Po środowym rajdzie w górę, w czwartek giełdowy rollercoaster z zawrotną prędkością znów pognał w dół. Nowojorskie indeksy odnotowały spadki przekraczające 3 proc. W tle wciąż pozostaje strach przed ekonomicznymi skutkami koronawirusa, który już na dobre zadomowił się w Stanach Zjednoczonych, zbierając 11 ofiar śmiertelnych przy 209 oficjalnie potwierdzonych przypadkach zachorowań. To o 41 proc. więcej niż dzień wcześniej! Władze Kalifornii ogłosiły stan wyjątkowy po śmierci jednego z pacjentów zakażonych koronawirusem. Przy tak wysokiej niepewności inwestorami z Wall Street rządzą teraz emocje. Stąd też doszukiwanie się jakichś jednoznacznych przyczyn stojących za ruchami w dół i w górę jest w zasadzie pozbawione sensu. W ubiegłym tygodniu amerykański rynek akcji zaliczył najsilniejsze spadki od października 2008 roku.  W poniedziałek mieliśmy do czynienia z mocarnym odbiciem – Dow Jones wzrósł najmocniej od marca 2009. We wtorek rynek poszedł ostro w dół pomimo awaryjnego cięcia stóp procentowych przez Fed. A w środę ponownie obserwowaliśmy silne wzrosty giełdowych indeksów. Zatem w myśl zasady „jeden dzień w górę, jeden dzień w dół”, w czwartek przyszła kolej na spadki. I to nie byle jakie. Dow Jones stracił blisko tysiąc punktów, zniżkując o 3,58 proc. S&P500 spadł o 3,39 proc. po wzroście o 4,22 proc. dzień wcześniej. Oznacza to ruchy o ponad sto punktów praktycznie dzień w dzień. Nasdaq Composite poszedł w dół o 3,10 proc. i także wymazał środowe zyski.  W lutym 2020 r. w amerykańskiej gospodarce w sektorze pozarolniczym stworzonych zostało 273 tys. miejsc pracy, wynika z danych Departamentu Pracy. Mediana oczekiwań ekonomistów zakładała stworzenie 175 tys. miejsc pracy wobec 225 tys. miesiąc wcześniej.

 

Dantejskie sceny rozgrywają się też na rynku długu. Wciąż dna nie może znaleźć rentowność amerykańskich obligacji 10-letnich, która w poniedziałek, po raz pierwszy w historii, spadła poniżej 1 proc. W czwartek było to już zaledwie 0,91 proc.  Spadek rentowności sygnalizuje wzrost ceny rynkowej obligacji. Papiery 30-letnie płacą już tylko 1,54 proc. – czyli tyle, ile 10-latki płaciły jeszcze dwa tygodnie temu. Wraz z rynkowymi stopami procentowymi spadały akcje banków. Walory JP Morgan Chase przeceniono o prawie 5 proc., a Bank of America 5,1 proc.  Wyraźny spadek kontraktów na główne indeksy amerykańskich rynków akcji sygnalizuje przecenę na początku sesji. Poprzednie dowiodły jednak, że nie jest to wcale pewne. Kontrakt na Dow Jones Industrial Average spada o 2,8 proc., na S&P500 o 3,0 proc., a na Nasdaq 100 o 3,35 proc. Indeks strachu, VIX, rośnie o 20 proc. Rentowność obligacji USA spadła w piątek rekordowo nisko, kurs złota poprawił siedmioletnie maksimum. Mocno tanieje ropa, bo OPEC podobnie nie zyskał poparcia Rosji dla pomysłu większego cięcia wydobycia.  Kurs złota ustanowił w piątek nowe siedmioletnie maksimum i zmierza do największego tygodniowego wzrostu od 2009 roku. Obawa pogorszenia sytuacji gospodarczej spowodowanego przez epidemię koronawirusa, oczekiwanie dalszego spadku cen akcji, rosnące prawdopodobieństwo obniżki stóp procentowych i spadek rentowności obligacji skłaniają inwestorów do kupowania złota. Jego cena wzrosła o 1,1 proc. do 1690 dolarów za uncję.

Koronawirusową panikę widać już nie tylko na giełdowych parkietach. Kolejne amerykańskie korporacje (np. Google) wysyłają pracowników do pracy zdalnej w obawie przed wirusem. O ile jeszcze branża technologiczna przez jakiś czas może funkcjonować w takim trybie, to już firmy przemysłowe, handlowe, transportowe czy świadczące usługi dla konsumentów mogą czekać ciężkie czasy, które odcisną swoje piętno na wynikach finansowych. Międzynarodowe Zrzeszenie Przewoźników Powietrznych (IATA) poinformowało, że epidemia Covid-19 może narazić transport lotniczy na straty sięgające 113 mld dolarów i postawić go w bezprecedensowej sytuacji. Akcje American Airlines i United Airlines potaniały po przeszło 13 proc.

 

Globalny rynek akcji dołuje, kapitał ucieka w obligacje, złoto i jena. Uwaga skupia się na tempie, z jakim wirus rozprzestrzenia się poza Chinami i rynki nie uspokoją się, póki epidemia nie osiągnie punktu kulminacyjnego. Albo przywódcy państw i banki centralne nie przekonają inwestorów, że kontrolują sytuację. Wróciła wyprzedaż aktywów ryzykownych: dołuje rynek akcji, ropa naftowa, waluty rynków wschodzących. Kapitał ucieka w złoto, JPY, CHF i obligacje skarbowe. Liczba przypadków zachorowań na koronawirusa wkrótce sięgnie okrągłych 100 tys., co zapewne będzie świetnie nadawać się budzące niepokój nagłówki prasowe. Im dłużej rozprzestrzenianie się wirusa trwa, tym boleśniejsze będą skutki gospodarcze i dłuższy okres powrotu do stanu wyjściowego (o ile w ogóle istnieje opcja zanegowania wszystkiego). Rynek akcji dyskontuje wyraźne spowolnienie gospodarcze, wobec którego jak na razie nie mobilizują się rządy. Reakcja banków centralnych także rozczarowuje, a rynek żąda więcej – względem Fed oczekuje kolejnego cięcia o 50 pb w tym miesiącu. Na rynku nie ma przekonania, gdzie leży dno. Jeśli miałby wskazać pretekst do odbicia, to tylko w „obawach”, że weekend może w końcu przynieść informacje o skoordynowanym działaniu światowych przywódców/banków centralnych.

 

Azjatycki Bank Rozwoju (ADB) uważa, że epidemia koronawirusa będzie hamowała tempo wzrostu gospodarczego w tym roku zarówno w regionie jak i na całym świecie, donosi Reuters. ADB prognozuje, że epidemia może obniżyć globalny PKB w tym roku od 0,1 pkt. procentowego do nawet o 0,4 pkt. procentowych. Straty finansowe mogą wynieść od 77 mld  do 347 mld dolarów. Alex Wong, zarządzający aktywami w Ample Capital wskazuje, że Chiny zdołały ograniczyć liczbę nowych przypadków zarażenia koronawirusem kiedy w USA sytuacja wciąż jest niejasna. Jego zdaniem, to dopiero początkowa faza reakcji amerykańskich inwestorów na epidemię. Wong uważa, że niedługo mogą oni jednak zacząć szukać okazji wśród spółek najmniej odczuwających skutki epidemii, tak jak było na rynkach w Chinach i Hongkongu.

 

 

Kartel OPEC zgodził się w czwartek na zmniejszenie produkcji o dodatkowe 1,5 miliona baryłek dziennie w drugim kwartale 2020 r. Ma to na celu wsparcie cen w obliczu epidemii koronawirusa, która dołuje notowania ropy. Według źródeł z OPEC, cięcia produkcji ropy uzależnione są jednak od przyłączenia się do nich Rosji. Perspektywy popytu na ropę zostały mocno trafione przez działania powstrzymujące rozprzestrzenianie się koronawirusa, wstrzymanie prac w fabrykach, obawy ludzi przed podróżowaniem oraz spowolnienie pozostałej działalność biznesowej. W rezultacie, prognozy wzrostu popytu na ropę naftową w 2020 r. zostały obniżone.  Arabia Saudyjska zasugerowała, by ​​OPEC i jej sojusznicy, w tym Rosja, zmniejszyli wydobycie o 1,5 miliona baryłek dziennie w drugim kwartale 2020 r. Jednocześnie miałyby zostać przedłużone istniejące cięcia wydobycia o 2,1 miliona baryłek dziennie, które wygasają w tym miesiącu. Przedłużenie miałoby potrwać do końca 2020 r. Członkowie kartelu muszą zdobyć poparcie Rosji dla umowy o dodatkowym zmniejszeniu produkcji i przedłużeniu do końca roku. Jak dotąd Moskwa wskazała, że ​​zgodzi się przedłużenie, ale nie głębsze cięcie produkcji. Rosja, która współpracowała w zakresie polityki produkcji od 2016 r. w nieformalnej grupie znanej jako OPEC +, w przeszłości wahała się podczas rozmów, jednak w ostatniej chwili podpisała umowę. Źródła OPEC podały, że państwa z kartelu oczekiwały, iż kraje spoza OPEC, w tym Rosja, wesprą cięcia o około 500 tysięcy bd. z ogólnej dodatkowej obniżki produkcji o 1,5 miliona bd. Chociaż Moska jeszcze tego nie skomentowała, niektóre źródła podają, że Rosja jest gotowa na cięcia produkcji, a nie tylko na przedłużenie obecnego limitu.

 

Stephen Dickson, szef amerykańskiego Federalnego Urzędu Lotnictwa (FAA) powiedział, że już w najbliższych tygodniach może dojść do testowego lotu certyfikacyjnego uziemionego od roku Boeinga 737 MAX, donosi Reuters. Udany lot certyfikacyjny byłby kamieniem milowym na drodze Boeinga 737 MAX do powrotu do służby. Maszyna została uziemiona w marcu ubiegłego roku po tym jak w okresie pięciu miesięcy doszło do dwóch katastrof Boeingów 737 MAX, w których zginęło łącznie 346 osób. Podejrzewano, że powodem były błędy konstrukcyjne. Tymczasem po raz pierwszy od 13 miesięcy Airbus SE nie zdobył żadnego zamówienia na samolot w lutym. To skutek niepewności powodowanej przez epidemię koronawirusa. W styczniu największy europejski koncern lotniczy zdobył zamówienia na 278 samolotów netto, głównie A320neo. W lutym, kiedy narastał kryzys spowodowany epidemię koronawirusa, zamówienia przestały się pojawiać. Żadnego jednak także nie anulowano, podkreśla Sandy Morris z Jefferies International, co może być pozytywnym sygnałem w obliczu rosnących problemów linii lotniczych. W czwartek stowarzyszenie przewoźników lotniczych IATA poinformowało, że mogą oni stracić łącznie 113 mld dolarów przychodów w tym roku przez epidemię, prawie cztery razy więcej niż szacowano zaledwie dwa tygodnie wcześniej.

Opracował: Sławek Sobczak