Rozdźwięk między realną gospodarką a nadziejami inwestorów staje się coraz większy. Podczas gdy kolejne spółki raportują problemy, akcje technologicznych gigantów cały czas idą w górę, podtrzymując wysokie notowania nowojorskich indeksów. Amerykański rynek akcji coraz wyraźniej dzieli się na 5 największych spółek i całą resztę. Ta „pierwsza piątka” stanowi już przeszło 20 proc. kapitalizacji całego indeksu S&P500. W poniedziałek indeks FANG+ poszedł w górę o 0,9 proc. O ponad 1 proc. podrożały walory Apple’a, Amazona, Netfliksa i Alphabetu (dawnego Google’a). Do tego dodajmy ponad jednoprocentową zwyżkę notowań Microsoftu. Dzięki temu Nasdaq Composite zyskał 0,78 proc. i do lutowego rekordu wszech czasów brakuje mu tylko 6,6 proc. Szeroki rynek jest jednak znacznie słabszy. S&P500 ledwo utrzymał się ponad kreską, rosnąc o symboliczne 0,01 proc.. Dow Jones poszedł w dół, tracąc 0,45 proc., lecz utrzymując się powyżej 24 000 punktów.

 

Za nami pierwsze raporty makroekonomiczne, które obrazują bezprecedensową skalę załamania gospodarczego w kwietniu, na czele z rekordowo wysokimi statystykami bezrobocia. A w piątek nadejdą dane o sprzedaży detalicznej i produkcji przemysłowej, które w opinii ekonomistów zaliczyły spadek o 11-12 proc. mdm. Fatalnie prezentują się też wyniki spółek już za pierwszy kwartał, gdy stracona była tylko połowa marca. Do tej pory wynikami za I kw. pochwaliło się 440 spółek z indeksu S&P500. Na tej podstawie analitycy szacują, że zyski przypadające na ten indeks spadły o ponad 12 proc. rdr. Mimo hojnego finansowania z Rezerwy Federalnej część firm wciąż walczy o przetrwanie. Akcje Chesapeake Energy przeceniano w poniedziałek o ponad 12 proc. po tym, jak zarząd ogłosił, że rozważa ogłoszenie bankructwa. Walory producenta odzieży sportowej Under Armour potaniały o blisko 10 proc. Spółka spodziewa się, że w drugim kwartale jej przychody zanotują spadek o 50-60 proc.

 

Negatywne skutki pandemii koronawirusa zmusiły Rezerwę Federalną (Fed) do podjęcia działań mających pomóc gospodarce USA i utrzymać płynność kredytowe. Jeden z dziewięciu programów pożyczek interwencyjnych ma wejść w życie właśnie dziś. Fed w jego ramach będzie skupował ETF-y bazujące długu korporacji. W późniejszej fazie skup długu ma objąć także rynek pierwotny.  Jak poinformowała Rezerwa Federalna, instrument przeznaczony do zakupu kwalifikowanego długu korporacyjnego od inwestorów zostanie uruchomiony 12 maja. Stanowi on kluczową część programu pożyczek mających załagodzić negatywne skutki pandemii koronawirusa. Fed z Nowego Jorku wykorzysta tzw. Instrument Kredytu Korporacyjnego na Rynku Wtórnym (SMCCF), za pomocą którego zacznie skupować ETF-y bazujące na długu korporacyjnym. Następnie Rezerwa Federalna będzie skupować dług z rynku pierwotnego (PMCCF), bezpośrednio od emitentów.  Departament Skarbu zainwestował 37,5 miliarda z 75 miliardów dolarów inwestycji kapitałowych, które dokona w spółkę celową ustanowioną przez Rezerwę Federalną skupu papierów dłużnych z rynku wtórnego i pierwotnego. Wedle przedstawione umowy, zarządzaniem inwestycjami zajmie się firma Black Rock.

 

Logitech osiągnął wzrost dochodów ze sprzedaży o 13.6 proc. w I kw. 2020 r., jak wynika z raportu rocznego opublikowanego w poniedziałek 11 maja. Niewątpliwie, głównym powodem sukcesu jest rosnąca popularność pracy zdalnej, której znaczenie szczególnie zwiększyły ograniczenia w pracy wywołane pandemią koronawirusa.  Rosnąca popularność pracy zdalnej była istotnym motorem rozwoju spółki już w 2019 r., przed pandemią Covid-19. Logitech identyfikuje to jako jedną z najważniejszych przyczyn wzrostu zysku operacyjnego o 23 proc. do 79 mln dol. w IV kw. 2019 r. względem tego samego okresu w 2018 r.. Logitech radził sobie świetnie we wszystkich rozważanych okresach. W ujęciu rocznym, zysk sprzedaży wzrósł o 6,7 proc. do 2,98 mld dol., a zysk na akcję wzrósł o 75 proc. rdr z 1,52 dol. do 2,66 dol. w I kw. 2020 r..  Produktami Logitecha, które w ostatnich kwartałach odniosły największy sukces są urządzenia do prowadzenia widekonferencji: kamery, mikrofony i oprogramowanie. Ich sprzedaż wzrosła o 60 proc.

 

Akcje spółki Lyft działającej poprzez mobilne aplikacje w branży transportowej wzrosły nawet o 17 proc.  w handlu poza sesyjnym po publikacji raportu za pierwszy kwartał 2020 r. Strata na akcję przekroczyła oczekiwania analityków, jednak jest niemal 7-krotnie niższa niż rok wcześniej.  Przychody Lyfta wzrosły o 23 proc. rdr: w I kw. 2020 r. wyniosły 955 mln dol. względem 776 mln dol. I kw. 2019 r.  Choć spółka wykazała stratę o wartości 398 mln dol. w pierwszym kwartale 2020 r., to jest to wynik niemal 3 razy niższy niż 1,1 mld dol. w tym samym okresie rok wcześniej. Strata okazała się jednak większa niż w IV kw. 2019 r., gdy wyniosła ona 356 mln dol. Strata na akcję przekroczyła oczekiwania analityków, którzy spodziewali 0,62 dol., podczas gdy Lyft wykazał w raporcie 1,31 dol. To i tak znacznie mniej niż w odpowiadającym okresie w 2019 r., gdzie w pierwszym kwartale strata na akcję wyniosła aż 9,02 dol. Swoje piętno na działalności Lyfta niewątpliwie odcisnęła pandemia Covid-19 i wynikające z niej wprowadzone ograniczenia przemieszczania się obywateli. Wskutek nich, liczba przejazdów w kwietniu 2020 r. spadła o 75 proc. względem tego samego okresu w poprzednim roku. Zaskakującą wiadomością jest natomiast wzrost aktywnych użytkowników platformy do 21,2 mln, to o 3 proc.więcej względem poprzedniego roku. W ostatni piątek Lyft został zmuszony do zmniejszenia liczby pracowników o 17 proc., zwalniając niemal 1000 pracowników i wysyłając na urlop kolejne 300. Dodatkowo, firma obcięła płace części pracowników o 10-30 proc., jednak zapowiedziała, że dalsze obniżki i redukcje nie będą konieczne. Aby ratować się przed kolejnymi stratami wskutek spadku przychodów, Lyft wycofał niemal wszystkie promocje i obciął fundusze na rekrutację nowych kierowców do platformy. Lyft, podobnie jak Uber, został na początku maja pozwany przez stan California w sprawie rzekomej niewłaściwej formy zatrudnienia kierowców jako niezależnych podwykonawców. Wskutek tego, pozbawieni są oni świadczeń socjalnych i nie są objęci przepisami płacy minimalnej.

 

Koronawirus wygonił z biur pracowników Google’a i Facebooka. Jak się okazuje, nie zapowiada się ich rychły powrót. Koncerny zaproponowały im pracę zdalną do… końca roku.  Technologiczni giganci nie robili problemów zatrudnionym przez nich osobom, jeśli chodzi o wykonywanie swoich obowiązków z domu. Ważny był efekt. Proces odsyłania ich do domów nasilił się wraz z pandemią. Google poprosił o opuszczenie biur co najmniej do 1 czerwca, a Facebook – do 6 lipca. Teraz przedłużają pracę zdalną o kolejne miesiące – podaje stacja BBC.  – Kto musi wrócić do pracy, zapraszamy od początku czerwca. Proces ten będzie jednak przebiegał stopniowo i z zachowaniem najwyższych standardów bezpieczeństwa – zapowiedział Sundar Pichai z Google’a. Większość zatrudnionych otrzyma możliwość pracy z domu nawet do końca roku.  Podobne oświadczenie wydał Facebook. “Rozumiemy, że nasi pracownicy wraz z rodzinami muszą podjąć trudną decyzję odnośnie powrotu do pracy” – poinformowano w komunikacie. – “Jeśli się zdecydują na pracę zdalną, mogą ją wykonywać w domu do końca roku”. Co więcej, koncern proponuje, że na wstępie będzie wskazywał pracowników, których obecność w firmie jest niezbędna. Warto przypomnieć, że to właśnie ten pracodawca zaoferował zatrudnionym przez siebie osobom po 1 tys. dolarów, by ułatwić im pracę z domu (np. poprzez dostosowanie łączy internetowych) oraz zagwarantować w tym czasie opieki dla dzieci.  Dodatkowo prowadzone są prace mające na celu odpowiednie wydzielenie przestrzeni biurowej tak, by zminimalizować kontakty między współpracownikami, a co za tym idzie – utrzymać odpowiedni dystans.

 

Były dyrektor generalny Google’a opuszcza koncern. Z koncernem  Google Eric Schmidt był związany  przez ostatnie 19 lat swojej kariery – jako prezes wykonawczy, szef komitetu rady dyrektorów Alphabetu i prezes zarządu (wcześniej był członkiem zarządu Apple’a). W latach 2001–2011 pełnił funkcję dyrektora generalnego. Podczas jego rządów koncern przeszedł znaczące przemiany strukturalne i wyraźnie się rozwinął. Jako dyrektor Schmidt miał wpływ na rozwój usług dostępnych z poziomu przeglądarki, takich jak poczta elektroniczna, przetwarzanie w chmurze czy współpraca ze smartfonami. Na jego kadencję przypada też debiut spółki na amerykańskiej giełdzie papierów wartościowych Nasdaq. Po rezygnacji z roli dyrektora pełnił funkcję prezesa zarządu, a w 2017 r. został doradcą firmy ds. zagadnień naukowych i technologicznych. Schmidt przewodzi też radzie ds. innowacji w dziedzinie obrony, która doradza Pentagonowi w zakresie nowych technologii mających potencjał wojskowy. Ze względu na gigantyczny wpływ Schmidta na rozwój firmy jego odejście określa się wręcz mianem końca pewnej epoki. To kolejna rezygnacja po grudniowym odejściu Larry’ego Page’a i Sergeya Brina, których zastąpił Sundar Pichai. Pożegnanie z firmą nie oznacza jednak definitywnego końca związków dawnego dyrektora z firmą. Wciąż należy do niego 4,1 mln akcji Alphabetu.

 

Prezes i dyrektor generalny Boeinga, David Calhoun, przyznał podczas wywiadu dla NBC News, że duża amerykańska linia lotnicza „najprawdopodobniej” przestanie działać z powodu konsekwencji wybuchu pandemii koronawirusa. W wyniku ograniczeń przemieszczania się, większość lotów została zawieszona, a przewoźnicy korzystają ze wsparcia rządu.  Wywiad z prezesem Boeinga przeprowadziła Savannah Guthrie w programie “Today” nadawanym w NBC News. Zapytany przez Guthrie, czy ważna linia lotnicza może upaść, Calhoun odpowiedział „Tak, najprawdopodobniej”. CEO Boeinga uważa, że do jesieni tego roku ruch lotniczy nie będzie działał na pełnych obrotach, kiedy skończy się ochrona płac dla pracowników na podstawie ustawy CARES. Linie lotnicze oświadczyły, że będą musiały obniżyć koszty płac, aby przetrwać, jeśli do tego czasu nie dojdzie do ponownego wzrostu. Według Calhouna ruch lotniczy nie wróci nawet do 25 proc. – Może do końca roku zbliżymy się do 50 proc. Zdecydowanie konieczne będzie wprowadzenie zmian po stronie linii lotniczych – powiedział CEO Boeinga. Rządowy program wsparcia wynagrodzeń opiewa na 25 mld dolarów. Wniosek o skorzystanie z programu złożyło 10 największych amerykańskich linii lotniczych. Notowania Boeinga zostały mocno dotknięty pandemią, a także kryzysem związanym z odrzutowcem 737 MAX. Jednak w w ubiegłym miesiącu firma poinformowała o pozytywnej reakcji na ofertę obligacji o wartości 25 miliardów dolarów i oświadczyła, że nie będzie szukała dodatkowego wsparcia ze strony rządu federalnego.

 

10 pensów – tyle na nominale ma brytyjska moneta, której wartość została wywindowana przez koronawirusa. Warto więc przejrzeć portfel z wojaży i sprawdzić, czy gdzieś się tam nie zawieruszyła. Teraz warta jest ponad 7 funtów, ale zdaniem ekspertów może osiągnąć cenę nawet 200.  Pandemia wywindowała ceny maseczek, rękawiczek czy płynu do odkażania. Nikt się zapewne nie spodziewał, że i cena jednej niepozornej monety wystrzeli jak rakieta. Te 10 pensów nie jest jednak takie zwykłe – z jednej strony ma literę N od skrótu NHS (tłum. służba zdrowia), wplecione w stetoskop i stworzone z niego serce. Została ona wypuszczona w 2018 roku razem z całą nietypową “alfabetyczną” serią 10-pensówek, które zawierają litery. I tak można znaleźć T jak Tea (tłum. herbata) czy B jak Bond. James Bond.  Łącznie monet z literą N jest około 280 tys. Paradoksalnie nie jest to dużo, gdyż inna, pożądana moneta, znana jako 50 pensów z Kew Gardens (wydana w 250 rocznicę otwarcia ogrodów w Londynie), jest warta obecnie około 100 funtów, a wyemitowano 210 tys. sztuk.  Na serwisie aukcyjnym eBay ceny 10-pensówki z N osiągają poziom między 6 a 7,5 funta. Jej wartość stale rośnie.