Dow Jones i S&P500 zaliczyły trzecią wzrostową sesję z rzędu, kontynuując odrabianie strat po dynamicznych spadkach z początku miesiąca.  W poniedziałek S&P500 drugą sesję z rzędu zyskał przeszło 1 proc. Na finiszu zameldował się w wynikiem 2923,65 pkt., czyli o 1,21 proc. wyższym niż przed weekendem. Nasdaq poszedł w górę o 1,35 proc. i powrócił powyżej 8 000 pkt. Dow Jones po zwyżce o 0,96 proc. znów znalazł się ponad 26 000 pkt. W odwrotnym kierunku podążyły notowania złota, obniżając się o 1,2 proc., do $1 504,85 za uncję.  Na amerykańskich rynkach widać było w poniedziałek wzrost popytu na bardziej ryzykowne aktywa. Wskazywano dwa główne tego powody. Po pierwsze, sygnały o szykowanych w Chinach i Niemczech działaniach stymulacyjnych w reakcji na słabnięcie ich gospodarek. Po drugie, doniesienia o kolejnym przesunięciu o 90 dni terminu uruchomienia w USA sankcji wobec Huawei. Rynek uznał to za sygnał deeskalacji wojny handlowej. Widać to było po wzroście popytu na akcje spółek nowych technologii, szczególnie producentów chipów, jak i po zwyżce kursu Apple. Inwestorzy kupowali także ropę licząc na wzrost popytu na surowiec kiedy po działaniach stymulacyjnych nastąpi ożywienie gospodarcze, również dzięki możliwej poprawie relacji handlowych USA i Chin. Spadek zainteresowania „bezpiecznymi przystaniami” widać było po zniżce kursu złota i wzrośnie rentowności obligacji. W przypadku “trzydziestolatek” USA rentowność wzrosła w poniedziałek najmocniej od października 2018 roku.

 

Przy pustym kalendarium makroekonomicznym uwaga rynku skupiła się na wypowiedziach polityków, w tym zwłaszcza prezydenta Donalda Trumpa. „Nie widzę groźby recesji” – zaklinał rzeczywistość Larry Kudlow, główny doradca prezydenta Donalda Trumpa. „Kiedyś jakaś recesja będzie, ale ta inwersja krzywej terminowej nie jest wiarygodna” – wtórował mu sekretarz skarbu Wilbur Ross. Urzędowy optymizm w „przekazach dnia” został zaordynowany po tym, jak w ubiegłym tygodniu doszło do pierwszej od 2007 roku inwersji krzywej dochodowości amerykańskich obligacji skarbowych. Rzecz jasna inwestorzy mają swój rozum i nie dadzą się omamić politykom. Ale ci mogli się wystraszyć na tyle, że nieco odpuszczą na froncie handlowym. Takim sygnałem mogło być wydłużenie o kolejne 90 dni okresu przejściowego  na podtrzymywanie relacji handlowych z Huaweiem przez amerykańskie firmy. To potwierdza hipotezę, że Biały Dom „mięknie” w antychińskiej polityce handlowej, gdy tylko S&P500 zbliży się do 2 800 punktów. Równocześnie prezydent Trump nie ustaje w żądaniach drastycznego poluzowania polityki monetarnej. W poniedziałek prezydent USA napisał na Twitterze, że stopa funduszy federalnych powinna być obniżona aż o 100 punktów bazowych (czyli 1 punkt procentowy) w „dość krótkim czasie”. Ponadto Donald Trump życzyłby sobie od Fedu powrotu do QE, czyli „drukowania” pieniądza pod zakup obligacji skarbowych. W lipcu Rezerwa Federalna dokonała pierwszej od 2008 roku obniżki stóp procentowych. Rynek wycenia, że do końca roku stopa funduszy federalnych zostanie ścięta o kolejne 50-75 pb. – wynika z obliczeń FedWatch Tool. Inwestorzy wierzą zatem zarówno w „Trump put” jak i „Powell put” – mają nadzieję, że władza nie pozwoli trwale spaść indeksowi S&P500 poniżej 2 800 punktów.  A skoro tak, to w pobliżu tego poziomu „trzeba” kupować akcje. Dopóki ta wiara trwa i w gospodarce USA nie widać rychłej katastrofy, to rynek się trzyma w pobliżu historycznych szczytów.

 

Cena złota spadła, bo rynek wierzy w zbliżającą się falę działań stymulacyjnych. Doniesienia z Chin, eurolandu i Niemiec spowodowały wzrost oczekiwania na serię agresywnych działań stymulacyjnych, które mają zapobiec większemu spowolnieniu gospodarek. To osłabiło obawę recesji, która powodowało ostatnio wzrost popytu na tzw. bezpieczne przystanie. W poniedziałek zainteresowaniem inwestorów cieszyły się głównie aktywa o większym ryzyku. Na Comex kurs uncji złota z grudniowych kontraktów taniał na zamknięciu sesji o 0,8 proc. do 1511,60 dolarów. To już druga spadkowa sesja kruszcu po osiągnięciu w czwartek najwyższej ceny od ponad sześciu lat.

 

W poniedziałek ceny argentyńskich obligacji zbliżyły się do minimów po wiadomości o obniżeniu ratingu kraju przez dwie z trzech największych agencji, a także w reakcji na rezygnację ministra gospodarki. Dodatkowa premia wymagana przez inwestorów, by woleli obligacje Argentyny niż USA, wzrosła o 205 pkt. bazowych do 18,58 pkt. procentowych, wskazuje indeks JP Morgan. 100-letnia obligacja Argentyny staniała o 4,7 centów do 47,4 centów za dolara, zbliżając się do historycznego minimum z ubiegłego tygodnia.

 

Współczesność jest przesycona konsumpcją. Czy jednak nie czeka nas dystopijna przyszłość, w której nie będzie miał kto kupować? To jedno z kluczowych pytań, jakie pojawiły się w książce „Świt robotów” Martina Forda. Konsumpcja jest nierozerwalnie powiązana z pracą i dochodem. Ford stawia tezę, że szybki rozwój technologii informacyjnych, sztucznej inteligencji i robotyki może doprowadzić do dużego wzrostu bezrobocia, a w konsekwencji spadku konsumpcji. Kolejnym czynnikiem, który może jego zdaniem uderzyć w popytową stronę rynku, jest zjawisko rosnących nierówności dochodowych (i w mniejszym stopniu majątkowych). Spadek dochodów rozporządzalnych kurczącej się klasy średniej sprawi, że firmy będą miały coraz większe problemy ze znalezieniem nabywców na swoje coraz bardziej wyrafinowane produkty i usługi. Czy wizja badacza może się ziścić? Z książki Nelsona Schwartza zatytułowanej „The Middle Class is Steadly Eroding. Just Ask the Business World” wynika, że w 1992 roku 5 proc. amerykańskich gospodarstw domowych o najwyższych dochodach odpowiadało za 27 proc. całkowitej konsumpcji. Dwie dekady później odsetek ten wzrósł do 38 proc. Odwrotny trend zaszedł dla grupy 80 proc. najmniej zarabiających: odsetek konsumpcji spadł dla niej z 47 do 39 proc. W USA powstaje gospodarka, która w coraz większej mierze rozwija się za sprawą finansowych elit, czyli innymi słowy plutonomia. Widzimy wyraźnie, że konsumpcja w coraz większym stopniu opiera się na barkach najbogatszych, którzy przeznaczają na wydatki znacznie niższy odsetek swoich dochodów niż najubożsi. Jednak dane pochodzące z artykułu Barry’ego Cynamona i Stevena Fazzariego „Inequality, the Great Recessin and Slow Recovery” pokazują, że odsetek dochodów przeznaczany na konsumpcję w latach 1972-2007 wzrósł z 85 do 93 proc. Z dwóch powodów: bogaci kupują coraz więcej i drożej, natomiast reszta społeczeństwa poszła w zadłużanie się. Ze zdecydowanym wskazaniem na drugi czynnik.

 

Poziom dochodów przeciętnego Rosjanina nie wzrósł od pięciu lat. Z powodu stagnacji Rosjanie muszą sięgać do swoich oszczędności i zaciągać pożyczki, by opłacić podstawowe potrzeby. Władimir Putin w ubiegłym roku zapowiedział ożywienie rosyjskiej koniunktury, lecz mimo tegorocznego spadku inflacji wydatki konsumpcyjne obywateli nadal są na niskim poziomie. Cytowany przez Bloomberg Anton Tabakh, główny ekonomista moskiewskiego zespołu ds. oceny kredytów Expert RA, twierdzi, że nie ma oznak, by sytuacja ekonomiczna się poprawiła. „Być może bank centralny będzie musiał bardziej agresywnie obniżyć stopy procentowe” – dodał. Tymczasem bank centralny wznowił łagodzenie polityki pieniężnej w czerwcu, po dwóch niespodziewanych podwyżkach stóp procentowych w ubiegłym roku. Wzrost gospodarczy wyniósł 0,7 proc. w pierwszej połowie roku, znacznie poniżej docelowego celu Ministerstwa Gospodarki na poziomie 1,3 proc. „Dochody nie rosną, a ciężko jest żyć bardzo oszczędnie przez kolejne pięć lub sześć lat” – powiedziała Ludmiła Presnyakova, socjolog z Public Opinion Foundation w Moskwie. „Ludzie musieli zacząć szukać alternatyw. W tym roku zaczęli częściej sięgać po kredyty i oszczędności”. „Bańka kredytowa” może wymknąć się spod kontroli. Bank centralny twierdzi jednak, że na rynku kredytów konsumenckich nie ma żadnych oznak przegrzania.


Premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson ostrzegł, że jego kraj będzie gotowy do opuszczenia Unii Europejskiej bez umowy już 31 października, jeśli nie zostanie osiągnięte kompromisowe stanowisko w sprawie brexitu. Do doniesień swoje trzy grosze dorzuciła nowa minister spraw wewnętrznych, która planuje zamknąć wtedy brytyjską granicę. Boris Johnson liczy, że Niemcy i Francja pójdą na kompromis w sprawie brexitu. Choć według jego słów „partnerzy po drugiej stronie kanału okazują pewną niechęć do zmiany stanowiska”, to jest przekonany, że wkrótce to się zmieni. Co więcej, w brytyjskim parlamencie padł pomysł na blokadę swobodnego przepływu obywateli przez brytyjską granicę od 1 listopada. Ma go forsować Priti Patel, nowa minister spraw wewnętrznych. Partia opozycyjna Liberalnych Demokratów twierdzi, że minister ze swoim nowym pomysłem „jest kompletnie oderwana od rzeczywistości”. Wdrożenie go w życie oznacza bowiem problemy prawne dla milionów osób. Nawet jeśli pomysł zablokowania granic nie wejdzie w życie, wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej bez porozumienia poskutkuje konsekwencjami dla pracujących tam Polaków – przede wszystkim ze względu na ich uprawnienia emerytalne w Polsce. Bowiem praca na Wyspach nie będzie zaliczać się do stażu emerytalnego.  W tej chwili około miliona naszych rodaków na Wyspach chroni prawo unijne: zgodnie z przepisami staż pracy w Wielkiej Brytanii jest wliczany do stażu emerytalnego.

 

Tweet Donalda Trumpa wystarczył, aby szeroka publiczność odkryła, że w różnych zakątkach świata naukowcy i inżynierowie już dyskutują o tym, jak mają wyglądać sieci bezprzewodowe kolejnej generacji, inaczej mówiąc 6G. Świat wdraża dopiero 5G, więc 6G to dość odległa przyszłość. Wcześniejsze doświadczenia z telefonią komórkową, w której nowa generacja pojawia się co dekadę, pozwalają jednak przypuszczać, że pierwsza sieć 6G pojawi się ok. 2030 r. Prawdopodobnie w Korei Południowej, Chinach, może w USA lub w którymś z krajów Zatoki Perskiej. Oferować będzie wszystko to, co w marketingowych przekazach obiecywano w 5G i czego nie udało się uzyskać w realnie działających sieciach obecnie wdrażanych oraz jeszcze coś więcej. Co? Tego dowiemy się za kilka lat.  Przygotowania do prac nad tą technologią zaczęły się kilkanaście miesięcy wcześniej m.in. w położonym za kołem podbiegunowym fińskim Uniwersytecie Oulu, a także w USA (m.in. University of California Santa Barbara i New York University Tandon School of Engineering) i Chinach, a w 2019 r. również w Korei Południowej. Poza środowiskami naukowymi uczestniczą w nich tacy producenci sprzętu telekomunikacyjnego jak szwedzki Ericsson, fińska Nokia, czy chiński Huawei, a także koreański Samsung i LG.  Aby zdefiniować czym mają być sieci 6G najpierw musimy zidentyfikować, z jakimi problemami nie da sobie rady technologia 5G.  Wstępnie definiując czym mogą być sieci 6G, osoby zaangażowane w prace stawiają tezę, że będzie to technologia nie tyle dla ludzi, co dla inteligentnych urządzeń.

Opracował:Sławek Sobczak