Inwestorzy poznali dziś paczkę istotnych danych makroekonomicznych ze Stanów Zjednoczonych dotyczących zezwoleń na budowę nieruchomości oraz rozpoczętych budów domów. W obu przypadkach rezultaty okazały się silniejsze od konsensusu analitycznego oraz wyników z poprzedniego okresu. W tym samym czasie opublikowano również dane z kanadyjskiego rynku dotyczące lokalnej sprzedaży przemysłowej oraz zakupów zagranicznych papierów wartościowych, te posiadały jednak o wiele mniejsze znaczenie dla rynku. Bardzo dobra dynamika pozwoleń na budowę na poziomie 2,5 proc. w marcu i odbicie od lutowych dołków spowodowały, że dolar mógł liczyć na zdecydowane umocnienie. Na starcie sesji w USA dolar jest najsilniejszą walutą, zyskując wyraźnie do walut: nowozelandzkiej i szwajcarskiej.

To nie cła są najgroźniejszym orężem w wojnie handlowej w XXI wieku. Po jedną z broni większego kalibru sięgnął właśnie Waszyngton, odcinając chińskiemu gigantowi telekomunikacyjnemu ZTE dostęp do komponentów produkowanych w Stanach Zjednoczonych. ZTE jest wdzięcznym celem w sporze handlowym z Państwem Środka. W 2012 r., wraz z innym potentatem branży – Huawei, był przedmiotem śledztwa Komisji ds. wywiadu Izby Reprezentantów. Amerykanie ustalili, że ekspansja chińskich gigantów telekomunikacyjnych zagraża bezpieczeństwu narodowemu Stanów Zjednoczonych i zarekomendowali administracji publicznej oraz firmom prywatnym, by nie korzystały z chińskich urządzeń i komponentów. Zalecili również blokowanie przejęć, na które chrapkę mieli Chińczycy. Wszystko z powodu obaw, że władze w Pekinie w każdej chwili mogą polecić formalnie prywatnym (w rzeczywistości powiązanych siecią interesów i znajomości z aparatem państwowym) firmom działanie na szkodę USA – czy to zakłócenie komunikacji, czy zbieranie i przetwarzanie wrażliwych danych. Ale na tym problemy spółki się nie skończyły. W 2016 r. trafiła na radar Departamentu Handlu USA. Tym razem poszło o handel z objętymi embargiem Iranem i Koreą Północną. Chińczycy kupowali komponenty w USA i umieszczali je w swoich produktach, które następnie sprzedawali reżimom ajatollachów i Kim Dzong Una. Gdy sprawa wyszła na jaw, ZTE zgodził się m.in. zapłacić 1,19 mld dolarów grzywny oraz przyjął karę “odmowy przywilejów eksportowych” w zawieszeniu na 7 lat. Teraz Amerykanie uznali, że spółka naruszyła warunki porozumienia i kara wcześniej zawieszona weszła w życie.

Mimo że raptem w piątek Departament Skarbu USA wskazał, że żaden z głównych partnerów handlowych Stanów Zjednoczonych nie zasłużył na miano “manipulatora warunkowego”, to prezydent Donald Trump oskarża o osłabianie swoich walut Chiny i Rosję. 45. prezydent USA po raz kolejny przypuścił atak na Twitterze. “Rosja i Chiny grają w »Dewaluację Waluty«, podczas gdy Stany Zjednoczone podnoszą stopy procentowe. Nie do przyjęcia!” – napisał. Trudno się oprzeć wrażeniu, że wpis Trumpa wiąże się z ostatnim załamaniem rubla, a Chińczycy znaleźli się pod ostrzałem jakoby zwyczajowo, ponieważ przez lata celowo osłabiali juana, by wesprzeć eksport. Donald Trump podczas kampanii wyborczej notorycznie odgrażał się, że w pierwszy dzień sprawowania urzędu mianuje Państwo Środka manipulatorem walutowym, a jeszcze w 2017 r. mówił, że Chiny są “mistrzami świata w manipulowaniu walutą”. Potem jednak zmienił zdanie, bo, jak uzasadniał, decyzja mogłaby narazić na szwank rozmowy ws. Korei Północnej. Wpis Trumpa można zatem traktować jako kolejną retoryczną salwę w wojnie handlowej. Warto też jednak pamiętać, że zmiana wartości waluty wcale nie musi mieć prostego przełożenia na bilans handlowy. Mimo relatywnej siły juana w stosunku do dolara, USA notują obecnie najgłębszy deficyt handlowy z Chinami w historii.

Dzisiejsza Ameryka ma dwa fundamentalnie ważne i bardzo różniące się od siebie kulturowe oraz intelektualne centra. Pierwsze z nich to Waszyngton oraz jego otoczenie. Drugi – rejon Zatoki San Francisco plus Seattle. Ich kolizja to kwestia czasu – pisze Tyler Cowen. Waszyngton to centrum myślenia legalistycznego, którego znaczenie rośnie wraz ze wzrostem regulacji państwowych i stanowych. Tutaj to prawnicy i politycy są inżynierami zachęt i pomysłów, nawet jeśli nie zawsze wiedzą, jak dokładnie je wyrazić. Ich wysiłki opierają się na szeregu ekspertyz prawnych, gospodarczych, politycznych, zw. z opinią publiczną oraz biurokracją. Jeśli np. rozmawiamy ze specjalistą z Departamentu Skarbu na temat przyspieszonej amortyzacji podatkowej, działania i wiedza tej osoby mogą być imponujące, pomimo, że końcowy efekt tych działań będzie przefiltrowany przez rozmaite polityczne wpływy i ograniczenia. Waszyngton stał się także coraz bardziej znaczącym centrum medialnym. Waszyngton jest także jedyną w USA metropolią, gdzie elity intelektualne są mniej lub bardziej równomiernie podzielone pomiędzy prawicę, a lewicę, co sprawia, że miejsce to ma duży potencjał różnorodności. Tymczasem w obszarze Zatoki San Francisco mieszka wielu inżynierów, którzy są w stanie stworzyć szybko skalowane produkty i usługi. Rejon ten dał nam systemy operacyjne, wyszukiwarki internetowe, komputery osobiste, smartfony, aplikacje, Facebooka, Amazona i wiele innych. To tutaj urzeczywistnia się stara amerykańska mentalność typu „can-do” („da się to zrobić”), wspomagana przez prawo Moore’a oraz nowe metody organizacji pracy i motywacji pracowników. Jeśli chodzi o liderów w tych ośrodkach, to w Waszyngtonie są to przede wszystkim rodowici Amerykanie, zaś w Zatoce San Francisco – często imigranci. Waszyngton jest „stary”, Zatoka San Francisco w tym sensie „młoda”, co obrazuje kolejne różnice w obszarze amerykańskiego doświadczenia. Ale niezależność obu ośrodków nie będzie trwała wiecznie. Skala regulacji będzie się zwiększać, obejmując także obszar technologii. Z kolei technologie tak bardzo rozpowszechniają się w naszym życiu, jak choćby samochody autonomiczne czy technologiczna możliwość wpływania na wybory, że w końcu zostaną uregulowane prawnie. Możliwe, że doświadczymy twardego przebudzenia, gdy Amerykanie zdadzą sobie sprawę z tego, że dwa najbardziej wpływowe centra intelektualne ciągną ich kraj w zupełnie odmiennych kierunkach.

Yuki Kawauchi był uznawany za biegowego freaka. Najlepsi maratończycy startują zwykle dwa razy do roku, on zalicza nawet ponad dziesięć biegów na dystansie 42,195 km. Tymczasem Japończyk zszokował świat, wygrywając słynny maraton bostoński. Trzy tygodnie temu Kawauchi rozbawił kibiców, startując w lokalnym półmaratonie przebrany za pandę (video poniżej) i bijąc nieoficjalny rekord świata w tej niecodziennej kategorii. Wczoraj żartów już nie było. Był za to ogromny podziw dla niezwykłego biegacza, który pokonał plejadę gwiazd podczas jednego z najważniejszych maratonów na świecie – w Bostonie. To miał być pojedynek znakomitych Afrykańczyków – Kenijczyka Geoffreya Kiruiego, Etiopczyków Tamirata Toli, Lelisy Desisy i Lemiego Berhanu – z uchodzącym za najlepszego amerykańskiego długodystansowca Galenem Ruppem. Miał… Poza Kiruim żaden z nich nie dotarł do mety 122. maratonu w Bostonie. Na mecie przegrał z Japończykiem o prawie 2,5 minuty! Jedna z największych sensacji w historii bostońskich zawodów stała się faktem. W poniedziałek żartów już nie było. Był za to ogromny podziw dla niezwykłego biegacza, który pokonał plejadę gwiazd podczas jednego z najważniejszych maratonów na świecie – w Bostonie. Wygrywając w Bostonie, Kawauchi zapewnił sobie pokaźny czek – na 150 tys. dolarów. Ani myśli jednak rzucać pracy i przechodzić na biegowe zawodowstwo. Gdy po poniedziałkowym zwycięstwie został zapytany o plany, odpowiedział, że po powrocie do Japonii ma mnóstwo roboty w szkole…

Opracował: Sławek Sobczak