Piątek przyniósł na rynkach wyraźną poprawę nastrojów, którą widzimy też dziś. Przyczyna wydaje się jedna: potężny spadek rentowności obligacji, niedający złudzeń, czego inwestorzy oczekują od banków centralnych. W piątek w USA rozpoczyna się słynne sympozjum, które da bankierom możliwość ustosunkowania się do sytuacji.  Rozwój sytuacji na rynkach obligacji w ostatnim czasie może przyprawić o zawrót głowy. W Europie już nie tylko dług Szwajcarii, Niemiec czy Holandii notowany jest przy ujemnych rentownościach – w tych przypadkach nawet kupując 30-letnie obligacje przy wykupie dostaniemy mniej. W coraz większym stopniu również dług takich krajów jak Włochy, Hiszpania czy Portugalia kwotowany jest z rentownościami poniżej zera, a przecież te kraje jeszcze na początku obecnej dekady zagrożone były niewypłacalnością! Na tym tle sytuacja na rynku długu USA może wydawać się względnie normalna –tam rentowność obligacji 10-letnich to nadal blisko 1,6 proc. Z tym, że zmiana ma tu jeszcze bardziej dynamiczny charakter, przed czerwcowym posiedzeniem Fed wynosiła ona sporo powyżej 2 proc. To pokazuje jedynie bezwarunkową wiarę rynków w ogromną skalę luzowania monetarnego, które czeka nas w przyszłości. Teraz bankierzy będą mieli okazję wspólnie naradzić się co do planu działania na sympozjum w Jackson Hole w USA, które zyskało sławę po tym, jak Ben Bernanke (ówczesny prezes Fed) zakomunikował na nim QE2, czyli drugą rundę programu skupu obligacji. Tym razem bankierzy stoją przed niemiłym wyborem – utrzeć rynkom nosa za cenę wyprzedaży jednocześnie akcji i obligacji (i zwiększyć ryzyko recesji), czy też jeszcze bardziej nakręcić spiralę rynkowego szaleństwa.

 

Na starcie tygodnia rynek czekał na rozstrzygnięcie kwestii Huawei. Spółka w maju dostała 90 – dniowe przyzwolenie na kontynuacje kooperacji z amerykańskimi dostawcami. Wygasło ono dziś.  Waszyngton przedłuża o kolejne 90 dni trwający od trzech miesięcy okres przejściowy, w którym zezwala biznesowi na podtrzymywanie niektórych relacji handlowych z Huaweiem mimo wpisania chińskiego giganta na “czarną listę” – poinformował sekretarz handlu USA Wilbur Ross na antenie Fox Business.  Przedstawiciel administracji Donalda Trumpa potwierdził tym samym weekendowe doniesienia agencji Reutera, która zapowiadała dokładnie taki rozwój wypadków. Jeśli prezydent USA wprowadzi w życie swoje groźby, Huawei zostanie odcięty oprogramowania (choćby aktualizacji Androida od Google’a) kluczowego dla funkcjonowania smartfonów. Firma z Shenzhen zapewne będzie w stanie zaproponować klientom alternatywę, ale nie wiadomo, czy to przekona ich do dalszego korzystania z chińskich urządzeń, na których zabraknie m.in. dostępu do Gmaila, YouTube’a czy Google Maps. W konsekwencji administracja Trumpa podjęła niezaskakującą decyzję o przedłużeniu okresu przejściowego. Dzięki temu ma więcej czasu na dojście do porozumienia, a równocześnie wciąż trzyma Pekin w szachu. Ponadto, na “czarną listę” trafiło kolejne 46 spółek zależnych Huaweia. Dla chińskich władz sprawa Huaweia ma fundamentalne znaczenie i bez uzgodnienia tej kwestii Amerykanie nie mogą liczyć na postęp negocjacji handlowych. Pytanie tylko, czy którejkolwiek stronie faktycznie na tym zależy.

 

To doskonały przykład potwierdzający impas w negocjacjach i brak woli znalezienia porozumienia na kolejnych płaszczyznach sporu. W całym tygodniu nie pozbędziemy się podwyższonej zmienności z rynków w obliczu niepewności wokół wojen handlowych i podsycanych obaw o globalne spowolnienie. Czynniki geopolityczne pozostają silne w połączeniu ze spekulacjami o przyszłości polityki monetarnej. W kolejnych dniach inwestorzy będą wyczekiwać wskazówek od bankierów centralnych spotykających się na sympozjum w Jackson Hole. Trochę uwagi skupi też protokół z ostatniego posiedzenia FOMC. Stopień pogorszenia sytuacji w Eurolandzie pozwolą ocenić indeksy PMI. W USA indeksy PMI (czw) będą ważnym wskaźnikiem sytuacji w sektorach przemysłowym i usługowym w obliczu nasilenia niepewności w polityce handlowej. Lepszy odczyt byłby balsamem łagodzącym obawy o rychłość recesji, choć nie wystarczy, by odwieść inwestorów od oczekiwań kolejnej obniżki stóp procentowych Fed. Poza tym dane z rynku nieruchomości (śr, pt) pozwolą ocenić kondycję rynku. Protokół z posiedzenia FOMC przedstawi zapis dyskusji sprzed ostatniej eskalacji konfliktu handlowego, więc tezy tam zawarte przedawniły się. Świeżych komentarzy dotyczących polityki pieniężnej inwestorzy będą szukać w wypowiedziach na sympozjum bankierów centralnych w Jackson Hole (pt). Temat przewodni konferencji nie mógł być lepszy – Wyzwania stojące przed polityką pieniężną.

 

Oficjalnie Chiny nie są już największym zagranicznym posiadaczem amerykańskich obligacji skarbowych. Dotychczasowego lidera zdetronizowała Japonia. Jeśli jednak dokładniej zagłębić się w dane Departamentu Skarbu USA, sytuacja okazuje się mniej oczywista. W czerwcu Japończycy zwiększyli stan posiadania amerykańskich obligacji skarbowych o 21,9 mld dol. i na koniec miesiąca mieli papiery o wartości 1122,9 mld dol. Tymczasem wartość portfela Chińczyków wzrosła o 2,3 mld dol., do 1112,5 mld dol. Tokio wyprzedziło Pekin po raz pierwszy od maja 2017 r. Japoński portfel amerykańskich Treasuries stopniowo rośnie od października ubiegłego roku, a wyraźne przyspieszenie widać szczególnie w dwóch ostatnich miesiącach, za które mamy dane. W maju i czerwcu Tokio zwiększyło stan posiadania aż o 58,9 mld dol. Natomiast Pekin sukcesywnie zmniejsza poziom zaangażowania w obligacje skarbowe USA – o 78,7 mld dol. w ostatnim raportowanym roku – choć akurat w czerwcu zakończyła się 3-miesięczna seria spadków z rzędu. Czy to oznacza, że to Japończycy są obecnie zagranicznym wierzycielem Stanów Zjednoczonych? Absolutnie nie. Przede wszystkim to w rękach krajowych inwestorów (w tym instytucji publicznych) jest ok. 70 proc. amerykańskiego długu. Kraj Kwitnącej Wiśni i Państwo Środka mają oficjalnie zaledwie po ok. 5 proc. Czy w takim razie Japończycy są największym zagranicznym wierzycielem USA?  Tajemnicą poliszynela jest, że Pekin kontroluje część obligacji przypisanych w statystykach Departamentu Skarbu innym krajom, m.in. Belgii.  Poza tym Treasuries nie są jedynymi papierami dłużnymi emitowanymi przez Amerykanów.  Ciekawe są również informacje na temat obrotu amerykańskimi papierami wartościowymi przez zagraniczne podmioty. “Czy Chiny wyprzedają dług USA?” – to pytanie zadaje sobie wiele osób, spodziewających się, że Pekin może uderzyć w ten sposób w podstawę potęgi Stanów Zjednoczonych, czyli dolara. To na szczęście tylko mit.

 

Amerykańska senator Elizabeth Warren walczy o nominację Partii Demokratycznej w wyborach prezydenckich w 2020 r. Dlaczego to ciekawe? Bo jednym z jej głównych postulatów jest wprowadzenie podatku dla najbogatszych. Warren chce, aby Amerykanie posiadający majątek wart ponad 50 mln dol. płacili od niego rocznie 2 proc. podatku. A ci, których bogactwo jest wyceniane na ponad 1 mld dol. – 3 proc. Teoretycznie rzecz biorąc, propozycja Warren nie powinna być jakoś szczególnie kontrowersyjna. Upłynęło ponad 10 lat od globalnego kryzysu finansowego, a temat nierówności ekonomicznych był przez ten okres wałkowany na wszelkie możliwe sposoby. Nie tylko na uniwersyteckich kampusach czy panelach Forum Ekonomicznego w Davos, lecz także w mediach popularnych. Mówiąc krótko: istnieje dość szeroka świadomość, że zamożni mogliby się trochę bardziej podzielić swoim majątkiem z resztą społeczeństwa. Nieważne, czy mieliby to zrobić z dobrego serca, czy ze strachu. Czy można wyobrazić sobie prostszy wehikuł dla takiej redystrybucji niż właśnie podatek majątkowy? Gdy ktoś proponuje podwyżkę PIT, zawsze można wysunąć argument, że zniechęci to ludzi do pracy. W przypadku podniesienia CIT mamy z kolei obawę, że uszczuplimy w ten sposób pulę środków, które firma mogłaby przeznaczyć na inwestycje. Ale opodatkowanie zakumulowanego majątku? Przecież tu w zasadzie nie ma wielkich skutków ubocznych. Nawet – mówiąc szczerze – nieszczególnie to zaboli samych bogaczy. Czy rzeczywiście samych bogaczy? – Bogacze mają to do siebie że są stosunkowo mądrzy, napewno mądrzejsi od pani Warren, po prostu zabiorą zabawki(miejsca pracy) i wyniosą się poza granice USA. I kogo wtedy będzie bolało? Na pewno nie panią senator, ta wie jak ssać system (Pokahontas).

 

Strach przed spowolnieniem gospodarczym i gwałtowne zmiany cen akcji powodują, że wielu amerykańskich inwestorów ucieka do funduszy rynku pieniężnego.  Perspektywa cięcia stóp procentowych przez amerykański bank centralny (Fed) winduje ceny obligacji, a rentowności nawet 30-letniego długu rządu USA znalazły się blisko bądź poniżej rentowności krótkoterminowych aktywów będących w posiadaniu funduszy rynku pieniężnego, które wciąż zarabiają około 2,2 proc. W ostatnim tygodniu do funduszy rynku pieniężnego napłynęło 18 miliardów dolarów co zwiększyło wartość ich aktywów do 3,35 biliona dolarów, najwyższego poziomu od niemal dziesięciu lat, wskazują dane Investment Company Institute, na które powołuje się Bloomberg. Rob Sabatino z UBS Asset Management, mającego pod zarządzaniem 831 miliardów dolarów, twierdzi, że część inwestorów chce zabrać część pieniędzy z rynku i na jakiś czas je zaparkować właśnie w funduszach rynku pieniężnego. Bezpiecznych schronień jest niewiele, a oprocentowanie depozytów bankowych jest znacząco niższe. Na rynkach akcji, obligacji skarbowych USA oraz walutowym jest niska płynność co negatywnie wpływa na ich głębokość (liczbę ofert sprzedaży i kupna) , zauważają analitycy banku JPMorgan Chase. A kiedy głębokość rynku maleje trudniej jest kupić bądź sprzedać duże pozycje.

 

Grupa Volkswagen z rozmachem stawia na elektromobilność. Niemiecki koncern wprowadzi na drogi 22 mln samochodów na prąd. To prawie 50 proc. więcej niż planowano wcześniej. Produkcją e-aut zajmie się 18 fabryk na całym świecie – mapa obejmuje też Polskę. A rewolucję zaczyna VW ID.3, czyli elektryczny hatchback w zasięgu Kowalskiego.  Wszystkie marki należące do rodziny niemieckiego koncernu w ciągu kolejnych 10 lat wprowadzą na rynek niemal 70 nowych modeli elektrycznych. To o 40 proc. więcej, ponieważ wcześniej była mowa o 50 e-modelach. W efekcie w ciągu najbliższej dekady liczba wyprodukowanych elektrycznych aut koncernu eksploduje z 15 mln do 22 mln sztuk. Lekko licząc populacja e-samochodów z logo VW, Audi, Skody, SEAT-a i Porsche na drogach wzrośnie o 46 proc. Rekordowe tempo elektrycznej ofensywy koncernu z Wolfsburga jest ściśle związane z planem redukcji śladu węglowego. Ten największy na świecie producent samochodów chce by do 2025 roku emisja CO2 oferowanych przez niego aut (w całym cyklu życia pojazdu) zmniejszyła się o 30 proc. w porównaniu do stanu z 2015 roku. Dlatego do 2023 roku zainwestuje w e-rewolucję ponad 30 mld euro.

Opracował: Sławek Sobczak