Po chłodnym przyjęciu raportów kwartalnych Goldman Sachs i Citigroup na Wall Street zapowiadała się spadkowa sesja. Jednak w drugiej części dnia giełdowym bykom udało się odzyskać utracony teren. Podobnie jak w piątek w poniedziałek liczyło się tylko jedno: wyniki kwartalne banków. Na pierwszy ogień poszedł raport z Goldman Sachs, którego zysk na akcję ($5,71) okazał się znacznie wyższy od oczekiwanych przez rynek $4,89. Ale walory Goldmana przeceniono o 3,8 proc. Analitycy kręcili nosem na nieco słabsze od oczekiwań przychody ($8,81 mld vs.oczekiwane $8,9 mld) i mówili, że nadspodziewanie wysoki wynik netto był zasługą nadzwyczajnego cięcia kosztów płacowych. Faktycznie – koszty wynagrodzeń i bonusów zmalały o 20 proc. rdr, do $3,26 mld wobec oczekiwanych $3,58 mld. Neutralnie poniedziałkową sesję zakończyły papiery Citigroup, który także pochwalił się wynikami za pierwszy kwartał. I w tym przypadku historia była podobna jak u Goldmana. Citigroup przebił rynkowy konsensus na poziomie zysku na akcję (EPS wyniósł $1,87 vs. oczekiwane $1,80), ale minimalnie rozczarował przychodami ($18,58 mld vs. $18,63 mld). Podobnie jak konkurencja Citigroup narzekał na spadek aktywności inwestorów w pierwszym kwartale, co obniżyło prowizje brokerskie. Ponadto, lepszy od prognoz EPS był po części  efektem potężnego programu skupu akcji własnych, na który Citigroup tylko w zeszłym kwartale wydał 4,06 mld dolarów. Warto dodać, że od początku roku akcje Citigroup podrożały o 30 proc, a Goldman Sachs o 20 proc. Wydawałoby się, że po takim przyjęciu bankowych raportów nowojorskie indeksy obiorą kurs “na południe”. I przez pierwszą godzinę handlu tak właśnie było. Lecz S&P500 w porywach zniżkował ledwie o 0,4 proc. A skoro rynek nie bardzo chciał spadać nawet po niezbyt dobrych wiadomościach, to inicjatywę przejęli optymiści. Dzięki temu S&P500 zakończył dzień powyżej 2900 punktów, z symboliczną stratą 0,06 proc. Dow Jones i Nasdaq obniżyły się o 0,1 proc.

W rezultacie trzy główne amerykańskie indeksy pozostały w zasięgu 1-2 proc. od rekordów wszech czasów. Pomimo miernych oczekiwań dotyczących korporacyjnych zysków (rynkowy konsensusu zakłada ich spadek o 2-4 proc. rdr) Wall Street zdradza wyraźną ochotę do przetestowania jesiennych szczytów.  Równocześnie narastać będzie presja na realizację potężnych zysków z pierwszego kwartału, podczas którego S&P500 zaliczył najlepszy początek roku od dwóch dekad. Do końca tygodnia raportami za pierwszy kwartał pochwalą się jeszcze m.in. Bank of America, Morgan Stanley, Netflix, Johnson & Johnson, Textron, Honeywell International, Schlumberger oraz American Express. Wielki Piątek w USA jest dniem bez sesji.

Biały Dom przygotowuje się do przyszłorocznej bitwy wyborczej, a imigracja do USA ma być jednym z głównych elementów kampanii. Donald Trump już w przyszłym roku będzie walczył o poparcie amerykanów, które pozwoliłoby mu objąć drugą kadencję jako prezydenta USA. Obecny prezydent rozważa wprowadzenie podatku od przekazywanych pieniędzy wysyłanych do domu przez osoby mieszkające w USA nielegalnie. Jeśli działanie dojdzie do skutku to potencjalnie zwiększy atrakcyjność Bitcoina i innych kryptowalut, ponieważ ludzie będą się starać unikać rządowego monitoringu. Nowy podatek miałby dotyczyć przede wszystkim krajów, które wyróżniają się pod względem imigracji do USA,  m.in. Meksyku i niektórych krajów Ameryki Południowej. Dane zebrane przez Coin Dance, który monitoruje transfer kryptowalut na całym świecie pokazują, że w niektórych regionach USA znacznie wzrosły obroty BTC na platformach wymiany peer-to-peer Localbitcoins, Paxful czy Bisq od czasu, gdy opublikowana została wiadomość o planach Trumpa dotyczących nowego podatku. – Taki zabieg pomógłby naszej gospodarce, ponieważ pieniądze nie byłyby wysyłane za granicę, a pozostałyby w obiegu i ożywiłyby amerykańską gospodarkę. Właściwie to dobrze, jeśli pomysł będzie kontynuowany – powiedział były sekretarza stanu Kansas Kris Kobach. Tymczasem rzecznik Białego Domu Hogan Gidley powiedział agencji prasowej Associated Press, że kontrolowanie przekazów pieniężnych jest możliwe. – Jest to najwyższy priorytet dla obecnej administracji, aby obniżyć przypadki zasiedzenia imigrantów posiadających wizy. Administracja pracuje nad stworzeniem odpowiednich przepisów dotyczących pobytu imigrantów w USA w celu ochrony amerykańskich podatników– powiedział Gidley. Używanie kryptowalut do wysyłania pieniędzy przez granice taniej i szybciej niż za pomocą banków i tradycyjnych usług transferu pieniędzy od dawna jest jednym z najbardziej obiecujących zastosowań wirtualnych walut. Jednak sektor bankowy zaadoptował nowe technologie w ostatnich latach, co pozwoliło na poprawę usług w celu zachowania konkurencyjności. Rządowe sankcje na przekazy pieniężne mogą okazać się wystarczającym bodźcem, który popychnie ludzi w stronę Bitcoina i innych kryptowalut.

 

Gdy katedrę Notre Dame w Paryżu jeszcze trawił ogień, zrozpaczeni Francuzi zaczęli organizować zbiórkę środków na odbudowę świątyni. Swoją „cegiełkę” dołożyła rodzina Pinault. Na ratunek Notre Dame przeznaczyła 100 mln euro. Właściciel firmy Kering i grupy Ho lding Artemis, François-Henri Pinault, jest uznawany za najbogatszego człowieka we Francji. Zaledwie kilka minut później ich arcyrywale, rodzina Arnault, odpowiedziała jeszcze większą hojnością – 200 mln euro. – Ta tragedia uderzyła wszystkich Francuzów i tych, którzy są przywiązani do wartości duchowych. W obliczu takiego dramatu każdy pragnie przywrócić życie klejnotowi naszego dziedzictwa – tłumaczył swoją decyzję Francuz.  Zbiórka pieniędzy na katedrę już ruszyła. Odpowiada za nią francuska Fondation du patrimoine, zajmująca się ochroną i promowaniem dziedzictwa narodowego. Chęć do pomocy zgłaszają nie tylko Francuzi i nie tylko chrześcijanie. Obietnice finansowego wsparcia odbudowy zgłaszają internauci na całym świecie. Pożar, który udało się ugasić dziś ok. 4 nad ranem, wybuchł wczoraj w okolicach godz. 19, doprowadził m.in. do zawalenia iglicy i dachu najważniejszej paryskiej świątyni. Od kilku dni w kościele trwały prace remontowe, pierwsze od 200 lat, które miały uratować sypiący się zabytek. Możliwe, że to właśnie remont był powodem zaprószenia ognia.

Za najbogatszego człowieka na Ziemi uważa się Jeffa Bezosa, twórcę i prezesa Amazona. Przy nim Władimir Putin jest ubogi, jak mnich-pustelnik. Jeśli choć część nieoficjalnych informacji o majątku Putina jest prawdą, to zjada Bezosa na śniadanie. Na stronach Kremla opublikowano właśnie “oficjalne” oświadczenie majątkowe rosyjskiego przywódcy. Uchylmy rąbka tajemnicy – Władimirowi Putinowi wiedzie się coraz lepiej. Nie jest tajemnicą, że oświadczenia majątkowe rosyjskiego prezydenta są oparte na dość wątłych przesłankach, a swój realny majątek sprytnie umniejszył i ukrył. I tak, zgodnie z oświadczeniem opublikowanym na stronie Kremla, Władimir Putin w 2018 roku z tytułu pensji, emerytury wojskowej i odsetek od oszczędności i zysków z inwestycji zarobił ponad 8,6 mln rubli, nieco ponad 500 tys. zł. Putinowi wiedzie się lepiej, w 2017 r. z tych samych źródeł zarobił (po przeliczeniu) w okolicy 300 tys. zł.  Oficjalnie wśród dobytku rosyjskiego prezydenta są: mieszkanie w Sankt Petersburgu, 77 m kw, wraz z garażem o powierzchni ok. 18 m kw, a także mieszkanie w Moskwie o powierzchni blisko 150 m kw. Rosyjski prezydent jest właścicielem dwóch zabytkowych Wołg GAZ M21. Władimir Putin, jak na patriotę gospodarczego przystało, posiada też SUV-a Łada Niva. Dobytek dopełnia przyczepka kempingowa Skif.  Władimir Putin z jakiegoś powodu nie wpisał do oświadczenia kolekcji zegarków. W 2012 roku Borys Niemcow, nieżyjący już rosyjski polityk i aktywista, pisał na blogu, że sama kolekcja zegarków Putina wartością przekracza 1,2 mln dol.  Przy okazji tzw. afery Panama Papers, front dziennikarzy śledczych wraz z partnerami, na podstawie wycieków tajnych dokumentów, rzucili nieco (wciąż za mało) światła na finanse Putina. Wynika z nich, że rosyjski prezydent zdołał przetransferować do banków w rajach podatkowych ok. 2 mld dol. Jego faktyczny udział w biznesie jest rozmydlony – aktywa nie są formalnie na niego, lecz członków rodziny bądź przyjaciół z dawnych lat – pojawiają się nazwiska blisko związanych z Putinem oligarchów – Roldugin, bracia Rotenbergowie, Szamałow, a to tylko początek listy.  Ciekawy jest tu wątek Williama Bowdera, swego czasu szefa funduszu inwestycyjnego Hermitage Capital Managment, który rozbiły rosyjskie służby tropiące “defraudację”. Bowder, ścigany oficjalnie przez służby rosyjskie, nie ma powodów, by lubić Putina.  Zeznając przed amerykańską senacką komisją w 2017 r., powiedział, że rosyjski prezydent jest jednym z najbogatszych ludzi na świecie, a w ciągu kilkunastu lat, gdy utrzymuje się przy władzy, zgromadził – według wyliczeń Bowdera – majątek o wartości ponad 200 mld dol. To znacznie więcej, niż posiada oficjalny numer jeden na liście najbogatszych (mimo rozwodu) – Jeff Bezos.

W górnictwie rośnie zatrudnienie. Jednocześnie spada ilość wydobytego węgla – wynik z grudnia 2018 był najgorszy od czasów II wojny światowej. A górnikom trzeba coraz więcej płacić, bo znalezienie pracownika graniczy niemal z cudem. W tym roku dopłacimy do tego biznesu 2,12 mld złotych. Tymczasem ponad 3,4 mld zł zarobiły na sprzedaży do Polski “czarnego złota” firmy z Rosji. Import węgla awansował w naszym kraju do rangi “dbania o bezpieczeństwo energetyczne”. W 2018 r. sprowadzono do Polski prawie 20 mln ton węgla. – Rynek jest zawalony surowcem, nadwyżka sięga 5 mln ton i tego nie ma gdzie upchnąć – ocenia rozmówca WysokieNapiecie.pl. Importerzy sprzedają więc węgiel po coraz niższej cenie, byle tylko ratować płynność. Próbują go wcisnąć komu się tylko da. Skąd się wziął taki duży import? Wiosną węgla na rynku zaczęło brakować. – Polska Grupa Górnicza rozsyłała do klientów informacje, że obcina dostawy do najniższego dopuszczalnego umowami poziomu. Do tego doszedł spadek wydobycia w Tauronie. Zaczęła się nerwówka w elektrowniach, część z nich nie mogła chodzić z pełną mocą – opowiada menedżer z jednej z państwowych spółek. Jego zdaniem miało to też wpływ na nagłe wzrosty cen prądu na giełdzie. Przestraszone spółki zaczęły naciskać na resort energii aby pozwolił kupować surowiec z importu, także z Rosji. Oczywiście nikt oficjalnie niczego nie zakazywał, ale zarządy spółek wiedzą jak mogłaby się skończyć węglowa „samowolka”. Kierownictwo ministerstwa nie miało wyjścia – dało energetykom zgodę na import z wrażego wschodu. Tylko Węglokoks w 2018 r. sprzedał spółkom energetycznym importowany węgiel w ilości około 1,1 mln ton. Spółka nie pochwaliła się, że większość z tego węgla pochodziła z Rosji, chociaż skwapliwie informowała o statkach z węglem z USA, które jednak były tylko ułamkiem dostaw.

Produkt krajowy brutto Polski zwiększył się w ubiegłym roku realnie o 5,1 proc. i po przeliczeniu sięgnął na koniec 2018 r. 586 mld dolarów – wynika z danych opublikowanych przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Dynamiczny wzrost gospodarczy sprawił, że Polska wyprzedziła w rankingu największych gospodarek świata wolniej rosnącą Szwecję (+2,3 proc.) i pogrążoną w recesji Argentynę (-2,5 proc.). Korzystnie na naszą pozycję wpłynęło również umocnienie złotego (średni kurs w 2018 r.) do dolara, podczas gdy korona szwedzka nieznacznie osłabiła się do “zielonego”. Argentynie oprócz spadku PKB ciążyło również załamanie miejscowej waluty. W efekcie Polska awansowała w rankingu największych gospodarek świata na 22. miejsce, a w unijnym – na 7. Wkrótce Polska ma zyskać po jednej pozycji w obu zestawieniach. W 2020 r. powinniśmy przeskoczyć Tajwan i znaleźć się tuż za czołową dwudziestką globu. Awans w rankingu UE może nam dać opuszczenie wspólnoty przez Wielką Brytanię. Na kolejny skok będzie trzeba poczekać kilka lat dłużej. Prognoza MFW sięga do 2024 r. i w tym roku mamy być o krok (raptem 400 mln dol.) od wyprzedzenia Szwajcarii. Można zatem domniemywać, że według obecnego stanu wiedzy Funduszu, Polska awansuje do grona 20. największych gospodarek świata w 2025 r. Warto jednak pamiętać, że szacunki są obciążone bardzo niepewną prognozą dot. kursów walutowych i dość regularnie (MFW publikuje raport co pół roku) ulegają zmianie. Poza tym nominalna wielkość PKB nie ma ogromnego znaczenia, to raczej kwestia prestiżu i wizerunku. Bardziej istotny jest wskaźnik PKB per capita, który lepiej oddaje zamożność społeczeństwa. Wielu ekspertów jest również zwolennikami PKB per capita przeliczanego parytetem siły nabywczej (PSN) lokalnej waluty, czyli uwzględniającego poziom cen w gospodarce. W tych kategoriach Polska zajmuje odpowiednio 59. (awans o 1 oczko wobec ’17 r.) i 48. pozycję na świecie (uwzględniając Hongkong i Macao jako odrębne od Chińskiej Republiki Ludowej podmioty), a na koniec 2024 r. mają to być miejsca 48. i 45. Tymczasem Szwecja plasuje się oczywiście znacznie wyżej – w czołowej dwudziestce. W 2018 r. PKB per capita wynosiło w skandynawskim kraju niemal 54 tys. dol., a w Polsce – nieco ponad 15 tys. dol. Różnica po uwzględnieniu poziomu cen była mniejsza: szwedzki PKB per capita w PSN był o 66 proc. wyższy.

Opracował: Sławek Sobczak