Po trzech dniach wzrostów wtorkowa sesja na nowojorskich giełdach przyniosła umiarkowane spadki. Po skromnej zwyżce w czwartek, mocnych wzrostach w piątek i podsyconej przez żądania prezydenta Trumpa podbitce w poniedziałek we wtorek giełdowym bykom zabrakło paliwa. Po ujemnym otwarciu indeksy próbowały jeszcze powrócić ponad kreskę, ale bez powodzenia. Ostatecznie S&P500 stracił 0,79 proc. i na zamknięciu osiągnął wartość 2 900,51 punktów.  Dow Jones po spadku o 0,66 proc. ześlizgnął się poniżej 26 000 pkt. Podobnie jak Nasdaq, który zniżkując o 0,68 proc. nie utrzymał pułapu 8 000 pkt. Za spadki obwiniano słabą postawę sektora bankowego: akcje JP Morgan przeceniono o 1,3 proc., Bank of America o 2 proc., a Citigroup o 1,4 proc. Ale taniejące banki to tylko wierzchołek góry lodowej prawdziwych problemów amerykańskiej i światowej gospodarki.

 

Wciąż niepokojąco zachowuje się rynek długu, który sygnalizuje rychłe nadejście recesji w USA. Na świecie z ujemną rentownością notowane są obligacje o wartości nominalnej przeszło 16 bilionów dolarów! Jeszcze w kwietniu niedochodowy dług opiewał „tylko” na kwotę 10 bln dolarów (1 bilion = 1 000 miliardów = milion milionów). W strefie euro można już ze świecą szukać papierów skarbowych przynoszących jakikolwiek dochód. Problemy widać także na rynku amerykańskich Treasuries. Rentowność 10-letnich obligacji rządu USA spadła we wtorek do zaledwie 1,55 proc., pozostając blisko historycznego dna z lata 2016. Amerykańskie 30-latki płacą ledwie ponad 2 proc., a więc niemal najmniej od 70 lat. W ogóle już prawie cała amerykańska krzywa dochodowości jest ujemnie nachylona (tj. krótkoterminowe papiery płacą więcej niż długoterminowe obligacje), co w przeszłości było bezbłędnym sygnałem wyprzedzającym recesję w gospodarce Stanów Zjednoczonych. Teraz inwestorzy czekają na coroczny „sabat czarownic”, jak bywa określane sympozjum bankierów centralnych w Jackson Hole. To właśnie w tym amerykańskim kurorcie w poprzednich latach ogłaszano światu decyzje o rozpoczęciu kolejnych fal QE. I rynek liczy, że tym razem będzie podobnie i że w piątek Jerome Powell ogłosi dalsze poluzowanie polityki monetarnej USA. Czy tak będzie, przekonamy się już za trzy dni.

 

W “krytycznym momencie” Huawei przechodzi w “tryb bojowy” i szykuje “narodziny nowej armii”, która “zdominuje świat” – takie sformułowania znalazły się w wiadomości przekazanej pracownikom chińskiego giganta przez założyciela i prezesa Ren Zhengfeia – podaje Reuters. W poniedziałek pracownicy Huaweia otrzymali pełną militarnych metafor wiadomość, w której prezes spółki (pracujący w przeszłości dla Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej) wezwał ich do agresywnej pracy na rzecz osiągnięcia celów sprzedażowych w momencie, gdy firma wchodzi w “tryb bojowy”, by przetrwać kryzys – donosi agencja Reutera. Założyciel Huaweia wyraził wiarę w dobre wyniki spółki również w drugim półroczu, ale stwierdził, że firma musi przyspieszyć inwestycje, by “rozwiązać problem ciągłości produkcyjnej”. Spółka zamierza również przeprowadzić zmiany organizacyjne, które umożliwią eliminacje nieefektywnych procesów. Chiński gigant trafił na amerykańską “czarną listę” podmiotów, którym nie można sprzedawać produktów i usług z przynajmniej 25-proc. amerykańskim wkładem własnym. Jednak Departament Handlu USA już dwukrotnie przyznał “tymczasową licencję generalną”, umożliwiającą firmom kontynuowanie współpracy z Huawei, jeśli jest to niezbędne do podtrzymania obecnie oferowanych usług. Dzięki temu użytkownicy smartfonów Huaweia wciąż mogą np. korzystać z aktualizacji Androida (Google) czy Facebooka. Donald Trump wciąż szachuje chińskie władze groźbą “ostatecznej egzekucji” giganta z Shenzhen.  Pomimo trafienia na amerykańską “czarną listę”, Huawei zanotował bardzo dobrą pierwszą połowę roku. Przychody chińskiego giganta zwiększyły się o 23,2 proc. rdr i przekroczyły 400 mld juanów (ok. 220 mld zł). Sprzedaż smartfonów (także tych pod marką Honor) wzrosła o 24 proc., do 118 mln sztuk. Napędzał ją przede wszystkim rynek za Murem – Chiny odpowiadały aż za 64 proc. sprzedaży, co jest najwyższym wynikiem od 2013 r. W Chinach Huawei jest symbolem gospodarczego, a nawet cywilizacyjnego sukcesu Państwa Środka, ale w wielu krajach Zachodu stał się jednak wrogiem publicznym numer 1 ze względu na podejrzenia o ścisłą współpracę z komunistycznymi władzami. W tych krajach symbolizuje nie tyle imponujący rozwój Chin, ale zagrożenie płynące zza Muru.

 

Prezes linii lotniczych Cathay Pacific nie ugiął się pod żądaniami Pekinu i nie przekazał komunistycznym władzom nazwisk pracowników biorących udział w masowych protestach w Hongkongu – donosi Taiwan News. Dlatego sam musiał pożegnać się ze stanowiskiem. Od trzech miesięcy w Hongkongu odbywają się regularne, ogromne demonstracje. Początkowo protestujący sprzeciwiali się projektowi nowelizacji prawa ekstradycyjnego, która umożliwiłaby m.in. transfer podejrzanych do Chin kontynentalnych (więcej o specyficznym statusie Hongkongu jako specjalnego regionu administracyjnego ChRL mogą państwo przeczytać w analizie dra Marcina Przychodniaka z PISM). Od tamtej pory demonstracje zdążyły się przerodzić w masowy sprzeciw wobec postępującej zależności politycznej Hongkongu od Pekinu. W protestach brało również udział wielu pracowników hongkońskich linii lotniczych Cathay Pacific. Ponad tydzień temu władze w Pekinie poinformowały, że ci pracownicy nie mają prawa uczestniczyć w lotach do Chin kontynentalnych ani korzystać z chińskiej przestrzeni powietrznej. Jak donosi Taiwan News, powołując się na lokalne hongkońskie media, Chińczycy zażądali, by prezes linii Rupert Hogg przekazał im listę nazwisk pracowników, którzy uczestniczyli w protestach. Brytyjczyk wykazał się niespotykaną przyzwoitością i na przekazanej liście umieścił wyłącznie jedno nazwisko – własne. W efekcie sam musiał pożegnać się ze stanowiskiem. Komunistyczne władze w Pekinie regularnie stanowczo ingerują w działalność tych przedsiębiorstw funkcjonujących na rynku za Murem, które (choćby przypadkowo) naruszą jeden z fundamentów Chińskiej Republiki Ludowej. Sprawy najczęściej dotyczą Tajwanu przedstawianego przez linie lotnicze, sieci hotelowe czy marki odzieżowe jako odrębne państwo. Zagraniczny biznes zazwyczaj ugina się pod żądaniami Pekinu, nie chcąc stracić dostępu do gigantycznego rynku.

 

Mark Mobius, inwestor-weteran, stawia na złoto. Twierdzi, że gromadzenie tego metalu w długim okresie przyniesie korzyści – wiodące banki centralne rozluźniają politykę pieniężną, a wzrost liczby kryptowalut służy jedynie wzmocnieniu popytu na naprawdę twarde aktywa. Mobius, który założył Mobius Capital Partners w zeszłym roku (po trzech dekadach we Franklin Templeton Investments), przekonuje w Bloomberg TV: „Cena złota w długoterminowej perspektywie rośnie i będzie rosła. Szczerze mówiąc, sądzę, że warto kupować tak dużo złota, ile to możliwe”.  Złoto w tym miesiącu osiągnęło najwyższą wartość od sześciu lat. Biorąc pod uwagę poluzowanie polityki pieniężnej przez Rezerwę Federalną i inne banki centralne oraz przedłużającą się wojnę handlową między USA i Chinami, złoto może tylko zyskać. Wobec oznak nadciągającej recesji, inwestorzy stawiają na fundusze zabezpieczone złotem. „Z powodu prób obniżenia stóp procentowych, banki centralne będą drukować pieniądze jak szalone” – przewiduje Mobius, który zaleca przeznaczenie około 10 proc. portfela inwestycyjnego na kruszce.

 

W drugim kwartale fundusz inwestycyjny Norwegii osiągnął 3 proc. zwrotu, co oznacza 28,5 mld dolarów zysku. Największy na świecie fundusz inwestycyjny państwa, dysponujący 1 bln dolarów aktywów, osiągnął w drugim kwartale 3,0 proc. zwrotu z inwestycji w akcje,  3,1 proc. zwrotu z inwestycji w obligacje i 0,8 proc. zwrotu z inwestycji w nieruchomości. Akcje stanowiły 69,3 proc. portfela, obligacje 28 proc., a nieruchomości 2,7 proc.  Norweski państwowy Norges Bank Investment Management jest największym na świecie funduszem emerytalnym.  Media na całym świecie rozpisują się o inwestycjach funduszu, który jest m.in. udziałowcem w takich koncernach jak Apple, Nestle, Google, Royal Dutch Shell czy Microsoft. W nich zresztą ulokował najwięcej pieniędzy – od 5 do 8 mld dolarów, przypadające na każdą z nich z osobna.  Choć największym zainteresowaniem norweskiego funduszu emerytalnego cieszą się firmy z Ameryki Północnej (przede wszystkim z USA), blisko jedną trzecią inwestycji ma też w Europie, w tym w Polsce (12 mld złotych).

 

Akcje Fiata i Renault drożeją w środę pod wpływem spekulacji o powrocie pomysłu połączenia spółek, pisze Reuters. Włoski dziennik Il Sole 24 Ore zasugerował, nie podając żadnych źródeł, że ponownie ożył odrzucony na przełomie maja i czerwca pomysł połączenia Renault i Fiat Chrysler. Akcje francuskiej spółki drożeją o ok. 3 proc., a kurs Fiat Chrysler rośnie o ok. 2 proc. W czerwcu po negocjacjach w Londynie decyzję o wycofaniu oferty ze skutkiem natychmiastowym podjął John Elkann, szef Fiat Chrysler Automobiles.  Powód “ucieczki” sprzed ołtarza? W negocjacjach o połączeniu uczestniczył francuski rząd, który jest głównym udziałowcem Renault. Z komunikatu FCA wynika, że za fiasko rozmów winę ponosi właśnie Paryż. – Fuzja Renault z FCA upadła ponieważ nie zyskała poparcia Nissana, który jest partnerem biznesowym francuskiego koncernu – powiedział minister  finansów Francji Bruno Le Maire i zapewnił, że zaangażowanie rządowej strony w negocjacje było konstruktywne. Nissan (po połączeniu FCA z Renault) miał obawiać się odstawienia na boczny tor w obecnym sojuszu z francuskim producentem.

 

Canal Productions, spółka producencka amerykańskiego gwiazdora Roberta De Niro pozwała byłą wiceprezes ds. produkcji i finansów i żąda odszkodowania wysokości 6 mln dolarów. Chase Robinson została asystentką De Niro w 2008 roku. W następnych latach awansowała dochodząc do  stanowiska wiceprezesa ds. produkcji i finansów. Amerykańskie media informują, że właśnie została oskarżona o poważne naruszenie zaufania i obowiązków. Zarzucono jej, że zamiast pracować, obsesyjnie oglądała seriale. W pozwie wskazano, że kobieta potrafiła obejrzeć 55 odcinków serialu „Przyjaciele” w ciągu czterech dni. W tym czasie zamawiała jedzenie na wynos na rachunek firmy. „Przyjaciele” to nie jedyny serial, na oglądanie którego na Netflixie Robinson poświęcała czas pracy. W pozwie wskazano, że obejrzała także 20 odcinków „Arrested Development” (w Polsce noszącym tytuł „Bogaci bankruci), a także 10 części „Schitt’s Creek”.

Opracował: Sławek Sobczak