Facebook stracił z powodu afery związanej z Cambridge Analytica na giełdowej wycenie ponad 60 mld dol. W jakim stopniu przyszłość firmy jest zagrożona? Cambridge Analytica jest oskarżana m.in. o pozyskanie i wykorzystanie w celach komercyjnych danych 50 milionów osób zarejestrowanych na Facebooku (ok. 1/3 wszystkich użytkowników w Ameryce Północnej), które były następnie użyte w celu przewidywania ich decyzji wyborczych i wpływania na nie w kampanii prezydenckiej w USA w 2016 roku. Afera podkopała zaufanie inwestorów do firmy, bowiem może doprowadzić do zaostrzenia rządowych regulacji w zakresie reklamy cyfrowej, co zresztą odbiłoby się również na innych technologicznych gigantach – pisze Quartz. Portal zastanawia się, czy Facebook, który odgrywa tak dużą rolę w życiu milionów ludzi, jest nietykalny. Pierwsza wątpliwość odnosi się do kwestii regulacji. W latach 90. pod baczną kontrolą antymonopolowych regulatorów znalazł się Microsoft. Po przesłuchaniach Billa Gatesa przez Departament Sprawiedliwości informatycznych gigant stał się wrogiem publicznym numer jeden w USA. Microsoft został zmuszony do zaprzestania agresywnych rynkowych praktyk. Firma nigdy nie odbudowała już swojej pozycji sprzed interwencji rządu. Pozwoliło to rozwinąć skrzydła innym technologicznym potentatom takim jak Google i Apple. Powaga zarzutów pod adresem firmy Zuckerberga jest duża, trudno więc spodziewać się, by regulatorzy obeszli się z nim łagodniej niż z Microsoftem. Facebook musi też zmierzyć się ze stratą użytkowników – analizuje Quartz. Może to być największy exodus w jego historii.  To jednak tylko jedna strona medalu. Baza użytkowników FB starzeje się. Nawet ponad połowa Amerykanów w wieku 12-17 lat nie ma konta na tym portalu i niewiele wskazuje, by miało się to zmienić. Jednak nastolatkowie z tego kraju kochają Instagrama, który jest własnością firmy należącej do Zuckerberga. Dużą popularnością cieszy się również mająca taki sam status aplikacja WhatsApp. Aby reklamodawcy zaczęli masowo zrywać współpracę z FB, musiałby on stracić dwucyfrową liczbę użytkowników oraz zanotować znaczny spadek aktywności pozostałych.

46 miliardów dolarów zostawił po sobie Ingvar Kamprad, założyciel sieci IKEA, który zmarł w styczniu 2018 r. W spadku połowę pieniędzy przekazał dzieciom, a resztę zdecydował się rozdać. Miał przy tym konkretny cel. Ingvar Kamprad zmarł 27 stycznia 2018 r. w wieku 91 lat. Biznesmen – jak podawał szwajcarski magazyn gospodarczy “Bilan” – uzbierał przed śmiercią około 362 miliardów szwedzkich koron, czyli ok. 46 miliardów. Teraz szwedzkie media podały szczegóły zapisków z jego testamentu. Twórca i wieloletni prezes sieci IKEA tylko połowę pieniędzy postanowił przekazać swoim dzieciom: Peterowi, Jonasow, Mathiasowi oraz Annice. Pieniądze były zresztą w rodzinie Kamprada drażliwą kwestią. Jak już informowaliśmy w money.pl, o jego majątek i firmę odbyła się brutalna rodzinna walka. Jak w “Grze o tron”, tylko w skandynawskim wystroju. Reszta zebranego majątku ma się przysłużyć Szwecji, a konkretnie jej północnej części. “Pozostała część mojego majątku trafi do fundacji FKS [rodzinna fundacja założyciela IKEA – red.]. Zostanie wykorzystana na rozwój działalności gospodarczej w Norrland” – miał zapisać biznesmen w 2014 r. Do tej pory jego działania koncentrowały się głównie na Smalandii, wiejskim szwedzkim regionie na południu kraju, z którego pochodził Kamprad. – Ingvar Kamprad zawsze interesował się Norrlandem i często odwiedzał ten region. Chciał sprawić, by ludzie nie musieli stamtąd wyjeżdżać – powiedział dyrektor Fundacji Per Heggenes szwedzkiej gazecie “DN”, która pierwsza ujawniła ostatnią wolę zmarłego.

Koszty utrzymania samolotów mogą zmusić Air Force do zrezygnowania z 590 myśliwców. Jeśli amerykańskie siły powietrzne (U.S. Air Force) nie znajdą sposobu na obniżenie kosztów utrzymania i obsługi o 38 proc. w ciągu dziesięciu lat, mogą być zmuszone do ograniczenia zakupu myśliwców F-35 od Lockheed Martin o jedną trzecią – wynika z wewnętrznej analizy. Oznaczałoby to odjęcie 590 myśliwców z 1763, które siły zbrojne planowały zamówić. Podczas gdy Departament Obrony ogłosił, że ma pod kontrolą koszty przygotowania i produkcji 2456 myśliwców F-35 dla sił powietrznych, marynarki wojennej i piechoty morskiej – obecnie szacowane na 406 miliardów dolarów – to wewnętrzna analiza podkreśla obecne i nadchodzące wyzwania związane z utrzymaniem samolotów. Koszt utrzymania wszystkich F-35 w dobrym stanie i w gotowości do lotu do roku 2070 może według obecnych szacunków Pentagonu wynosić nawet 1,1 biliona dolarów. Wspomniana analiza to pierwszy przypadek ujawnienia informacji o potencjalnych skutkach sytuacji, w której koszt utrzymania maszyn nie zostanie obniżony. Biorąc pod uwagę wyliczenia z 2012 roku, amerykańskie siły powietrzne mogą mieć do czynienia z rachunkiem na 3,8 mld dolarów rocznie, który w ciągu najbliższej dekady musi zostać obniżony. Według rzeczniczki sił powietrznych Ann Stefanik analiza ta nie oznacza podjęcia żadnych ostatecznych decyzji, czyli ograniczenie zakupu myśliwców nie jest przesądzone. Z F-35 związane są też inne, bieżące wyzwania, takie jak brak części, niedostępność samolotów i różne problemy techniczne, które muszą zostać rozwiązane – program myśliwców kończy właśnie trwającą 17 lat fazę rozwojową. We wrześniu samoloty mają rozpocząć trwającą nawet rok fazę rygorystycznych testów bojowych. Jeśli testy wypadną pozytywnie, możliwe będzie rozpoczęcie pełnej produkcji – być może już pod koniec 2019 roku.

Po sukcesie debiutu Dropbox w marcu, inwestorzy szykują się na IPO szwedzkiego Spotify zaplanowane na wtorek 3 kwietnia. O ile szwedzki debiutant zapewnił sobie wiodącą pozycję rynkową, o tyle na zyski może czekać jeszcze bardzo długo. Dla potencjalnych inwestorów problemem może być też duża zmienność cen akcji wynikająca z nietypowej formy debiutu. Standardowo spółki decydujące się na giełdowy debiut oferują nowe udziały w ramach procedury IPO w celu pozyskania dodatkowych funduszy na finansowanie ekspansji lub na spłatę długu. Wydaje się, że Spotify chce podążyć inną drogą, wybierając alternatywną formę debiutu, czyli listing bezpośredni (ang. direct listing, nazywany też Direct Public Offering, DPO), z którego z zasady korzystały do tej pory tylko małe startupy. Innymi słowy, obecni, prywatni udziałowcy Spotify udostępnią swoje własne akcje do sprzedaży na szerszym rynku. Nietypowa forma debiutu oznacza, że Spotify akceptuje ryzyko znacznych wahań cen akcji, szczególnie w pierwszym okresie. Bez informacji, ile akcji będzie na sprzedaż, znacznie trudniej ustalić wartość spółki. Dzięki bezpośredniemu listingowi firma eliminuje duże banki i potężnych inwestorów z równania. Jednocześnie jednak nowi inwestorzy będą musieli być ostrożniejsi i bardziej wnikliwi, analizując sytuację wewnętrzną w spółce w odniesieniu do wszelkich wcześniejszych wycen. Wstępne szacunki sugerują wycenę Spotify w okolicach 20 mld dolarów.

Niezależnie od tego, kto wygrywa sportowe zmagania na imprezach takich jak Mistrzostwa Świata czy Igrzyska Olimpijskie, zwycięzca jest zawsze jeden – Szwajcaria. Tegoroczne Mistrzostwa Świata w piłce nożnej w Rosji jeszcze się nie rozpoczęły, ale zwycięzcą imprezy, podobnie jak w przypadku innych największych imprez sportowych, i tak będzie Szwajcaria. Co ciekawe, triumf Helwetów nie zależy od tego, kto zabierze do domu główne trofeum imprezy – Puchar Świata FIFA. Gospodarka Szwajcarii przyspiesza w cyklu dwuletnim, czyli w latach organizacji ważnych imprez sportowych i to niezależnie od miejsca organizacji mistrzostw świata, Europy czy igrzysk olimpijskich. Dlaczego? Dzieje się tak dzięki dziwactwu z międzynarodowej metodologii obliczania PKB. Wymaga się, by dochody i opłaty licencyjne z turniejów były księgowane w kraju, w którym znajdują się instytucje organizujące te imprezy. A Szwajcaria jest domem dla największych organizacji sportowych takich jak FIFA (z siedzibą w Zurychu), UEFA (w Nyon nad Jeziorem Genewskim) i Międzynarodowy Komitet Olimpijski (w Lozannie). Dlatego w latach, w których odbywają się turnieje takie jak mistrzostwa świata i igrzyska olimpijskie, stopa rocznego wzrostu PKB Szwajcarii jest zwiększona o 0,1 do 0,2 punktu procentowego – wynika z oficjalnych szacunków. Fani ze Szwajcarii mogą więc czuć się komfortowo, niezależnie od tego, jaki wynik osiągną ich sportowcy. Bo nawet jeśli tegoroczny Mundial skończy się zwycięstwem Niemiec lub Brazylii, to pieniądze zebrane za opłaty licencyjne “z definicji należące do szwajcarskiej działalności gospodarczej”, trafią i tak do Szwajcarii – twierdzi Ronald Indergand, szef krótkoterminowych analiz ekonomicznych w SECO.

Opracował: Sławek Sobczak