spadła do 13,3 proc. z 14,7 (prog. 19,1 proc.), podczas gdy stopa partycypacji siły roboczej podniosła się do 60,8 proc. (z 60,2 proc.). Razem te dane wskazują, że w USA rozpoczął się proces ponownego zatrudniania osób po lockdownie, postępuje on szybciej niż oczekiwano, a Amerykanie szybciej wracają do aktywnego poszukiwania pracy. W sektorze pozarolniczym przybyło 2,5 mln nowych miejsc pracy (prog. -7,5 mln), a raczej przywrócono stanowiska zredukowane w związku z ograniczaniem aktywności gospodarczej z powodu pandemii koronawirusa. Podobny wydźwięk płynie z danych z kanadyjskiego rynku pracy – wzrost zatrudnienia o 289,6 tys. prog. -500 tys. Przywracanie zatrudnienia rozpoczęło się, ale do powrotu do normalności jeszcze daleka droga. Nie zapominajmy, że w kwietniu USA ubyło 20,7 mln miejsc pracy, a w marcu: 700 tys. Nie wszystkie z tych miejsc pracy uda się odzyskać. Nie wszyscy zwolnieni będą chcieli wrócić do wykonywanych wcześniej zawodów. Straty dla gospodarki są nieodwracalne, stąd na pierwszy rzut oka wydaje się nierozważnym oczekiwać, aby wyceny rynkowe miały osiągnąć lub przebić poziomy sprzed kryzysu. Z drugiej strony rynki finansowe żyją wypracowanym pędem, dyskontują różnice w tym, co oczekuje się teraz, a co oczekiwano kilka tygodni temu, a także mają silne wsparcie masowego luzowania monetarnego Fed i innych banków centralnych. Niemożliwym jest powrót do stanu sprzed kryzysu, co ma swoje plusy i minusy.