Po przedłużonej ze względu na poniedziałkowe święto weekendowej przerwie do gry powrócili inwestorzy z amerykańskich giełd. Pierwsza w tym tygodniu sesja przyniosła wahania nastrojów i ostatecznie przecenę. Stąd też negatywna reakcja amerykańskiego rynku akcji nie powinna być większym zaskoczeniem. S&P500 zaliczył spadek o 0,84 proc., wycofując się na linię 2 800 punktów i wyznaczając najniższy kurs zamknięcia od dwóch miesięcy. Dow Jones poszedł w dół o 0,94 proc., zatrzymując się na wysokości 25 347,77 punktów. W piątek DJIA zakończył pod kreską piąty tydzień z rzędu, co było najdłuższą taką serią od ośmiu lat. Nasdaq Composite stracił 0,39 proc., finiszując z wynikiem 7 607,35 pkt.

Spadkom na rynku akcji towarzyszył ostry spadek rentowności amerykańskich obligacji skarbowych. RECESJA. To znienawidzone słowo na “R” znów straszy inwestorów.  Najbardziej spektakularnie tryb “risk-off” objawił się na rynku długu – przez niektórych uważanym za starszego i “mądrzejszego” brata rynku akcji. Rentowności amerykańskich papierów skarbowych praktycznie na całej długości krzywej (a przynajmniej od 2 lat w górę) spadły o 5-6 pb. Dochodowość 10-letnich obligacji USA obniżyła się do 2,26 proc., osiągając najniższą wartość od października 2017. Jeszcze  na początku marca przekraczała 2,7 proc., a w listopadzie sięgała 3,25 proc. Malejąca rentowność oznacza wzrost ceny rynkowej obligacji. W rezultacie różnica między rentownością 10-letnich obligacji rządu USA a rentownością 3-miesięcznych bonów skarbowych stała się jeszcze bardziej ujemna, osiągając najniższą wartość od sierpnia 2007 roku. To historycznie bardzo mocny sygnał ostrzegawczy przed recesją w największej gospodarce świata. Drugim sygnałem alarmowym są ceny drewna w Ameryce, które niemal wyrównały listopadowe minimum, we wtorek zniżkując o ponad 5 proc. Dodajmy do tego ostatnie dane o słabym popycie na dobra inwestycyjne. Nawet zawodowi optymiści z Wall Street zaczynają nieśmiało przebąkiwać, że coś może być nie tak. Według Morgan Stanley gospodarka USA po raz pierwszy od 2008 roku znalazła się w fazie spowolnienia.

 

Administracja Donalda Trumpa po raz kolejny powstrzymała się przed oskarżeniem Chin o manipulacje na rynku walutowym Forex, unikając dalszej eskalacji napięć handlowych pomiędzy dwoma największymi gospodarkami świata. Jak wynika z raportu Departamentu Skarbu, Kraj Środka znalazł się jedynie na liście obserwacyjnej, razem z Irlandią, Włochami, Wietnamem, Singapurem, Malezją, Japonią, Koreą Południową oraz Niemcami. Stany Zjednoczone przygotowują raporty dotyczące rynku walutowego w półrocznych odstępach. Obecny miał zostać opublikowany w połowie kwietnia, jednak ze względu na zmianę kryteriów służących do oceny poszczególnych krajów, publikacja przesunęła się w czasie. Jak zauważa Departament Skarbu, dopisanie do listy manipulatora na rynku Forex nie przekłada się na bezpośrednie kary lub ograniczenia, może jednak negatywnie wpływać na rynki finansowe. Największe ryzyko uzyskania takiego tytułu tym razem posiadał Wietnam, jednak po wizycie krajowych oficjeli w Waszyngtonie decyzja została cofnięta. Polityka walutowa pojawiła się jako jedno z najnowszych narzędzi prezydenta Donalda Trumpa do zmian zasad handlu światowego, które, jak twierdzi, zaszkodziły amerykańskim przedsiębiorstwom i konsumentom. Uczynił politykę walutową kluczowym elementem umów handlowych z Meksykiem, Kanadą i Koreą Południową i oczekuje się, że będzie ona częścią umowy z Chinami, jeśli zostanie zawarta. W zeszłym tygodniu administracja skupiła się na wymianie walutowej, proponując cła na towary z krajów, w których stwierdzono zaniżoną wartość walut. Posunięcie Departamentu Handlu pozwoliłoby firmom amerykańskim poszukiwać antysubsydyjnych ceł na produkty z krajów, w których Skarb Państwa angażuje się w konkurencyjną dewaluację pieniądza. Obecnie żaden kraj nie spełnia tych kryteriów.

 

Huawei nie zgadza się z zarzutami stawianymi firmie przez Departament Sprawiedliwości USA i pozywa amerykańskie władze. Równocześnie wciąż pracuje nad stworzeniem własnego systemu operacyjnego, który mógłby zastąpić Androida.  Po umieszczeniu Huaweia na czarnej liście podmiotów, z którymi amerykańskie firmy nie mogą współpracować, władze koncernu utrzymują, że stawiane im zarzuty są pomówieniami, a ostatecznie przez sankcje ucierpią konsumenci. – Jesteśmy rozczarowani zarzutami skierowanymi przeciw Huawei przez Departament Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych i zaprzeczamy, że my, nasze spółki zależne lub stowarzyszone, popełniliśmy którekolwiek z domniemanych naruszeń prawa USA określonych w każdym z aktów oskarżenia. Pierwszy zarzut dotyczy pozwu cywilnego między Huawei i T-Mobile z 2017 roku, który został rozstrzygnięty, gdy ława przysięgłych z Seattle uznała Huawei za niewinnego –  czytamy w oświadczeniu firmy. Huawei wystąpił o uchylenie ustawy, która uniemożliwia amerykańskim agencjom rządowym kupowanie produktów od Huaweia i współpracę ze stronami trzecimi, które korzystają z ich produktów lub usług.  Huawei, potwierdza, że planuje wprowadzenie własnego systemu operacyjnego. Jednak data jego premiery nie jest jeszcze znana. Własny system od Huawei ma zastąpić Androida i nosić nazwę HongMeng.

 

Chociaż sam prezes Huawei wzywa do zachowania spokoju i nieeskalowania wojny handlowej, to Wall Street oraz inwestorzy dopatrują się w obecnym konflikcie USA oraz Chin poważnych problemów amerykańskiego producenta elektroniki użytkowej, Apple. Według analityków Cowen, przychody spółki mogą spaść o 8 proc. w przeliczeniu na akcję, jeżeli popyt na amerykańskie telefony w Chinach wyraźnie się obniży. W reakcji na niekorzystne prognozy akcje Apple osuwają się do najniższych poziomów od marca bieżącego roku.  Nie tylko analitycy Cowen negatywnie patrzą na przyszłe wyniki finansowe Apple na rynku chińskim. Również Citi obciął swoje prognozy cenowe dla akcji giganta elektronicznego oraz obniżył projekcje sprzedaży iPhone’ów, co ma być bezpośrednim pokłosiem eskalacji wojny handlowej na linii USA oraz Chiny. Citi twierdzi, że popyt na telefony spod znaku nadgryzionego jabłka w Kraju Środka może spaść nawet dwukrotnie. Inwestorzy od początku maja wyprzedają akcje Apple. Od tegorocznych maksimów rysowanych powyżej poziomu 215 dolarów, firma spod znaku nadgryzionego jabłka traci już 17 proc. i spada do okolic 178 dolarów, gdzie cena znajdowała się ostatni raz w marcu bieżącego roku.

 

Specjaliści z całego świata zajmujący się zdrowiem zmagają się z gwałtownym wzrostem liczby śmiertelnie niebezpiecznych, opornych na leki szczepów grzybów Candida auris, które atakują ludzi o osłabionych systemach odpornościowych. Ich pojawienie się może być związane z masowym stosowaniem chemicznych środków grzybobójczych w rolnictwie i produkcji żywności – ostrzega w opinii Mark Buchanan. Nasz nowoczesny system produkcji żywności z pozoru wygląda efektywnie: wytwarza dużo i wydaje się bardzo innowacyjny. Ale także zachęca ludzi do jedzenia niezdrowych cukrów i tłuszczów, a aż jedna trzecia wyprodukowanej żywności trafia na śmietnik. Przemysłowe rolnictwo zanieczyszcza jeziora i rzeki oraz odpowiada za zubożenie żyznych gleb, które są nie do odtworzenia. Przemysł związany z produkcją żywności i rolnictwem potrafi całkiem dobrze ukrywać te oraz inne koszty przed opinią publiczną. Nie będzie to już takie łatwe, gdy ludzie zaczną masowo umierać, a perspektywa taka według ONZ nie jest aż tak odległa w czasie.  Candida auris zidentyfikowano po raz pierwszy w 2009 roku w Japonii. Patogen ten jest przeważnie kojarzony z placówkami opieki zdrowotnej i rozprzestrzenia się poprzez kontakt z zarażonymi pacjentami. Od 2009 roku szczep w bardzo szybkim tempie rozprzestrzenił się na cały świat, co zaalarmowało urzędników zajmujących się opieką zdrowotną. Niestety bardzo trudno jest zidentyfikować i usunąć grzybiczy patogen, który zabija ponad 50 proc. zarażonych. Tylko w USA odnotowano setki nowych zachorowań w ciągu ostatnich kilku lat, głównie w stanach Nowy Jork, Illinois i New Jersey. Amerykańskie centra ds. kontroli i prewencji chorób próbują edukować lekarzy na temat najlepszych praktyk.

 

Banknoty z nowymi i ulepszonymi funkcjami bezpieczeństwa wchodzą dziś do obiegu. Fałszerzom trudniej będzie je podrobić z uwagi na wdrożone zabezpieczenia. Banknoty 100 i 200 euro uzupełniają serię Europa i są to najwyższe nominały po wycofaniu banknotu o wartości 500 euro. Banknoty wykorzystują nowe i innowacyjne funkcje bezpieczeństwa i są łatwe do sprawdzenia za pomocą metody „poczuj, spójrz i przechyl”. Na szczycie srebrzystego paska, hologram satelitarny pokazuje małe symbole, które poruszają się wokół liczby, gdy banknot jest przechylony i stają się wyraźniejsze pod bezpośrednim światłem. Srebrny pasek pokazuje również portret Europy, motyw architektoniczny i duży symbol €. Nowe banknoty o wartości 100 i 200 euro mają również zwiększoną liczbę szmaragdową. Chociaż liczba szmaragdowa jest obecna na wszystkich innych banknotach serii Europa, ta ulepszona wersja pokazuje również symbole € wewnątrz numeru. Nowe banknoty 100 € i 200 € mają teraz taką samą wysokość w pionie jak banknot 50 €, co ułatwia ich obsługę i przetwarzanie przez maszyny. Będą także lepiej pasować do portfeli oraz będą trwalsze Banknoty 100 i 200 euro z pierwszej serii, podobnie jak wszystkie inne nominały, pozostaną prawnym środkiem płatniczym. Będą nadal krążyć obok nowych banknotów i stopniowo będą wycofywane z obiegu.

 

Oczekuje się, że sprzedaż aut w Stanach Zjednoczonych spadnie w maju o 2,1 proc. w stosunku do analogicznego okresu ubiegłego roku. Wśród przyczyn wymienia się wysokie ceny pojazdów, trzymające potencjalnych nabywców na dystans, donosi Reuters. Według konsultantów branżowych firm J.D. Power i LMC Automotive łączna sprzedaż pojazdów w USA ukształtuje się w maju na poziomie około 1,56 mln sztuk, przy czym sprzedaż detaliczna nowych pojazdów ma spaść o 3,1 proc. do 1 226 800 sztuk.

Opracował: Sławek Sobczak