Po najgorszym giełdowym tygodniu od października 2008 roku poniedziałkowa sesja przyniosła potężne odbicie na nowojorskich parkietach. Dow Jones urósł o przeszło 5 proc., co było najsilniejszym dziennym wzrostem od prawie 11 lat. Po dość niepewnym otwarciu pierwsza marcowa sesja na Wall Street okazała się wielkim świętem giełdowego byka. Podaż kompletnie skapitulowała, oddając stery rynku kupującym. Średnia przemysłowa Dow Jonesa poszła w górę aż o 5,09 proc., czyli o niemal 1300 punktów. Był to największy dzienny wzrost tego indeksu w ujęciu bezwzględnym. Natomiast w ujęciu procentowym była to najsilniejsza zwyżka od 23 marca 2009 roku. Niewiele z tyłu pozostały S&P500 i Nasdaq. Ten pierwszy po zwyżce o 4,60 proc. zakończył dzień na poziomie 3 090,23 pkt. Nasdaq Composite wzrósł o 4,49 proc., ale pozostał poniżej 9 000 pkt. Poniedziałkowe wzrosty należy jednak umieścić w szerszym kontekście. Nastąpiły one po najgorszym giełdowym tygodniu od października 2008 roku – przez poprzednie pięć sesji S&P500 spadł o ponad 11 proc.  Była to też pierwsza wzrostowa sesja po siedmiu dniach spadków. Było to więc klasyczne odreagowanie na silnie wyprzedanym i mocno spanikowanym rynku, którego to odreagowania można się było doszukiwać już pod koniec piątkowego handlu.

 

Tylko czas pokaże, czy nie było to typowe odbicie „zdechłego kota” – jak to mawiają Amerykanie. Warto też pamiętać, że większość korekt spadkowych (o bessach nie wspominając) ma przynajmniej trójfalową strukturę. Tj. po początkowych spadkach następuje odbicie, po którym rynek ponownie testuje (a nierzadko przebija) dno. To po pierwsze. A po drugie, niezbyt przekonująco wyglądają preteksty stojące za tym odbiciem. Były nim w znacznej mierze spekulacje, że w obliczu pandemii koronawirusa do skoordynowanej akcji wkroczą banki centralne i znów „dosypią” pieniędzy, aby zlewarowane po uszy fundusze mogły kupować jeszcze więcej w klocki drogich akcji. Rynek terminowy jest przekonany, że najpóźniej na marcowym posiedzeniu FOMC zapadnie decyzja o obniżeniu stopy funduszy federalnych o 50 pb. – wynika z obliczeń  FedWatch Tool.   Rzeczywiście dzisiaj Rezerwa Federalna podjęła decyzję o obniżce stopy procentowej o 50 pkt baz. do 1-1,25 proc. Inwestorzy i tak się trochę zmitygowali, bo jeszcze w piątek była mowa o nadzwyczajnej (tj. na niezaplanowanym posiedzeniu FOMC) obniżce o 50 pb. lub nawet 75 pb. W piątek o możliwości złagodzenia polityki i tak już bardzo luźnej polityki pieniężnej oficjalnie wspomniał przewodniczący Fedu Jerome Powell. A w poniedziałek podobny komunikat wystosowała  szefowa Europejskiego Banku Centralnego. Cristine Lagarde powiedziała, że EBC jest gotowy podjąć „właściwe i nacelowane” środki, aby walczyć z gospodarczymi skutkami epidemii koronawirusa. W języku bankierów centralnych oznacza to zapewne zwiększenie podaży pieniądza, czy to poprzez regularne QE, czy też jakiś nowy rodzaj monetarnych stymulantów.

 

W tym kontekście warto spojrzeć na rynek długu, który w najmniejszym stopniu „nie kupił” entuzjazmu Wall Street. Rentowność 10-letich obligacji rządu USA wyznaczyła nowe minimum, na do nie dawna niewyobrażalnym poziomie 1,044 proc. Malejąca rentowność sygnalizuje wzrost ceny rynkowej obligacji. Oznacza to, że inwestorzy wciąż masowo kupują amerykański dług, godząc się na ekstremalnie niskie rentowności w oczekiwaniu istotnego pogorszenia się koniunktury gospodarczej. Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) obniżyła swoje szacunki globalnego wzrostu PKB w 2020 r. do 2,4 proc. z 2,9 proc. szacowanych w poprzedniej prognozie.  – Wybuch epidemii koronawirusa z pewnością zmienił krótkoterminową narrację. To ogromny szok dla rynków, biorąc pod uwagę, że punkt startowy globalnego wzrostu w tym roku był niski, a odbicie dopiero się rozwijało – powiedział Chetan Ahya, ekonomista Morgan Stanely cytowany przez agencje.

 

 

Wtorkowa sesja na amerykańskich giełdach rozpoczęła się co prawda od wzrostu indeksów, jednak prawie natychmiast do głosu doszła strona podażowa spychając indeksy w czerwone regiony. Obóz niedźwiedzi stara się wykorzystać silne poniedziałkowe odbicie do realizacji krótkoterminowych zysków, będąc rozczarowany deklaracjami przedstawicieli grupy G7. Choć zapowiedziano w nich podjęcie w razie konieczności działań  mających na celu wsparcie gospodarki w obliczu epidemii koronawirusa, jednak jak na razie mamy do czynienie tylko z zapowiedziami i brakiem konkretów.

 

Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) radzi korzystać z technologii bezdotykowych płatności zamiast gotówki, która może roznosić koronawirusa. WHO ostrzegła, że COVID-19 może nawet przez kilka dni utrzymywać się na powierzchni banknotów. Dlatego tam, gdzie to możliwe, najlepiej korzystać z technologii pozwalających na bezdotykowe płatności. Jeśli już dochodzi do płatności gotówką, nie można zapomnieć o konieczności umycia rąk i należy starać się nie dotykać twarzy, powiedział rzecznik WHO.

 

Władze chińskie najpierw objęły Pekin dwutygodniową kwarantanną dla każdego, kto tam wjeżdża. Następnie odwołały na czas nieokreślony obrady dorocznej sesji parlamentu, zaplanowane na 5 marca. W cywilizacji chińskiej, gdzie liczą się symbole i znaki, a rytuały i ceremonie – zwane li – są cenione od czasów Konfucjusza, to wydarzenie bez precedensu. Dowodzi wagi kryzysu, który ogarnął Państwo Środka. Niby wiemy, jaka jest przyczyna tego chaosu, ale nie do końca. Nawet eksperci Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), którzy dopiero niedawno dotarli do głównego ogniska zapalnego koronawirusa czyli miasta Wuhan (i którym wielu obserwatorów z zewnątrz zarzuca, że są na chińskim garnuszku) nie są w stanie potwierdzić, ani skąd wirus COVID19 się wziął, ani jak się przenosi. Nikt też naturalne nie wie, jak długo potrwa – ile ofiar i gdzie jeszcze za sobą pociągnie. Wiadomo, że już dawno przekroczył zasięg poprzedniego podobnego kryzysu, czyli epidemii SARS z przełomu lat 2002/2003. Tamten zabrał za sobą 774 ofiary śmiertelne, w tym 349 na terenie ChRL oraz 299 w Hongkongu, a obecny przekroczył już 2700 ofiar śmiertelnych w samych Chinach plus 77 tys. zarażonych. WHO w codziennych komunikatach nadal podaje stopień zagrożenia w Chinach jako „bardzo wysoki”, a poza nimi i nawet na całym świecie jako „wysoki”. Stoimy zatem na granicy pandemii, czyli fenomenu o charakterze światowym.

 

Koronawirus wywołuje ogromną niepewność w świecie Formuły1. Odwołano już Grand Prix Chin, a rozegranie kolejnych wyścigów stoi pod znakiem zapytania. Wpływa to na kurs akcji F1. W ciągu ledwie kilku godzin Formuła 1 straciła na wartości 300 mln dolarów. Epidemia koronawirusa ma ogromny wpływ na gospodarkę. Rozprzestrzenianie się choroby w Chinach doprowadziło do wyhamowania tamtejszego rynku, zawieszenia wielu połączeń lotniczych i przerw w dostawach. To z kolei przełożyło się na rynki w innych częściach świata. Zagrożenie spowodowane z koronawirusem doprowadziło też do odwołania szeregu imprez sportowych. W Formule 1 na pewno nie odbędzie się Grand Prix Chin, a spory znak zapytania dotyczy też wyścigów w Australii, Bahrajnie i Wietnamie.  Jeśli odwołane zostaną aż cztery rundy F1, same straty wynikające z utraty opłat za prawa do organizacji poszczególnych zawodów sięgać będą ok. 200 mln dolarów. Do tego należy jeszcze dodać utracone wpływy od sponsorów czy stacji telewizyjnych. Nie dziwi zatem, że kurs akcji F1 na giełdzie w USA drastycznie spadł. Wystarczyło kilka godzin, by w poniedziałek potaniały one o niemal 4 proc. Oznacza to, że Formuła 1 straciła w tym czasie na wartości ok. 300 mln dolarów. Akcje F1 tanieją sukcesywnie od początku lutego, kiedy to świat coraz mocniej zaczął obawiać się koronawirusa. Ich kurs spadł już do poziomu z 2017 roku. Wartość królowej motorsportu w ciągu ledwie miesiąca zmniejszyła się aż o 2 mld dolarów.

Opracował: Sławek Sobczak