Nowojorskie giełdy uchroniły się przed kolejnymi spadkami po tym, jak rentowność amerykańskich obligacji 10-letnich utrzymała się powyżej 3 proc. Rynek długu ponownie znalazł się w centrum uwagi Wall Street. Rentowność 10-letnich obligacji skarbowych USA wzrosła do 3,035 proc., niemal wyrównując najwyższy poziom od stycznia 2014 roku. Jeśli zostanie on przełamany, to dochodowość amerykańskich 10-latek sięgnie najwyższego poziomu od 2011 roku. Wzrost rentowności obligacji oznacza spadek jej ceny. Do niemal 2,50 proc. zbliżyła się rentowność obligacji 2-letnich, wyznaczających koszt kredytu na krótkim końcu krzywej terminowej. To najwyższy poziom od 2008 roku. W ten sposób papier przynoszące stały dochód zaczynają być coraz poważniejszą alternatywą dla mocno przewartościowanego rynku akcji, na którym c/z dla indeksu S&P500 sięga 24. Mimo wszystko nowojorskim indeksom w czwartek udało się przerwać spadkową serię. Dow Jones zakończył dzień wzrostem o 0,25 proc. S&P500 zdołał zyskać 0,18 proc. Jedynie Nasdaq stracił, choć zaledwie 0,05 proc. Jak na razie sezon raportów za pierwszy kwartał wypada bardzo dobrze. Średni wzrost zysku na akcję wśród spółek, które już zdążyły przedstawić wyniki, wyniósł 22 proc. rdr wobec oczekiwań na poziomie 18,5 proc. rdr. Jasnym punktem były w czwartek walory Boeinga, które podrożały o 4,2 proc. Producent samolotów zaraportował aż 50-procentową poprawę zysku netto, przebijając prognozy analityków.
Ostatni skok rentowności amerykańskich obligacji spowodował, że różnice między USA i Japonią oraz USA i Niemcami dalej się pogłębiają na korzyść dolara. Wzrost do poziomu powyżej 3,041 procent spowoduje, że rentowność dziesięcioletnich obligacji USA wzrośnie do najwyższego poziomu od lipca 2011 r. Fakt ten sprawił, że w stosunku do koszyka głównych walut, dolar amerykański wyceniany jest najwyżej od trzech miesięcy. Największą jego aprecjację w tym okresie obserwowaliśmy w stosunku do dolara australijskiego.Warto również zwrócić uwagę, że przynajmniej w ostatniej, kilkunastoletniej historii nie było takiej sytuacji, aby dług USA był wyżej oprocentowany niż nasz dług. Czyżby w najbliższym czasie miało się to zmienić? Jeszcze na początku kwietnia, 79 proc. ekonomistów uważało, że w czerwcu czeka nas kolejna podwyżka stóp procentowych. Dziś jest to już 93 proc. Obecna wyprzedaż na rynkach akcji jest efektem obaw o normalizację rynków. Warto również zwrócić uwagę, że indeks dolara amerykańskiego (DXY) będący wskaźnikiem odzwierciedlającym siłę lub też słabość USD wobec koszyka sześciu głównych walut osiągnął dziś najwyższy poziom od połowy stycznia br.
To, że nie słyszymy huku największych dział, wcale nie oznacza, że wojna handlowa między USA a Chinami skończyła się zanim na dobre się zaczęła. Amerykanie sięgnęli po rozum do głowy i wysłali silne oddziały na front, gdzie dotychczas dominowali Chińczycy. Departament Handlu postanowił odciąć chińskiemu potentatowi branży technologicznej – firmie ZTE – dostęp do komponentów niezbędnych do produkcji urządzeń, tj. smartfony czy sprzęt telekomunikacyjny. Pretekstem było naruszenie przez Chińczyków warunków porozumienia zawartego z Departamentem Handlu ws. kar za sprzedaż urządzeń do objętego embargiem Iranu. Wczoraj “The Wall Street Journal” poinformował, że sprawa sprzed kilku lat może uderzyć w innego chińskiego giganta – Huawei. Postępowanie przeciw spółce ma prowadzić nie amerykański Departament Handlu czy Skarbu, a Sprawiedliwości, więc sprawa może mieć jeszcze poważniejsze konsekwencje. Trzeci największy na świecie producent smartfonów, popularnych m.in. w Polsce, również może zostać pozbawiony dostępu do wytwarzanych w USA części, a zarządzający spółką mogą usłyszeć zarzuty kryminalne. Obaj giganci od lat mają na pieńku z Waszyngtonem. ZTE ocenił, że decyzja Waszyngtonu zagraża jej przetrwaniu. Chińczycy wciąż nie są w stanie samodzielnie wyprodukować niezbędnych komponentów, nie za bardzo wchodzi w grę nabycie ich po odpowiedniej cenie i w dużych ilościach u innych dostawców. Na Zachodzie wciąż trwają poszukiwania sposobu, który powstrzymałby Chińczyków. Dotychczasowe działania USA – proponowane cła, ograniczenia akwizycji oraz postępowania przeciw ZTE i Huawei – oceniane oddzielnie nie mają większego sensu, ale jako element większej całości mogą być skutecznym narzędziem nacisku na Pekin. Do tego brakuje jednak wspólnego frontu z innymi krajami rozwiniętymi, pewnego rodzaju “gospodarczego NATO”, które “odstraszałoby” rosnącą na Wschodzie potęgę.
Facebook zmienił wczoraj regulamin serwisu. Bardzo szczegółowo zrewidowano zapisy dotyczące mowy nienawiści – podano nawet przykłady zwrotów, jakie będą kategorycznie zakazane. Od akceptacji nowych paragrafów użytkownicy nie mogą nazywać innych „brzydkimi” czy „ohydnymi”. Polityka moderowania treści na Facebooku od dawna była kontrowersyjna. Niejednokrotnie internauci wskazywali na wybiórczość serwisu w kontroli tego, co publikują na jego stronach użytkownicy. Zapisy dotyczące propagowania nienawiści Facebook podzielił na trzy poziomy:
Poziom 1 – ataki na osoby lub grupy osób na podstawie tzw. cech chronionych, takich jak rasa, pochodzenie, narodowość, wyznanie, orientacja seksualna, płeć, tożsamość płciowa, poważna niepełnosprawność lub choroba lub posiadających status imigranta.
Poziom 2 – treści atakujące osoby o wspomnianych cechach, które obejmują twierdzenia o niższości (ułomności różnego rodzaju), wyrażenia pogardy, obrzydzenia.
Poziom 3 – treści nawołujące od wykluczenia lub segregacji wspomnianych wyżej osób lub grup osób.
Facebook oczywiście zastrzega, że nie każde użycie wymienionych zwrotów czy słów będzie karane. Muszą zostać one użyte we wskazanych kontekstach. Jeśli intencja użytkownika, który je napisał będzie inna, Facebook wcale nie musi usuwać jego posta. Serwis społecznościowy Marka Zuckerberga zastrzega także, że krytyka polityki imigracyjnej oraz stawianie się po stronie zwolenników jej zaostrzenia również nie będzie moderowana, o ile nie znajdą się w niej słowa nienawiści. Nie tylko mowa nienawiści została tak szczegółowo obłożona zakazami. Podobne wyszczególnienia dotyczą także treści drastycznych i przedstawiających przemoc, nagości oraz treści pornograficznych oraz okrucieństwa i niestosowności.
W Stanach Zjednoczonych regulowany parkiet myśli nad zaadaptowaniem swojej działalności do nowej, kryptowalutowej rzeczywistości. CEO Nasdaq, giełdy na której notowane są takie firmy jak Facebook, Google czy Amazon przekonuje, że kierowana przez nią firma jest otwarta na kryptowaluty. – Z całą pewnością Nasdaq przemyślałby z czasem zostanie giełdą krypto(…) jeśli przyjrzymy się sprawie i stwierdzimy “czy chcemy dostarczyć regulowany rynek tej branży?” wówczas Nasdaq z pewnością to rozważy – stwierdziła w rozmowie z CNBC Adena Friedman, CEO amerykańskiej giełdy. Kierująca Nasdaq od początku 2017 roku Friedman pozostaje optymistycznie nastawiona co do rynku kryptowalut. Wierzę, że cyfrowe waluty już z nami pozostaną i jest tylko kwestią tego kiedy ta branża dojrzeje – stwierdziła w wywiadzie dla CNBC. Jednocześnie, w środę 25 kwietnia Nasdaq ogłosił podjęcie współpracy z platformą wymiany kryptowalut Gemini, której twórcami są znani w środowisku bracia Winklevoss. Dzięki umowie Gemini otrzymała dostęp do technologii Nasdaq, dzięki której będzie mogła zapewnić sprawiedliwe, rynkowe zasady wymiany.
Ten rok nie jest łatwy dla Deutsche Bank. Wiedzą o tym akcjonariusze, których akcje tylko w ciągu ostatnich czterech miesięcy straciły ponad 25 proc. swojej wartości, wie o tym i nowy prezes, który w kwietniu zastąpił na tym stanowisku Johna Cryana. Jeden z największych europejskich pożyczkodawców poinformował o spadku przychodów w pierwszym kwartale tego roku o 5 proc. r/r do poziomu 7 mld euro. Jednak zdecydowanie więcej emocji wywołał zysk netto. Wartość ta spada o 79 proc (!) w porównaniu do okresu sprzed roku i wynosi ostatecznie jedynie 120 mln euro. Do 3,8 mld euro spadają przychody z inwestycji (spadek o 13 proc. w ujęciu rocznym). Również przychody z zarządzania aktywami są mniejsze niż przed rokiem – aż o 10 proc. W ciągu ostatnich tygodni nie tylko na fotelu prezesa ujrzeliśmy nową twarz. Odejście dwóch przedstawicieli kadry zarządzającej, wraz z nowym prezesem firmy jest częścią planu restrukturyzacyjnego. Mimo zmian jakie zaszły jeszcze za kadencji Cryana oraz osoby nowego prezesa, akcje Deutsche Bank na niemieckim parkiecie tracą od początku roku ponad 25 proc. 26 kwietnia 2017 roku za jedną akcję DBK płacono niemal 17 euro co jest 30 proc. wyższą wartością niż obecna cena rynkowa akcji. W połowie marca ceny akcji banku na niemieckim parkiecie pokonały dolne ograniczenie kanału spadkowego, przyspieszając trwający trend spadkowy na wykresie. Kwiecień niesie jednak z sobą pewne odreagowanie, które może być jednak tylko testem przebitego w zeszłym miesiącu wsparcia.
Opracował: Sławek Sobczak