Ani słabsze dane makro, ani eskalacja wojny handlowej z Chinami nie zatrzymały w piątek wzrostów na nowojorskich parkietach. Amerykańskie indeksy w dalszym ciągu znajdują się blisko nominalnych rekordów wszech czasów. Na ogół w każdy pierwszy piątek miesiąca Wall Street patrzy głównie na rządowe dane z rynku pracy. Lipcowy raport BLS był nieco rozczarowujący – słabszy od prognoz był wzrost zatrudnienia, nie zachwyciła także dynamika płac. Ale właśnie takie rezultaty podobają się inwestorom: brak silnej presji płacowej i brak presji na szybszy wzrost stóp procentowych. Gorzej, że zawiódł także ISM dla sektora usług, który w lipcu obniżył się do 55,7 pkt. z 59,1 pkt. w czerwcu. Eskaluje spór handlowy z Chinami. Państwo Środka w odpowiedzi na groźby Białego Domu zadeklarowało gotowość nałożenia ceł na import z USA o wartości 60 mld dolarów rocznie. Rzecz jasna taka deklaracja może być elementem strategii negocjacyjnej, ale też wskazują narastającą irytację i zdecydowanie Pekinu. Co ciekawe, rynek akcji nic sobie z tego wszystkiego nie robił. Dow Jones poszedł w górę o 0,54 proc., a S&P500 zyskał 0,46 proc. Do styczniowego rekordu indeksowi S&500 brakuje już tylko 1,1 proc. Nasdaq – który swój rekord poprawił w lipcu – tym razem wypadł słabiej i urósł tylko o 0,12 proc.

Ropa drożeje na wieść o ograniczeniu produkcji przez Arabię Saudyjską. Rozwiało to bowiem obawy inwestorów, że przybierający na sile konflikt handlowy na linii USA-Chiny odbije się na popycie na surowiec. Kontrakty na baryłkę ropy West Texas Intermediate drożały o 0,5 proc. w handlu przedsesyjnym w Stanach Zjednoczonych, po tym jak w ciągu ostatnich pięciu tygodni straciły 7,6 proc. Chiny opublikowały listę towarów wartych $60 mld w odwecie za cła nałożone przez USA na import z Chin o wartości $200 mld. Arabia Saudyjska tymczasem postanowiła zmniejszyć wydobycie w związku z problemem znalezienia kupców uzasadniających produkcję na rekordowym poziomie. – Saudyjczycy wysyłają jasne sygnały co do pożądanego przez nich zakresu cenowego.

Zaboli tak samo, ale będzie dużo mniej bolesne dla środowiska naturalnego – zapewnia Lego. Po raz pierwszy w historii firma zaczyna produkować swoje klocki z materiałów odnawialnych. Konkretnie z trzciny cukrowej. Duńczycy wydali na ten cel grube pieniądze – do tej pory 155 mln euro. Efektem są klocki, których na pierwszy rzut oka nie rozpoznamy od tradycyjnych. Od razu nasuwają się pytania: czy będą słodkie, czy rozpuszczą się w wodzie? Nic z tych rzeczy, są identyczne, przeszły te same testy bezpieczeństwa, mają taką samą barwę i wytrzymałość. Nowe klocki będą po prostu produkowane z polietylenu wytwarzanego z ekologicznych plantacji trzciny cukrowej. Na początek Lego będzie z tego materiału robić liście, krzaki i drzewa, ale stopniowo elementów będzie coraz więcej. Do 2030 roku wszystkie klocki Lego mają powstawać z materiałów odnawialnych a firma nie będzie wytwarzała śmieci. Nowe klocki nie są niestety biodegradowalne, ale przedstawiciele firmy przytomnie zauważają, że klocki bardzo trudno popsuć.

 

Szwedzki koncern Ikea świętuje właśnie 75-lecie swojej działalności i z tej okazji do sprzedaży trafią najbardziej charakterystyczne meble z każdej dekady. Oczywiście będą świeżo wyprodukowane, z uwzględnieniem przepisów i norm dotyczących materiałów etc. Cała kolekcja kultowych mebli będzie nosić nazwę Gratulera. Pierwsze dostawy trafią do sklepów Ikea w sierpniu. W tym miesiącu będzie można kupić perełki z lat 50. i 60. W październiku dołączą do nich meble z lat 70. i 80, zaś w grudniu do sklepów trafią produkty z ostatniej dekady XX wieku. Każdy produkt, który znajdzie się w kolekcji został wyselekcjonowany z bogatych archiwów marki. Stare meble z Ikei do dziś cieszą się sporą popularnością wśród kolekcjonerów. Ikea powstała 28 lipca 1943 roku. Wtedy Ingvar Kamprad założył pierwszy sklep na przedmieściach miasteczka Ęlmhult. Dziś marka jest obecna na 49 rynkach, stacjonarne sklepy Ikea odwiedza rocznie blisko miliard ludzi.

Aleksander Barkov, hokeista drużyny NHL Florida Panthers, gorzko pożałował przekroczenia prędkości w Finlandii, gdzie był w lipcu na wakacjach. Jego konto bankowe jest uboższe o 46 675 euro. Barkov odpoczywał w Finlandii po trudnym sezonie w NHL, ale został przyłapany przez drogówkę na prowadzeniu samochodu z prędkością 105 km/h w miejscu, gdzie dozwolona prędkość nie może przekraczać 60 km/h. W Finlandii przepisy są bardzo surowe i jeśli kierowca jedzie za szybko do 20 km/h to mandat wynosi 70-155 euro. Później zaczynają się schody. Sąd bierze pod uwagę zarobki danego kierowcy i na ich podstawie określana jest grzywna. Jako że Barkov rocznie we Florida Panthers może liczyć na gaże w wysokości 5,1 mln euro to sąd w Finlandii nałożył na niego mandat 46 675 euro.

Opracował: Sławek Sobczak