Wczoraj doszło do istotnych przetasować na rynkach finansowych. Wyraźnie wzrósł popyt na dolara i amerykańskie akcje. Wyprzedawane były za to obligacje USA oraz kontrakty na złoto.  Fundamentalne tło tych ruchów pozostało niejasne. W ostatnich dniach globalni inwestorzy raczej stronili od ryzyka. Rosły obawy przed recesją i narastały lęki związane z wojną handlową między USA i Chinami. Dodatkowo na scenę wkroczyła czysta polityka w postaci rozpoczęcia procedury impeachmentu wobec prezydenta Trumpa.  Wszystko się zmieniło w środę wieczorem. Po pierwsze, wyraźnie zaczął drożeć dolar – kurs EUR/USD obniżył się z przeszło 1,098 do 1,0944, wyrównując tegoroczne minimum. Po drugie, mocno w dół poszły dolarowe notowania złota, zniżkując o 1,8 proc. i obniżając się do $1 511,95 za uncję. Po trzecie, solidnej przecenie uległy amerykańskie obligacje skarbowe. Rentowności na całej długości krzywej terminowej podniosły się o 8-9 punktów bazowych po tym, jak jeszcze dzień wcześniej byliśm blisko testowania niedawnych minimów. Wzrost rentowności sygnalizuje spadek ceny rynkowej obligacji. I wreszcie po czwarte, wzrosły ceny akcji na Wall Street. Trzy główne nowojorskie indeksy odrabiały wtorkowe straty, ale sztuka ta w pełni udała się tylko Dow Jonesowi, który zyskał 0,61 proc., ale nie powrócił do 27 000 punktów. S&P500 po zwyżce o 0,62 proc. pozostał poniżej psychologicznej bariery 3 000 pkt. Nasdaq po wzroście o 1,05 proc. ponownie znalazł się powyżej 8 000 pkt.  Tak naprawę to nie wiadomo, co było wyzwalaczem środowego nawrotu apetytu na ryzykowne aktywa. W mediach głównego nurtu mówiono o reakcji rynku na bardziej wyważone wypowiedzi prezydenta Trumpa.   Z tego wszystkiego wynika niewiele dobrego. Cła między Stanami Zjednoczonymi a Chinami są coraz wyższe. Szanse na porozumienie są niemożliwe do oszacowania. Czas płynie, a rozmowy nie przynoszą rezultatów.  A S&P500 znajduje się raptem 2,3 proc., wyżej niż rok temu.

Czwartkowy poranek najpierw przyniósł nadzieję na umocnienie złotego, a chwilę później je brutalnie rozwiał. Kurs euro powrócił powyżej 4,38 zł. Za dolara trzeba zapłacić ponad cztery złote.  Jeszcze o poranku wydawało się, że złoty zacznie odrabiać straty – kurs euro dynamicznie obniżył się z przeszło 4,38 zł do prawie 4,37 zł. Ale już godzinę później kurs EUR/PLN zaczął rosnąć równie szybko, jak wcześniej spadał. W rezultacie o 11:31 za jedno euro na rynku międzybankowym płacono 4,3856 zł, o pół grosza więcej niż w środę wieczorem. W poprzednich dniach kurs EUR/PLN bez powodzenia atakował tegoroczne maksimum na poziomie 4,40 zł.  Tegoroczne szczyty zostały przełamane na parze dolar-złoty. W czwartek przed południem dolar kosztował przeszło 4,01 zł i był najdroższy od marca 2017 roku. To efekt wydarzeń na parze euro-dolar, która w środę i czwartek była notowana blisko 2,5-letniego minimum. Na parze z euro osłabił się za to frank szwajcarski. Helwecka waluta na polskim rynku była wyceniana na 4,0362 zł, a więc bez większych zmian względem kursu z środowego wieczoru.

Założyciel i dyrektor generalny Tron, Justin Sun, powiedział, że jego “charytatywny lunch z miliarderem Warrenem Buffettem, szefem Berkshire Hathaway” odbędzie się. Nadal nie znamy jednak daty. Sun ogłosił tę wiadomość podczas transmisji na żywo. Sun wygrał aukcję charytatywną na eBayu w czerwcu, której “przedmiotem” była możliwość zjedzenia lunchu z Buffettem. Szef Tron zapłacił za to aż 4 567 888 dolarów – to najwyższa oferta w 20-letniej historii tego typu aukcji. Jednak zaledwie kilka dni przed długo oczekiwanym wydarzeniem dyrektor generalny Tron został zmuszony do zmiany terminu z przyczyn zdrowotnych. Wśród potwierdzonych gości znaleźli się dyrektor generalny Circle Jeremy Allaire i twórca Litecoina (LTC) Charlie Lee. Przed zmianą terminu Sun skierował zaproszenie także do prezydenta USA Donalda Trumpa, który w tym okresie mocno zaatakował bitcoina i kryptowaluty (m.in. Librę) oraz nazwał je narzędziami dla przestępców.  Buffett – który zyskał pseudonim „Wyroczni z Omaha” za pozornie genialne wybory inwestycyjne – jest znany ze swojej krytycznej opinii wobec BTC. Do historii przejdzie jego wypowiedź dot. kryptowaluty, w której określił on bitcoina jako „prawdopodobną truciznę na szczury do kwadratu”. Powiedział to w czasie krypto-bessy w 2018 roku.

 

Po latach odkładania Rosja, czwarty największy emitent gazów cieplarnianych na świecie, w końcu ratyfikowała porozumienie klimatyczne z Paryża, które Moskwa podpisała już w 2016 roku. Wszystko to pokazuje, że poglądy prezydenta Rosji na zmianę klimatu ewoluują, zaś Władimir Putin chce, aby jego rząd robił w tej sprawie więcej.   W czasie jednej z konferencji klimatycznych w 2004 roku, Putin rozpoczął swoje przemówienie żartem, że dzięki ociepleniu klimatu Rosjanie wydawaliby mniej na futra, a plony zbóż byłby wyższe. Mimo to jednak rosyjski prezydent przyznał, że pewne obszary Rosji są narażone na coraz większe anomalia pogodowe, a „możliwa zmiana klimatu ziemi” może przynieść poważne zniszczenia. Widać zatem, że kimkolwiek prezydent Putin jest, to na pewno nie jest kimś, kto ignoruje twarde dane, a tych przecież nie brakuje. W ostatnim raporcie rosyjskiego urzędu meteorologicznego stwierdza się, że średnia temperatura w Rosji wzrastała o 0,47 st. Celsjusza co 10 lat w okresie 1976-2018. To o 150 proc. szybciej niż wynosiła średnia globalna. Władimir Putin cytował tę statystykę już kilka razy w tym roku, ostatnio w lipcu. „Zwiększona produkcja i konsumpcja energii w tradycyjnym wydaniu oznacza, że nieuchronnie pojawią się nowe ryzyka i dalsza zmiana klimatu” – mówił prezydent Rosji. Rosyjski rząd chce podjąć próbę zmniejszenia uzależnienia swojej gospodarki od paliw kopalnych oraz poprawienia efektywności energetycznej. Czy wysiłki te będą prowadziły do faktycznego zmniejszenia emisji CO2, czy po prostu zakończą się wprowadzeniem kolejnego podatku, nie sposób teraz przewidzieć. Mimo wszystko jednak wydaje się, że ewolucja poglądów Władimira Putina na klimat idzie we właściwym kierunku.

Jest niebieski, ma 20 karatów i już wiadomo, że jego cena pobije zapewne wszystkie dotychczasowe rekordy. Eksperci nieśmiało mówią o kilkudziesięciu milionach dolarów. Takie “cudo” wydobyto w kopalni Cullin w Republice Południowej Afryki.   1 karat to 0,2 grama, co oznacza, że niebieski diament ma ok. 4 gramy. Jego wielkość można porównać mniej więcej do pięciu 1-groszowych monet położonych obok siebie.  Ta kopalnia diamentów to prawdziwy “skarb RPA”. W 2014 roku znaleziono w niej klejnot o wadze 122,52 karatów, który zyskał przydomek “Cullinan Dream”. Nieoszlifowany został sprzedany za 27,6 mln dolarów, co daje mniej więcej 225 tys. za karat. W tym miejscu wydobyto również najwięcej niebieskich diamentów. Jeden z nich, także przed obróbką, ważył 29,6 karata. Kupiec zapłacił za niego 25,67 mln dolarów, a więc 862 tys. dolarów za karat. Po przecięciu go i oszlifowaniu w sposób poduszkowy uzyskano 12 – karatowy kamień o przydomku “Blue moon”. Został on sprzedany w Genewie za 48,5 mln dolarów, co daje ponad 4 mln za karat. Skąd ta zawrotna cena? To klejnot o wysokiej przejrzystości (internally flawless) i żywej niebieskiej barwie (fancy vivid).

Canoo – tak nazywa się elektryczny minibus, którego nie będzie można kupić. Auto będzie dostępne jedynie w oparciu o subskrypcję – donosi serwis Engadget.com. Skoro coraz chętniej korzystamy z subskrypcji na oglądanie filmów i seriali (Netflix) czy słuchanie muzyki (Spotify), dlaczego nie umożliwić korzystania z a ut na podstawie subskrypcji? Z takiego założenia wyszedł start-up Canoo, który stworzył prototyp elektrycznego minibusa. Samochód jest w pełni elektryczny. Z wyglądu przypomina kapsułę i volkswagena busa – popularnego „ogórka”. Wewnątrz nie przypomina jednak klasycznego auta. Przed kierowcą rozciąga się panoramiczna szyba sięgająca od podłogi po sufit. Za miejscem dla kierowcy nie znajdziemy z kolei regularnych rzędów siedzeń. Pasażerowie będą mogli za to podróżować na kanapie w kształcie podkowy, niczym w limuzynie. Canoo został wyposażony w silnik o mocy ponad 300 KM. Według producenta, na jednym ładowaniu będzie w stanie przejechać co najmniej 400 km. 80 proc. mocy będzie można osiągnąć w ciągu 30 minut ładowania. Jazdę ułatwi 12 ultradźwiękowych czujników, siedem kamer i pięć radarów odpowiedzialnych m.in. za wykrywanie zbliżających się samochodów i innych obiektów. Specjalnie napisane algorytmy sprawią z kolei, że systemy bezpieczeństwa z każdą kolejną jazdą będą coraz reagowały jeszcze sprawniej. Jak na razie nie wiadomo, ile będzie kosztowała subskrypcja Canoe. Jego twórcy zwracają jednak uwagę, że w zamian za opłacenie abonamentu, użytkownik auta nie będzie musiał martwić się jego rejestracją, ubezpieczeniem, a także wizytami u mechaników, które mają być wliczone w cenę.

Opracował: Sławek Sobczak