Ekspansja epidemii Covid-19 i coraz dalej posunięte ograniczanie wolności w Europie sprawiły, że recesja wydaje się już nieuchronna. Kolejne kraje zamykają granice, zakazują zgromadzeń, zamykają instytucje publiczne i rozpoczynają reglamentowanie środków medycznych. Jeszcze trzy tygodnie temu Wall Street świętowała kolejny szczyt 11-letniej hossy. Teraz jesteśmy na krawędzi bessy. W środę S&P500 zaliczył spadek o 4,89 proc., do 2741,38 pkt. Oznacza to, że od lutowego rekordu S&P500 stracił już 19,2 proc.  Dow Jones runął w dół o 5,86 proc., do 23 553,22 pkt.  i znalazł się 20,3 proc. poniżej lutowego rekordu. Oznacza to przekroczenie umownej granicy bessy, którą Amerykanie definiują jako spadek o ponad 20 proc. od szczytu.

 

Wciąż niemożliwy do oszacowania jest zasięg oraz skutki chińskiego koronawirusa, który WHO już oficjalnie uznała za pandemię. Nastrojów nie poprawiła informacja, że oficjalny lekarz Kongresu USA Brian Monahan ocenił, że liczba zakażonych Covid-19 w Stanach Zjednoczonych wyniesie od 70 mln do 150 mln osób, czyli 20-46 proc. populacji USA. Marc Lipsitch, epidemiolog z Harvardu, jest zdania, że nowy koronawirus dotknie 20-60 proc. światowej populacji. Mało kogo uspokajają szacunki, że dla 80 proc. chorych będzie to przypominało zwykłe przeziębienie. Oficjalne dane mówią na razie o zaledwie 1050 zdiagnozowanych przypadkach koronawirusa w USA. Paniczne decyzje władz i coraz bardziej alarmistyczne prognozy zaczynają coraz mocniej udzielać się inwestorom. Rynki finansowe są w trakcie dyskontowania globalnej recesji, powrotu stóp procentowych w USA do zera lub nawet poniżej i spadku zysków giełdowych korporacji. Wziąwszy to pod uwagę trudno się dziwić, że skrajnie przewartościowane akcje szybko tanieją.

 

Wśród blue chipów straszyły akcje Boeinga, przecenione były o 18 proc. Notowania kontraktów CDS chroniących przed bankructwem producenta samolotów osiągnęły najwyższe poziomy od 2009 roku.  Trwała też masakra spółek naftowych.  Akcje Apache przeceniono o 23,5 proc., Occidental Petroleum o 17 proc., a Marathon Oil o ponad 9 proc.  Nawet walory największych kompanii naftowych (tzw. majors: Exxon, Chevron, Shell, BP) zostały przecenione tak mocno, że oferują 8-10-procentowe (historyczne) stopy dywidendy. W dalszym ciągu mocno spadały akcje banków i linii lotniczych oraz firm z branży turystycznej. Co ciekawe, tym razem spadającym akcjom towarzyszyły zniżkujące notowania obligacji skarbowych. Rentowność 1-letnich obligacji rządu USA wzrosła o 10 pb., do 0,85 proc. Podczas poniedziałkowej paniki wynosiła ona ledwie 0,40 proc. Wzrost rentowności sygnalizuje spadek ceny rynkowej obligacji.

 

Bardzo niepokojące rzeczy działy się na rynku pieniężnym, który zdradza oznaki braku dolarowej płynności. I to mimo faktu, że Fed ponownie zwiększył limit gotówki, jaką w ramach operacji repo gotowy jest dostarczyć bankom. W środę kwota ta została podniesiona ze 150 mld do 175 mld dolarów (na pożyczkach jednodniowych). Pożyczono 132,4 mld dolarów.  Mimo tego potężnego zastrzyku „płynności” potaniały zarówno akcje jak i obligacje, co daje do myślenia. Od września Rezerwa Federalna wpompowała w rynek 550 mld dolarów. O problemach z płynnością mogą też  świadczyć notowania kontraktów terminowych na złoto, które zamiast rosnąć trzeci dzień z rzędu zanotowały spadki (w środę o 1 proc.). To powoli zaczyna przypominać sytuację z jesieni 2008 roku, gdy skurcz kredytowy wymuszał na zlewarowanych inwestorach bezwarunkowe zamykania długich pozycji także w sektorze metali szlachetnych. Równocześnie fizyczne złoto było wówczas trudne do dostania po jakiejkolwiek cenie.

 

Odnosząc się do zachowania kontraktów terminowych na indeksy można zakładać kolejne poważne spadki na rynku kasowym Wall Street. W handlu futures już został uruchomiony tzw. bezpiecznik, kiedy wycena indeksów przekroczyła dopuszczalny limit 5 proc. Skala strat została nawet pogłębiona po prezentacji – jakby nie patrzeć ciągle optymistycznych – danych makro. Inflacja PPI spadła w lutym najmocniej od pięciu lat, zaś liczba tzw. nowych bezrobotnych spadła i znajduje się blisko 50-letniego minimum. W tygodniu zakończonym 7 marca, liczba osób po raz pierwszy ubiegających się o zasiłek dla bezrobotnych spadła o 4 tys. do 211 tys., wynika z danych Departamentu Pracy. Ekonomiści oczekiwali wzrostu wskaźnika do 218 tys. z 215 tys. po korekcie z 216 tys. Niestety te dobre dane nie zahamowały dzis spadków na Wall Street.  Handel na amerykańskich giełdach został wstrzymany na 15 minut po tym, jak indeks S&P 500 spadł  wkrótce po otwarciu giełdy o 7 proc. wynika z notowań podawanych przez agencję Bloomberga. Ok. 10:00 czasu nowojorskiego indeks S&P 500 spadł o 7 proc., Dow Jones Industrial zniżkował o ponad 7 proc., a Nasdaq poszedł w dół o 6,6 proc.

 

Biorąc pod uwagę wydarzenia w Polsce i Europie można założyć, że w tym momencie polska gospodarka się kurczy. Objawy paniki wskazują, że ludność znacząco redukuje wydatki na cokolwiek innego niż żywność, a zamknięcie szkół oznacza, że duża część pracowników będzie wyłączona z aktywności. Rozwój epidemii w Europie Zachodniej oznacza, że tam również występują lub wystąpią podobne efekty, więc dojdzie do poważnych zakłóceń w całym handlu międzynarodowym. To, czy wchodzimy w recesję, a jeżeli tak – to czy ona będzie długa, zależy w tym momencie wyłącznie od przebiegu epidemii. A w jej przebiegu dwa parametry wydają się mi kluczowe: nachylenie krzywej nowych zakażeń oraz wskaźnik śmiertelności. Z jednej strony, mamy ścieżkę koreańską, która oznacza znaczący wzrost liczby zakażeń przez ok. trzy tygodnie, a później odwrócenie tendencji i powolny spadek nowych infekcji. W tej ścieżce niska jest też śmiertelność, co sprawia, że kraj może funkcjonować w miarę normalnie. Na przykład dane z Korei pokazują, że w ciągu pierwszej dekady marca kraj ten zwiększył eksport. Może być oczywiście przejściowy efekt realizacji wcześniejszych zamówień, ale mimo wszystko pokazuje to, że obrót gospodarczy nie został zamrożony. Przy dużej liczbie zakażeń ale niskiej śmiertelności panika ludności jest ograniczona, a kraj nie przechodzi kryzysu humanitarnego. Z drugiej strony, mamy ścieżkę włoską, która oznacza znacznie większy i dłuższy wzrost liczby nowych zakażeń oraz znacznie wyższą śmiertelność. W tej ścieżce kraj wchodzi praktycznie w stan wyjątkowy, ludność jest zmuszona do pozostawania w domu, system szpitalny traci zdolność do realizacji wszystkich swoich funkcji, część obrotu gospodarczego jest całkowicie zamrożona. Patrząc na inne kraje, jedne przypominają bardziej ścieżkę koreańską (np. Niemcy), inne – włoską (np. Hiszpania). Ale na razie za wcześnie, by wyrokować, który scenariusz jest realizowany. Sądzę, że pójście ścieżką włoską oznaczałoby dla Europy kryzys o rozmiarach tego z 2008/2009 r. Pójście ścieżką koreańską mogłby być łagodniejsze, ponieważ zakładam, że część paniki ludności mogłaby w miarę szybko ustąpić. Wchodzimy w krytyczne 7-10 dni.

 

Jeszcze kilka tygodni temu wiele osób wskazywało, że Bitcoin będzie bezpieczną przystanią w czasach kryzysu. Tymczasem paniczna wyprzedaż jaką obserwujemy na rynkach kapitałowych “zainfekowała” również rynek kryptowalut, w efekcie czego Bitcoin i popularne Altcoiny również notują zauważalne spadki.  Biorąc pod uwagę to, co dzieje się na przestrzeni ostatnich dni, trudno przyznać jakoby Bitcoin miał rzeczywiście spełniać funkcję aktywa Safe Haven. Tylko na przestrzeni ostatniego miesiąca cena BTC osunęła się bowiem o ponad 4 600 dolarów, co stanowi niemal 44 proc. Fakt  ten sprawił, że za jedną monetę zapłacić trzeba “jedynie” nieco ponad 5 900 dolarów, podczas gdy jeszcze połowie lutego br. cena najstarszej z walut wirtualnych oscylowała w okolicy 10 400 dolarów. Warto zwrócić uwagę, że w wyniku ostatniej deprecjacji rynek ten pokonał kilka istotnych poziomów wsparcia i znalazł się na najniższym poziomie od maja 2019 roku. Co ciekawe, jeżeli tylko tendencja ta będzie kontynuowana, wówczas spodziewać moglibyśmy się nawet, że cena BTC osunie się do 4 300 dolarów.

 

Pracownicy Amazona będą mogli iść na zwolnienia bez ograniczeń. Płatne urlopy będą mieć jednak tylko zagrożeni koronawirusem. Amerykański gigant handlowy znany jest z tego, że nie najlepiej traktuje swoich pracowników w magazynach. W związku z koronawirusem spółka zmienia politykę. Pozwoli pracowników na nieograniczone urlopy zdrowotne do końca marca. Do tej pory, każdy pracownik miał prawo wyłącznie do 10 dni wolnych rocznie (w tym urlopu wypoczynkowego, zdrowotnego i na żądanie) – pisze „BBC”.

Opracował: Sławek Sobczak